(191219) — MOSCOW, Dec. 19, 2019 (Xinhua) — Russian President Vladimir Putin gestures at his annual press conference in Moscow, Russia, Dec. 19, 2019. (Xinhua/Evgeny Sinitsyn)
Harmiderowi wojennych przepowiedni na wschodzie Europy towarzyszy jednak przekonanie o konieczności rozumnego rozwiązania konfliktu
Nie tak wiele zmieniło się w tej kwestii od 20 grudnia ubiegłego roku, kiedy pisałem „Czego chcą Kreml, Pałac Maryjski i Biały Dom ?”. Prezentowałem na przekór, nie tylko licznej części polskiej lewicy, opinie o rzeczywistych priorytetach, zamiarach i metodach postępowania państw uwikłanych w ten konflikt. Tym razem o możliwych, być może tylko teoretycznych, szansach na normalność.
Co prawda od tamtego czasu
czołgi rosyjskie ciągle zbliżają się i zbliżają do ukraińskiej granicy, rozliczny sprzęt wojskowy jeszcze bardziej, żołnierzy potencjalnego agresora podobno z dnia na dzień przybywa, inwazja może się zdarzyć jeszcze podczas trwającej Olimpiady, albo w każdej chwili.
Ukraińcy masowo kupują broń, prezydent Joe Biden w kolejnym wystąpieniu już nie tylko ostrzega Rosję sankcjami, ale stwierdza, że „ Nord Stream 2 nie będzie, skończymy z tym” (zostanie unieruchomiony ?, zniszczony?), natomiast Polska, Wielka Brytania i Ukraina zawierają egzotyczny sojusz, a gen Skrzypczak ma swoje wojenne 5 minut w mediach. Poważni komentatorzy, także prezydent Aleksander Kwaśniewski, nadal twierdzą, że „Nikt nie wie, co zamierza Putin”.
Wydawało się, że wszystkich przebił
niemiecki „Bild-Zeitung” – dziennik o charakterze sensacyjnym, tabloid, taki polski „Fakt”. Ten nadzwyczaj wiarygodny tytuł, cytowany obszernie na Onecie, donosił: „Rosyjski atak na Ukrainę jeszcze się nie rozpoczął, ale agencje wywiadowcze już mają informacje o planach Rosji po ewentualnym zajęciu Ukrainy. Ma powstać pseudoparlament i obozy internowania”. Taki rodzaj i poziom doniesienia wywiadowczego może każdy napisać nie koniecznie z głowy.
Jednak zdecydowanie był lepszy na swojej konferencji prasowej, przebijając wszystkie wcześniejsze doniesienia i komentarze, doradca Prezydenta USA Jake Sullivanem. Mówił nie tylko o możliwych terminach rosyjskiej agresji, konieczności ewakuacji amerykańskich obywateli do 24-48 godzin (jak się okazuje również 160-osobowy kontyngent Gwardii Narodowej Florydy, podobnie zresztą 160 brytyjskich żołnierzy, którzy przebywali na Ukrainie), ale również o masowych bombardowaniach Kijowa i innych miast. Niejako przypomnienie dywanowych nalotów na hitlerowskie Niemcy nakręciło tę wypowiedź do tego stopnia, że niektórzy komentatorzy uznali ją za przekroczenie dotychczasowych, międzynarodowych standardów, albo grubymi nićmi szytą propagandę, gdyż każdy wie, że z wielu powodów takie postępowanie byłoby to dla Rosjan po prostu zabójcze. Inni jeszcze na różne sposoby starali się te słowa wyjaśnić, osłabić, albo po prostu pominąć.
Na szczęście trwają nadal poważne, polityczne rozmowy i wizyty na najwyższych, międzynarodowych szczeblach, do których oczywiście nie należał pobyt PAD w Chinach; gdzieś indziej również z naszym nadęciem i bezmózgowiem w polityce zagranicznej.
Wojennym pobrzękiwaniom
i różnym bzdurnym, ekonomiczno-politycznym ocenom na północnoatlantyckim świcie, u nas odpowiada polemicznie właściwie jedynie prasa lewicowa, „Trybuna” i „Przegląd”, w szeregu bardzo ważnych publikacjach. Ostatnio Radosław Czarnecki w tekście „Powrót doktryny Monroe?” i Marek Czarkowski „Jedno państwo, dwa narody”.
