8 listopada 2024

loader

Między Scyllą a Charybdą

Alegoryczne opowieści o śmiałych podróżnikach mają jakoby obrazować sytuacje bez wyjścia. A przecież ich bohaterowie dawali sobie radę w konfrontacji z potworami.

Są to więc raczej opowieści o ważeniu ryzyka, o rozpoznawaniu zagrożeń, o decyzjach niebezpiecznych, ale opartych na rachunku korzyści i strat, a nie ilustracje nieuchronności katastrofy.

Weźmy taką Scyllę, okrutne monstrum, które polowało na marynarzy i porywało ich z okrętów – prawie jak Hołownia czyhający na biednych, nieświadomych niebezpieczeństwa parlamentarzystów albo jak Zjednoczona Prawica zasadzająca się na ostatnich posłów od Kukiza… Jak czytamy, Scylla pożerała swoje ofiary, ale może to była tylko zła sława, a porwani nie wracali, bo po prostu było im u niej najlepiej na świecie? Według legendy Scylla miała sześć głów, a zatem mogła porwać z pokładu co najwyżej sześciu ludzi. To dlatego Odys wybrał drogę obok niej, poświęcając swoich towarzyszy (co Odys porabiał koło Sycylii w drodze spod Troi do Itaki, wiedzą tylko bogowie, no i nawigator Odysa).
Charybda, drugi człon tej legendarnej alternatywy, nie była tak litościwa ani tak powściągliwa w swoim apetycie. Pożerała całe okręty wraz z ich załogami, jak – nie przymierzając – Obajtek nieruchomości. Życie (i mienie) zachowywali tylko ci, którzy mieli szczęście opłynąć Charybdę, lub Obajtka, z oddali. Choć, zdaje się, Obajtek ma większy zasięg.

Ale wracajmy do naszych chat z kraja, pozornie odległych od Hellady i całej Europy.

Mamy w Sejmie kilka szalup, które próbują się utrzymać na powierzchni naszego politycznego oceanu zwanego pieszczotliwe politycznym polskim bajorem (z całym szacunkiem dla pana Michała, zbieżność ma wyłącznie charakter fonetyczny). Szalupami sterują wytrawni (lub półwytrawni) sternicy z różnym doświadczeniem i pomysłami na to, jak przepłynąć obok morskich stworów.

A kim są dziś te mityczne stwory? Powiedzmy, że jeden to Europejski Fundusz Odbudowy i Rozwoju, a drugi – Krajowy Plan Odbudowy.

Niby podobne, ale jak to ze stworami bywa, skutki starcia z nimi bywają różne.

Ponieważ nowy Europejski Fundusz zawiera nowe instrumenty i zobowiązania, których nie ujęto w traktach unijnych, wymaga ratyfikacji przez wszystkie kraje członkowskie. Bez tego nie wejdzie w życie. Oczywiście, można by uruchomić okrojoną wersję Funduszu wyłącznie dla krajów strefy euro, ale byłby to faktyczny podział Unii na dwie części i być może początek jej końca, a przynajmniej początek końca udziału w niej Polski i Węgier, może też Bułgarii i Rumunii.

Dodatkowym problemem dla aktualnej polskiej administracji jest presja Parlamentu Europejskiego na szybsze wdrożenie mechanizmów przestrzegania praworządności.

O ironio, to właśnie ratyfikacja Europejskiego Funduszu Odbudowy i Rozwoju umożliwia Komisji Europejskiej zastosowanie tego mechanizmu, a na pewno grożenie nim państwom, którzy uporczywie lekce sobie ważą zasady praworządności.

W dodatku konstytucjonaliści zwracają uwagę, że ratyfikacja powinna się odbywać w trybie większości kwalifikowanej ze względu na zawarte w Funduszu zobowiązania finansowe. No, ale w sprawie konkordatu też zwracali uwagę, a przegłosowano go jak byle ustaw(k)ę czy jakiś budżet kolumnowy.

