7 listopada 2024

loader

Marzenia o władzy absolutnej

Przez kilkadziesiąt lat myślałem, że żyję w państwie, które wprawdzie nazywa siebie „demokratycznym, a w rzeczywistości udaje demokrację, stale naruszając jej podstawy. Różne było nasilenie tej choroby. Jeszcze 6 lat temu wydawało mi się, że szczyt został osiągnięty w pierwszych latach PRLu. Wtedy jednak używano pojęciowego koktajlu, tłumacząc mniej świadomej części obywateli, że dążymy jednocześnie do demokracji, ale nie rezygnujemy z „dyktatury proletariatu”. Taka polityczna bajeczka służąca głównie do uwodzenia „klasy robotniczej”.

Tęsknota za lepszym ustrojem

W ostatnich sześciu latach wkroczyliśmy w podobny dualizm ustrojowy. Władza tłumaczy narodowi i zagranicy, że jesteśmy wzorcową demokracją. W przeciwieństwie do USA nie biją u nas murzynów i nie przeżywamy częstej strzelaniny w szkołach, Czasem tylko ktoś się słusznie zezłości na tych nienormalnych z LGBT i niechcący kogoś uderzy na ich niesmacznych demonstracjach. Jednocześnie jednak wykształcamy nowy ustrój, który można nazwać „autokratyczną demokracją”, czyli autokratyzm, wykorzystujący zasady demokracji tam, gdzie to możliwe bez utraty władzy.

W ostatnich miesiącach obserwuję jednak pewne niepokojące zmiany. Czołowe ośrodki władzy są już znudzone tym dualizmem i zaczynają szczerze wyjaśnić, że jednak autokracja jest im bliższa, że będziemy jednak tworzyć ustrój bardziej zbliżony do „cywilnej” dyktatury, albo monarchii absolutnej.

O takiej tendencji świadczyły liczne posunięcia aktualnie rządzącej, choć coraz mnie zjednoczonej prawicy. Temu miała służyć reforma wymiaru sprawiedliwości, polegająca głównie na podporządkowaniu wiernym reprezentantom „partii i rządu” wszystkich ogniw sądownictwa, nie wyłączając Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. Taki był ukryty cel obsadzania kierowniczych stanowisk w spółkach skarbu państwa wyłącznie „swoimi” ludźmi, najczęściej pozbawionymi innych kwalifikacji. Temu służyły prezenty dawane za posiadanie dzieci, tak podlewane propagandą, aby naród personifikował je z jakże inteligentnym i odpornym na wszelkie pokusy szefem rządzącej partii. Sądzę, że temu też miały służyć tworzenie wokół tej osoby otoczki uwielbienia i troski, widoczne m.in. w liczbie chroniących jego osobę i miejsce zamieszkania policjantów, niekiedy mieszczących się z trudem w kilkudziesięciu samochodach. Naród miał zrozumieć, że tak chroni się władców absolutnych. I aby mógł to z podziwem porównać z kilkuosobową ochroną wysokich urzędników większych od nas państw europejskich, trzymających się zasad gnijącej demokracji.

Chcemy autokracji?

Mimo narastania objawów dążenia do usankcjonowanej autokracji, do niedawna nikt z „obozu władzy” tego wyraźnie nie powiedział. Dopiero niedawno prezes rządzącej partii i zarazem wicepremier, Jarosław Kaczyński, dał do zrozumienia, że on właśnie jest autokratą, dzierżącym rzeczywistą władzę. Powiedział – wprawiając w osłupienie całą polską i zagraniczną inteligencję, – że polski premier jest premierem tylko, dlatego, że on go namaścił i ma jego poparcie. Jak go przestanie popierać, to już nie będzie premierem.

Fakt ten był tajemnicą poliszynela, ale takie otwarte, publiczne stwierdzenie w państwie, które jeszcze kurczowo udaje demokrację, stworzyło zadziwiającą i śmieszną sytuację. Jeśli premier jest tylko wykonawcą poleceń szefa partii i zarazem swego zastępcy, to znaczy, że cały rząd jest tylko grupą bezwolnych urzędników, wykonujących wypowiedziane, a nawet niewypowiedziane życzenia „władcy”.

Trochę w zyciu czytałem i wydaje mi się, że nawet wzorcowi europejscy dyktatorzy – Hitler, Stalin, Mussolini i Franco – oficjalnie nie twierdzili, że mają władzę absolutną. Przeciwnie – stwarzali pozory liczenia się z opiniami i decyzjami organów państwa i partii, której byli członkami. Dosadniej o monopolistycznym dzierżeniu władzy wypowiedział się tylko Ludwik IVX, mówiąc w 1686 roku „państwo to ja”, i rzeczywiście doprowadzając do posiadania władzy absolutnej.

