Poproszę, aby ten tekst potraktować jako satyryczny. Co prawda Trybuna nie jest pismem prześmiewczym, a i Gadzinowski nie znosi konkurencji. Gdyby jednak miał to być tekst poważny, to Gadzina dałby go na 3 stronę i opatrzył stosownymi tytułami oraz zdjęciem Naczelnika.
Nie musiałby wykreślać niecenzuralnych słów, bo bym ich nie używał. Mam traumę po tym, jak kapral Milicji Obywatelskiej dał mi w 1970 roku mandat o wysokości 10 zł, za użycie na ul. Manifestu Lipcowego w Krakowie słowa „dupa”. W zamian za to napisałbym o wynikach badań, przytoczył CBOS, IBRIS, Kantar i Bóg wie co jeszcze. W odróżnieniu od wielu polityków, badania pod strasznie nudnym tytułem „Młodzi Polacy wobec …” staram się czytać ze zrozumieniem. Ale tu tego nie będzie. Bo tu nie o prawdę naukową chodzi tylko społeczną. Oto garść uwag. Jeśli komuś to się politycznie skojarzy, to na własną odpowiedzialność.
Ludzie wychodzą na ulice. Kobiety i mężczyźni. Młodzi i starzy, ale głównie młodzi. Uczeni wszelakiej politycznej maści oraz etatowi oraz niezawodowi politycy (też różnej maści) zastanawiają się po co. O co chodzi? Otóż mam z tej sprawie swoją opinię. Wcale – moim zdaniem – nie chodzi o mgr Przyłębską, prawo do aborcji i tym podobne rzeczy. Tu chodzi o wolność i o ściśle rozumiana politykę. Moi rówieśnicy wywalczyli ją w 1989 roku. My – postpezetpeerowska lewica – do tego też przyczyniliśmy się. Nie baliśmy się wolnych wyborów, ani demokratycznej konkurencji. Też nie lubiliśmy towarzyszy radzieckich, którzy zawsze wiedzieli lepiej i nie chcieliśmy karier zależnych od ślepej, politycznej i ideologicznej, lojalności. Tu z ówczesnymi „Solidarnościowcami” było nam po drodze.
Rozeszliśmy się – choć na szczęście nie ze wszystkimi – gdy określano granice i wyznaczniki tej wolności. Polska pseudoprawica i liberałowie z Bożej łaski uznali, że wolność polityczna i neoliberalnie rozumiana wolność ekonomiczno-socjalna (wolność do biedy) wystarczy. Cała reszta była poza ich zainteresowaniem. Część spłacić chciała wydumany dług wobec kościołów (w tym największego), część była w wieku i doświadczeniu (wszak PRL była bardzo pruderyjna), kiedy wolność do marzeń była poza ich zasięgiem. Ofiarą takiej postawy padła nie tylko aborcja. Także np. pomysły, aby zalegalizować obrót miękkimi narkotykami, albo usankcjonować związki partnerskie osób tej samej płci. W zamian za to dostaliśmy kapelanów w każdym zorganizowanym państwowo fragmencie życia społecznego, rytuały kościelne przeniesione do życia państwowego. To nie tylko wina prawicy. Także wybitni politycy lewicy apelowali, aby nie walczyć z kościołem i religią, klękali gdy nie trzeba było i uderzali się w piesi, bacząc, czy robią to stosunkowo głośno. Sam tu nie jestem bez winy, bo jeśli już protestowałem, to po cichu. Choć sam od wielu lat już nie klęczę, to nie umiałem podnieść z kolan wielu moich kolegów. To ważne, bo lewicowy antyklerykalizm jest stosunkowo świeżej daty.