Media mainstreamowe, dosłownie wszystkie, powielają kalkę o złym Putinie, który grozi wojną i nadto funduje nam wysokie ceny gazu, o USA dbającym na całym świecie tylko o demokrację i o Ukrainie, która stanowi fundamentalną obronę naszego kraju przed rosyjskim najazdem. Nikt w żadnym z tych publikatorach, na czele z „Gazetą Wyborczą” i tzw. wolnymi mediami jak TVN, żadne tzw. autorytety, nawet wybitne postacie świata nauki i kultury, nie wspominając już o politykach, nie jest w stanie przekroczyć obowiązkowej granicy politycznej poprawności i odważyć się powiedzieć/napisać, jak rzeczywiście sprawy się mają.
Ostatnio również na łamach „Trybuny”, jeden z nie tak wielu poważnych badaczy-ekspertów i komentatorów naszego politycznego życia, prof. Marek Migalski powtarzał mantrę: „Dzisiaj jedynym państwem, które zagraża naszemu istnieniu, jest Rosja”. Doszło już do tego, że wyrażane opinie nie potrzeba w żaden sposób dokumentować albo, jak ostatnio mówił były prezydent Komorowski, wystarczy stwierdzić, że Rosjanie tak mają, że chcą dziś, albo za dziesięciolecie, zagrozić Polsce. Nawet wystąpienie Putina na konferencji w Monachium w 2007 roku, jak zauważył jeden z internautów, które jakoby zapoczątkowało jego wojnę z Zachodem, można odczytać (jest w Internecie) jako dramatyczny apel o wspólne poszukiwanie rozwiązań zapewniających wzajemne bezpieczeństwo.
W takiej właśnie sytuacji temat porozumień mińskich, stanowiący jakiś zaczyn rozwiązania konfliktu Rosja – Ukraina, jest również tabu (niewygodny dla kochanej przez nas Ukrainy) a ostatnio przypomniany został publicznie tylko przy okazji i dzięki spotkaniu Macron – Putin.
W tej medialnej zawierusze
przeczytać można było na Onecie (8.02.2022) interesującą analizę autorstwa Łukasza Gadzała: „Dlaczego Finlandia nie wybiera się do NATO? Byłoby to dla niej bardzo kosztowne. W obliczu groźby rosyjskiej inwazji na Ukrainę trwają zabiegi państw Zachodu, aby zająć wobec Moskwy jednolite stanowisko. W tym kontekście często przewija się temat ewentualnego członkostwa Finlandii w NATO. Ale wbrew pojawiającym się co jakiś czas spekulacjom, akcesja do struktur Sojuszu Północnoatlantyckiego mogłaby być niekorzystna z punktu widzenia Helsinek. Sami Finowie też na razie nie są zainteresowani takim scenariuszem.”
Polityczny podział świata jest taki,
bez względu na to co komu się podoba, że tylko na palcach jednej ręki wyliczyć można państwa, które z żadnym innym bezpośrednio nie graniczą. I te pierwsze i wszystkie pozostałe, w zależności od własnego i swoich sąsiadów potencjału, także udziału w rozlicznych międzynarodowych organizacjach i wojskowych paktach, muszą jednak prowadzić własną politykę bezpieczeństwa. Zapewniać narodowi (również narodowościom tam żyjącym) utrwalanie państwowej jedności i warunki do dalszego, nie tylko ekonomicznego rozwoju. Nie jest to oczywiście łatwe dla mniej liczących się wobec wpływowych sąsiadów czy mocarstw. Historia i współczesność dowodzą, że jednak jest możliwe z gorszym, ale i niejednokrotnie z bardzo przyzwoitym skutkiem.
Uświadomienie swoich słabości, położenia i ograniczeń w geopolitycznym układzie nie musi sprowadzać się do stałej ich kontestacji, a do jej odwrócenia, szukając atutów i rozwiązań, jak się w takiej sytuacji aktywnie odnaleźć.
Triada sprzeczności, podobieństwa, sukcesu
w tej części naszego europejskiego świata to losy Finlandii, Polski i Ukrainy. Wszystkie te kraje w całości, bądź w liczącej się części wchodziły w skład ziem Imperium Rosyjskiego. Różnią się bardzo pod licznymi względami, ich późniejsze losy historyczne był czasami zbieżne, acz ostateczne paradygmaty bezpieczeństwa odmienne.
