Kończą się wakacje, lato się kończy, a u mnie zaczyna się depra; zwykle we wrześniu miewałem zwyżki formy; grywałem ostatnie koncerty plenerowe, przygotowywałem się do corocznej, jesiennej trasy, a w tym roku wszystko to się skończyło, a ja razem z tym. Ale przynajmniej nie muszę kryć się ze swoimi popędami, tym się pocieszam…
Parę dni temu, Michał Kowalówka, działacz lewicowy, jak określają go wraże media, napisał na Twitterze, że poseł Jan Kanthak, ongiś, w klubie w Krakowie, proponował mu w niewybredny sposób stosunek oralny, na co on nie przystał. Propozycja miała być złożona w lokalu który osoby LGBT bardzo sobie upodobały. Jan Kanthak całą rzecz uznał za prowokację, opowieści Kowalówki nazwał wulgarnymi bredniami i zapowiedział dodatkowo podjęcie kroków prawnych, tj. skierowanie do prokuratury zawiadomienia o naruszeniu słynnego artykułu 212, skutkującego zniesławieniem. Nie spodziewam się, że prokuratura ustali, jaki rzeczywiście był stan faktyczny. Po pierwsze dlatego, że mamy słowo przeciwko słowu, a tu nawet ziobrystyczny sąd nie zrobi wałka, żeby uznać przewinę tylko jednej ze stron. Po drugie, właśnie dlatego nie będzie rozstrzygnięcia, bo sprawa dotyczy pupilka Zbigniewa Zero, więc trudno spodziewać się, że służby zbadają wnikliwie rzecz i prześwietlą okoliczności, zwłaszcza że minęło kilka lat od zajścia. Jeśli jednak by chciały to uczynić, w co oczywiście wątpię, mogłoby być interesująco.
Wydarzenie miało mieć rzekomo miejsce w 2011 r. Można by rozpytać na tę okoliczność posła Kanthaka, czy był tego roku i miesiąca, bo sądzę, że M. Kowalówka jest w stanie przypomnieć sobie miesiąc zajścia, a może nawet i datę dzienną, w Krakowie. Jeśli Kanthak nie jest w stanie, być może zachowały się jakieś artefakty, które uwiarygadniałyby wersję Kowalówki; zdjęcia na komórkach, wpisy na fejsie etc. Jeśli by tak było, należałoby zapytać posła Kanthaka, a zaznaczmy, że składa on zeznania pod przysięgą, czy kiedykolwiek gościł w klubie, w którym miał rzekomo składać propozycję Kowalówce. Jeśli odpowie twierdząco, w co wątpię, wyborcy Kanthaka zastanowią się zapewne, co wojujący z homoseksualizmem młody chłopiec, robił w klubie dla gejów. Jeśli Kanthak zaprzeczy, co raczej pewne, służby, jeśliby tylko chciały, mogłyby dalej prześwietlać jego wersję; sprawdzić monitoring, o ile się zachował, rozpytać właścicieli i stałych bywalców. M. Kowalówka zapewne dostarczy niezbędnych koordynatów, skoro napisał to co napisał, bo liczył się zapewne z takim obrotem spraw. Może być z cała sprawą również tak, że poseł Kanthak zaprezentuje twarde alibi na to, że wtedy, kiedy rzecz miała mieć miejsce, bawił cały miesiąc za granicą, co może udowodnić. W to też raczej wątpię Najbardziej prawdopodobny wydaje mi się scenariusz, w którym poseł Kanthak pokrzyczy w mediach, za co to nie pociągnie kolegi Kowalówki przed sądem, a ostatecznie, kiedy sprawa przycichnie, żadnego zawiadomienia do prokuratury nie skieruje. Jak to mówią, pies który szczeka, nie gryzie.
Pogrążony w jesiennej depresji, myślałem wczoraj o pośle Janie Kanthaku i jemu podobnych. Załóżmy, że jest tak, jak twierdzi M. Kowalówka, że poseł proponował, że bywał w gejowskich klubach, bo tak naprawdę jest kryptogejem, który boi się przyznać do swojej prawdziwej orientacji. Z różnych powodów; bo wychował się pod opieką permisywnych rodziców, bo tak naprawdę nie może zaakceptować samego siebie, gdyż kłóci się to z jego poglądami politycznymi, a przecież obrał drogę politycznej kariery i to w ugrupowaniu konserwatywnym. Deklaracja o byciu gejem w szeregach PiS-u to polityczne seppuku; kto wybierze geja z list PiS-u? Toć w tym rodle same najlepsze syny i córy narodu i nie ma tam miejsca na zboczeńców, podług pisowskiej nomenklatury. Trzeba więc kryć się z tym, jak ze wstydliwą chorobą. Czasami jednak, kiedy fantazja poniesie i człek się za bardzo odsłoni, zalicza głupie wpadki, które ktoś później wyciąga. Pomyślcie Państwo, jak ciężko żyć takiemu człowiekowi, zwłaszcza młodemu, który od początku swojej dorosłości musi brnąć w kłamstwie i unikach; musi chować się jak złodziej w nocy, żeby go nikt nie zauważył; przemykać jak szczur przy ścianie budynku, zaliczać kompromitujące schadzki w toaletach etc. Tylko dlatego, że boi się stracić to, na co zapracował, przez swoją „ułomność”, która na polskiej prawicy jest nie do przyjęcia. Straszne życie. I straszna, spaczona i cyniczna starość. Jak, nie przymierzając, wiadomo kogo.
Ongiś mój przyjaciel, muzyk znanej kapeli, heteroseksualista, będąc pod wpływem alkoholu, zaszedł był, zupełnie przypadkiem, do jednego z klubów w Sopocie, na gejowską imprezę. Kiedy wszedł na salę, zamroczony, przywitał go w progu…jego kolega z zespołu słowami: „Stary? Ty też?”.