Ci młodzi, którzy dziś wychodzą na ulicę, chcą dla siebie wolności. Maja w dupie demokrację, wybory, partie polityczne i wolności obywatelskie. Oni chcą własnej wolności, tak jak ją rozumieją w roku 2020. Prawa do wyznawania wiary w makaron spaghetti i w to, że zwierzęta są naszym mniejszymi braćmi, a drzewa żyją i odczuwają ból. Chcą, aby nikt nie dopieprzał się do ich ciała, do tego, ze ozdabiają je agrafkami i kolorowymi pasemkami włosów. Chcą przyzwolenia na to, aby czerpać przyjemność z seksu bez zobowiązań. I do tego, aby życie rodzinne i obowiązki rodzicielskie podjąć wtedy kiedy będą do tego gotowi, a nie jak sąsiadka uzna to za stosowne. I żeby państwo, jego policje jawne i tajne oraz dwupłciowe odwaliły się od tego jak oni chcą żyć, z kim i w jakich okolicznościach. To co było pod spodem, chronione konwenansem, w tym religijnym, chcą wyjąć na wierzch, mało tego, chcą aby oczekiwania te cieszyły się takim samym szacunkiem obywateli i wsparciem państwa, jak wszystkie dotychczas uznawane modele.
Wiedzą, że to muszą sobie wywalczyć i że w dużej mierze zależy to od polityków. Rozumieją też „jak ta polityka chodzi”. Nie dadzą zepchnąć się na jakieś boczne, bez znaczenia, ścieżki. Dlatego nie chodzą pod budynek Trybunału Konstytucyjnego czy Ministerstwa Edukacji Narodowej. (Zresztą, to słowo „narodowej” też ich drażni. Bo co, „narodowa” edukacja jest lepsza niż europejska?) Idą na Żoliborz, na Wiejską, licząc, że faceci zza barier policyjnych i sop-owskich się zreflektują. I widząc reakcje tych „chronionych” tracą nadzieję. Na to, że ten kraj może być dobrym miejscem do życia, że polityka to sztuka zaspokojenia ludzkich potrzeb, to czynienie dobra. Państwo, które lubili, którego czasem się wstydzili, ale częściej bywali dumni, pokazuje im środkowy palec. Nie pierwszy raz zresztą, bo już wiedzą, ze w minionych latach nie przybyło miejsc w żłobkach i przedszkolach, że wobec handlarzy narkotykami czy dopalaczami stać to państwo co najwyżej na zaostrzanie kar, że „piątka” Kaczyńskiego poległa w bojach o władzę, a Tusk walczył z pedofilami poprzez chemiczna kastrację.
To się w ich umysłach, pokoleniowej pamięci, odkłada i dlatego maja w dupie politykę, jej przedstawicieli i elity. Tych wszystkich starców, którzy nie rozróżniają tik-toka od fb, a tego ostatniego od insta. Którzy nie rozumieją, że jak mnie wkurwią to pojadę za granicę. Gdzie nikt mnie nie będzie pouczał, jak mam żyć. Że ta cała religia, historia i WoS-ie, to jedna wielka manipulacja, która ma ich pozbawić własnego osądu rzeczywistości. A nauczyciel z Szydłowca, który wyrzuca ich ze zdalnej lekcji za ozdobienie swojego logo błyskawicą, to nie wyjątek, to reguła. Odbierają to wszystko jako opresję wymierzoną w istotę ich człowieczeństwa.
Co na to lewica? Fajnie, że chodzą na te demonstracje, a lewicowe posłanki dają dowód odwagi i determinacji. Ale – z szacunkiem do Was dziewczyny – to za mało. Polityka to praca głową, to debata z przeciwnikiem, a przede wszystkim niezdecydowanym. Zobaczcie na ostatnie badania. Problemem dla Lewicy, nie są jej notowania. Problemem jest 26% respondentów, którzy nie mają na kogo głosować. Trzeba więc wyłożyć filozofię Lewicy, dać ludziom materiał do pomyślenia. Nic tam Wasze liczne inicjatywy legislacyjne, Hołownia nie zgłosił żadnej. Antonio Gramsci (nie wiem, czy ktoś na lewicy go jeszcze czyta), powiadał, że dobra partia polityczna to coś na kształt religii, tyle, ze opartej na swobodnej wymianie poglądów i na realnie istniejących ludziach i rzeczach.. Nie chcę go tu cytować, ale ta debata powinna oprzeć się na trzech kluczach. To słowa: wolność-równość-człowieczeństwo. „Tylko nie spieprzcie ich banałami” – zakończył klasyk swój list z faszystowskiego więzienia.