„My Naród” powoli dojrzewamy do takiego stanu. W obozie władzy i wśród jej zwolenników pan Prezes uchodzi za nieomylnego, bez reszt oddanego „sprawie”, jedynego nieskażonego pogonią za mamoną. Nikt nie ośmiela się oceniać ważnych dla kraju zdarzeń i decyzji, dopóki prezes nie wyrazi swojej opinii. Potem wszyscy. entuzjastycznie ją powtarzają. Jeśli powie, że coś trzeba zmienić albo „usprawnić” to może być pewien, że natychmiast znajdzie się grupa posłów, która wymyśli odpowiednią ustawę, podpowie Trybunałowi Konstytucyjnemu i SN, jaki wyrok w określonej sprawie jest pożądany, kogo trzeba uhonorować, a kogo uderzyć i próbować zniszczyć.
Obraz stopniowego przechodzenia na rządy autokratyczne widoczny j3st jednak nie tylko w parlamencie i centralnej administracji. Widać go także w zachowaniach prokuratury, która najchętniej trzymałaby wszystkich niepraworządnych obywateli w wielomiesięcznych, a nawet wieloletnich aresztach śledczych. Praworządnych, – czyli sprzyjających władzy najchętniej by nie zauważała, albo miała niemożliwe do pokonania przeszkody, aby się nimi zająć.

Śladami prokuratury zaczyna podążać policja. Jej wkład w tworzenie i umacnianie autokracji koncentruje się na dwóch, nowych dla niej. działaniach. Pierwsze dotyczy marketingowego blichtru władzy. Policja zawsze wspomagała ochronę jej „najwyższych” przedstawicieli władzy, ale w warunkach demokracji starała się to robić dyskretnie. Teraz – wzorem innych państw autokratycznych – swoją przesadnie liczną obecnością, podnosi w oczach ludu znaczenie autokraty i jego najbliższych pomocników. Próbujemy doganiać w tym zakresie prezydentów USA, składających wizyty w mniej przyjaznych lub gorzej zorganizowanych krajach. Jestem przekonany, że nie chodzi tylko o ochronę. Znaczna część ludu jest tym zafascynowana, traktuje to jako demonstrację siły naszego mocarstwa i wartości chronionych osób. Czekają na takie obrazki w telewizorze, w których będzie widać jak policja roznosi w pył przeciwników autokraty, nie tylko zagrażających jego życiu lub zdrowiu, ale także, ośmielających się czynem lub słowem przeszkadzać mu w pełnieniu obowiązków.

Druga nowość w działaniach policji, to, – dobrze, że na razie sporadyczne, – bicie kobiet. niegrzecznie się odzywających i ośmielających się sprzeciwiać jej poleceniom. W moich ślepnących oczach żadne tłumaczenia ich nie usprawiedliwiają. Mimo równouprawnienia kobiety są najczęściej fizycznie słabsze. Bicie ich pałką a następnie przewracanie na ziemię i uciskanie kolanami plami każdego mężczyznę, a zwłaszcza mężczyznę w mundurze. I nieodwracalnie plami ten mundur. Generalicja policyjna powinna więc jak najszybciej rozważyć popularną kiedyś w gimnazjach hamletowską wątpliwość – „Bić czy nie bić – that is the question?”.

Od autokracji do dyktatury

Autokracja była zawsze podłożem dyktatury, ale może też do niej nie doprowadzać. Różnica – moim zdaniem – polega na tym, że autokrata stara się utrzymywać pozory demokracji i funkcjonowanie organów państwa, które formalnie ją zapewniają. Obsadzone jego zwolennikami wiedzą, czego od nich oczekuje. I nawet nie musi wydawać im wyraźnych poleceń. Wystarczy, że wskaże kierunek w wywiadzie lub parlamentarnym wystąpieniu.

Dyktator nie dba już o te pozory. Jest władcą absolutnym. Dawno minęły czasy monarchistyczne – współcześnie powinien być prezydentem albo premierem rządzącym zgodnie z odpowiednio przeredagowaną konstytucją. Musi mieć czas na dokonanie zmian ustrojowych i szczerze wierzyć w większą skuteczność dyktatury, niż demokracji.

Najbliższe mu zaplecze polityczne jest najczęściej zorganizowane według wzorów mafijnych. Organizacja formalna nie zawsze pokrywa się z organizacją nieformalną. Ulubieńcy wodza nie zawsze muszą zajmować wysokie stanowiska. Wystarczy, że wszyscy wiedzą o ich dobrej pozycji w umyśle i sercu władcy. Czy to nas czeka? Nie można tego wykluczyć, bo nasi czołowi kandydaci na władców absolutnych, już od dawna przebierają nóżkami, chcąc osiągnąć taką pozycję. Ciągle jednak napotykają na przeszkody w postaci historycznie uwarunkowanej niechęci suwerena do każdej formy zamordystycznych rządów i braku powszechnego uznania, że właśnie oni są tymi geniuszami, którym opatrzność powierza remont drogi do szczęścia Narodu.

Można więc mieć nadzieję, że całkowite wpychanie nas w autokratyzm nie zostanie uwieńczone powodzeniem. Przybudówki polityczne ich zawiodą, opozycja powstrzyma swoje ambicje i stworzy jednolity front obrony, a potem kontrataku, Europa zapomni o naszych błędach, strumienie finansowego zasilania się powiększą i nawet Rosja wyciągnie do zgody delikatną, choć spracowaną, dłoń Putina.

Wtedy niepokoić nas może tylko nieśmiertelny Koronawirus i sentymentalne śpiewy oddziałów nudzących się armii na granicy ukraińsko – rosyjskiej. A już Napoleon mawiał, że nie ma nic gorszego, niż wojsko, które się nudzi.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

Flaczki tygodnia

Następny

Sadurski na dzień dobry

Zostaw komentarz