Finlandia,
będąca ponad 100 lat pod panowaniem rosyjskim, jako autonomiczne Wielkie Księstwo Finlandii, uzyskała niepodległość w 1917 roku, a 1920 podpisała w Tartu pokój z Rosją bolszewicką. W latach 1939-1940 Armia Czerwona najechała Finlandię i rozpoczęła się 105-dniową kampanię wojny zimowej; wznowienie walk nastąpiło, tym razem we współdziałaniu z hitlerowskimi Niemcami. Wojenne doświadczenia i ofiary stron konfliktu były ogromne, również starty terytorialne, ale już w roku 1948 Finlandia podpisała Traktat o Przyjaźni i Współpracy Gospodarczej z ZSRR.
Przez cały powojenny okres zachowała suwerenność państwową, co było wynikiem polityki nazywanej finlandyzacją. W praktyce przejawiało się to w poważnych związkach gospodarczych z ZSRR, czasem w rosyjskich próbach interwencji w wewnętrzne sprawy tego państwa. Pomimo to, a może i dzięki tym związkom, stała się ważnym pomostem politycznym między Zachodem a ZSRR uhonorowując swoją pozycję w Helsinkach, gdzie w 1995 roku narodziła się idea Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. W tym samym czasie przystąpiła do Unii Europejskiej.
Polska
odradzała się w 1918 roku zrywając więzi aż trzech zaborców. Polityka, nie tylko zagraniczna, w stosunku do Rosji, jaka by ona nie była (biała, czerwona, po 1989 roku ZSRR czy Federacja Rosyjska), poza czasem PRL, zawsze charakteryzowała się jeśli nie wrogością, to co najmniej bardzo daleką wstrzemięźliwością. Oczywiście były okresy na takie jej prowadzenie, ale na pewno zniknęły się po opuszczeniu naszych ziem przez Armię Rosyjską. Jak jest od lat i również dziś, każdy widzi.
Ukraina
pomimo wcześniejszych prób utworzenia samodzielnej państwowości, zawdzięczała ją czasom ZSRR, acz na wyjątkowo szczególnych warunkach, choć z posiadaniem swojej reprezentacji w ONZ. Niepodległość i suwerenność uzyskała po tzw. porozumieniach białowieskich w 1991 roku jednocześnie stając przed ogromem niewyobrażalnych problemów. Wszystkie były wielokrotnie i obszernie prezentowane w licznych opracowaniach i publicystyce. Żadnego jednak, też z powszechnie omawianych, z różnych względów nie udało się rozwiązać w sposób wystarczający i trwały przez kolejne, zmieniające się rządy i, co tam bardzo ważne, wpływowe grupy oligarchów. Nawet Majdan z 2013 roku, wyrażający proeuropejskie aspiracje licznych Ukraińców i protest przeciw aktualnym władzom, poza niewątpliwym wpływem na świadomość obywatelską, niewiele zmienił. W konsekwencji wszystkie działania zaowocowały znaną obecnie sytuacją Ukrainy.
Jeżeli uznać za poważną, ostatnio wyrażoną opinię Radosława Sikorskiego, że Ukraina odnosi sukcesy, to zapewne w poziomie armii wyposażonej w nowy sprzęt. Aż tyle i tylko tyle.
Rosja i NATO
„Błąd potęguje powtarzające się podkreślanie przez NATO – niedawno mówił Stephen M. Walt z Uniwersytetu Harvarda – że rozszerzanie jest procesem otwartym i każdy kraj, który spełni warunki członkostwa będzie mógł się przyłączyć…nie oddaje to zapisów traktatu NATO; Art. 10 mówi jedynie: „Strony mogą, za jednomyślną zgodą, zaprosić do przystąpienia do niniejszego Traktatu każde inne państwo europejskie będące w stanie popierać zasady niniejszego Traktatu i przyczyniać się do bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego”. Kluczowym jest tu słowo „mogą” …publicznie ogłaszanie, że aktywnie i z zaangażowaniem działa się w celu rozszerzenia na wschód, musiało jeszcze bardziej spotęgować obawy Rosji.”
Już w 2007 roku Władimir Putin pytał: „proces rozszerzania się NATO…to poważny czynnik prowokacyjny, obniżający poziom wzajemnego zaufania. Mamy uzasadnione prawo, aby zapytać wprost: przeciwko komu jest to rozszerzanie? Co się stało z tymi zapewnieniami, które składali zachodni partnerzy po rozpadzie Układu Warszawskiego? Gdzie są teraz te zapewnienia? Nikt już nawet o nich nie pamięta…Chciałbym przytoczyć cytat z wystąpienia sekretarza generalnego NATO Pana Wörnera z Brukseli z 17 maja 1990 roku. Powiedział wówczas: „Sam fakt, że jesteśmy gotowi nie rozmieszczać wojsk NATO poza granicami terytorium RFN daje Związkowi Radzieckiemu twarde gwarancje bezpieczeństwa”. Gdzie są te gwarancje?”
Da się urządzić,
mimo wszystkich problemów, ten europejski świat, nawet wtedy gdy Ukraina nie przeniesie się na inną część globu. Zależy to tym razem – parafrazując Winstona Churchilla – nigdy tak wielu nie zawdzięczało by tak wiele, tak wielu.
Nie mam żadnych wątpliwości, że nie tylko liczna część obywateli Ukrainy, podobnie jak jej wpływowe elity polityczno-ekonomiczne uważają, że istniejący konflikt z Rosją należy rozwiązać z miliona powodów i ustanowić w miarę przynajmniej poprawne stosunki z tym sąsiadem. Nie koniecznie muszą, acz mogą, być to prorosyjsko nastawione postawy, przekonania i interesy – dla tych prozachodnich obecna sytuacja również nie niesie żadnej realnej perspektywy na sukces. Stąd możliwe by było, jako pierwszy krok, publiczne i formalne prawnie wyrażenie intencji pozostania Ukrainy krajem neutralnym, niewstępującym w przyszłości do żadnego bloku wojskowego. Po prostu może i Ukrainie nie opłaca się być w żadnym militarnym pakcie.
Niewątpliwie stworzyło by to zupełnie nową politycznie sytuację, pozwoliło by to rozpocząć poważne rozmowy na temat statusu tzw. republik Donieckiej i Ługańskiej. Wiąże się z tym również nierozerwalnie konieczność wypracowania przez władze Ukrainy nowej, wg. europejskich standardów, polityki w stosunku do istniejących tam tak licznych narodowości. Oddzielną kwestią pozostaje oczywiście pytanie: które polityczne siły ukraińskie, w jakich warunkach i sytuacji oraz z jakim społecznym poparciem zdolne są do dokonania tak daleko idących zmian paradygmatu swojej zagranicznej i wewnętrznej polityki.
Również NATO mogłoby zapewnić wiarygodnie Rosję, że nie zamierza proponować Ukrainie wstąpienia w do Paktu, co nota bene jest o tyle łatwe, że ani zgody na taki krok nie ma wśród jego członków, ani też sama Ukraina nie spełnia – i jak twierdzą eksperci jeszcze przez bardzo długie lata nie spełni – wymogów stawianych przez Sojusz.
Północnoatlantycki pakt wojskowy bez żadnego uszczerbku dla swojej potencji militarnej mógłby również wstrzymać uruchomienie tzw. tarcz antyrakietowych w Redzikowie i w Rumunii. Warto przy tej okazji przypomnieć, że ta polska miała podobno przechwytywać rakiety lecące z Iranu – tak powszechnie, chyba tylko dla idiotów, uzasadniano jej powstanie w naszym kraju. Powyższe kroki mogłyby stanowić początek, ważącą część dla budowy rzeczywistego europejskiego bezpieczeństwa, na którym, w obliczu rosnącej potęgi i wpływów Chin, Stanom Zjednoczonym powinno bardzo zależeć.
To wszystko mogłoby stanowić zaczyn dla normalizacji sytuacji w tej części naszego kontynentu, zachowując jednocześnie suwerenność Ukrainy i jej nadzieję na ewentualne wejście, w jakimś czasie i po spełnieniu określonych warunków, w struktury Unii Europejskiej.
Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell powiedział: „Ukraina nie jest ważna dla Rosji. Dla Rosji ważna jest architektura bezpieczeństwa w Europie. Architektura, która została zakwestionowana. Mają obawy związane z bezpieczeństwem i chcą o nich porozmawiać”.
Na pytanie: „…wielu polityków, którzy z lubością powtarzają tezę kryzys ukraiński trzeba rozwiązać politycznie. Ale ci politycy jakoś nie potrafią wytłumaczyć, co oni rozumieją przez to polityczne rozwiązanie ?” prof. Tadeusz Iwiński odpowiedział : „Gdybym wiedział jak to zrobić, to pewnie dostałbym pokojową nagrodę Nobla” („Trybuna” – 11.02.2022).
Da się to zrobić bez nagrody Nobla Panie Profesorze.