Trzeba przy tym pamiętać, że do zapisów Funduszu nie da się wprowadzić żadnych zmian, bo negocjacje między krajami członkowskimi a Komisją zostały już dawno zakończone. W głosowaniu ratyfikacyjnym można być tylko za lub przeciw. Można się też wstrzymać, co de facto jest głosem przeciw, bo utrudnia osiągnięcie kwalifikowanej większości.

W tej sytuacji niezbyt zrozumiałe jest zachowanie tych sterników opozycyjnych szalup, którzy chcą przeciągać dyskusję nad głosowaniem, by coś więcej uzyskać… Od kogo? Od rządu? Bo raczej nie od Komisji Europejskiej.

Drugim „potworem” jest Krajowy Plan Odbudowy.

Nie dziwi mnie zwłoka w jego ogłoszeniu, bo stawiam euro przeciw żołędziom, że taki plan jeszcze nie istnieje.

Problemy z jego mniej lub bardziej sensownym ułożeniem miałaby każda administracja. Jeśli z czymś można takie przedsięwzięcie porównać, to co najwyżej z programem wykorzystania funduszy przedakcesyjnych, czyli z opracowanym w latach 2003–2004 Narodowym Planem Rozwoju. Teraz mamy do czynienia z podobnym wyzwaniem, tyle że rządzący nie dysponują dziś ani kadrami do jego przygotowania, ani zapleczem merytorycznym, a nawet zarysem koncepcji.

Stworzenie takiego programu zgodnego z wytycznym Komisji Europejskiej oraz założeniami zapisanymi w treści dokumentów powołujących Europejski Fundusz Odbudowy i Rozwoju byłoby wyzwaniem dla każdej ekipy.

Owszem, słyszałem że akurat dla tej ekipy nie ma rzeczy niemożliwych. Sugeruję więc, by wykonanie planu (Narodowego) zlecić zagranicznej agencji, oczywiście w języku angielskim, tak by nikt z rządu nie był w stanie wnieść poprawek. Szkopuł w tym, że cały plan powinien być zaakceptowany przez Sejm. W tym tkwi nasza potworna Charybda – groźna dla rządu, bo plan utworzony zgodnie z dokumentami Komisji Europejskiej oraz zapisami Europejskiego Funduszu Odbudowy i Rozwoju wydaje się nie do przyjęcia w obecnym parlamencie.

Nie wystarczy napisać: „Zbudujemy, co się da, i może nikt tego nie rozkradnie”.

Lektura opublikowanego projektu jest zatrważająca: ponad dwieście stron głównie makulatury i ogólników plus założenia niemożliwe do zrealizowania. Najgorszy scenariusz wyglądałby tak, że rządzący przepchną plan przez Sejm, przedstawią go Komisji Europejskiej, która zapewne po oczywistych korektach go zatwierdzi, a potem będzie obwiniana, po trosze słusznie, o brak jego realizacji.

Sternikom opozycyjnych szalup radziłbym jednak naciskać na ratyfikację Europejskiego Funduszu – ratyfikację bezwarunkową, bo nie da się tam niczego dopisać ani niczego wykreślić.

Trzeba przepłynąć obok tej Scylli, a nuż zajęta swoimi koalicyjnymi łbami nie zdoła zareagować. Od Charybdy natomiast trzymałbym się z daleka.
Co najwyżej rzucałbym jej z dystansu dopracowane kąski z projektami inwestycji czy programów. Zje – dobrze dla nas, wypluje – trudno, udławi się – no, lepiej nie snuć zbyt optymistycznych wizji.

Do domu droga daleka, a nie każdy sternik to od razu Odys. W dodatku łodzie przeciekają, klimat się zmienia, pandemia dalej w ataku. Ksiądz wini Pana, a Pan księdza, a nam wszystkim jednako lockdown.

A propos księdza… konkordat należy wypowiedzieć, również dlatego że został ratyfikowany zwykła a nie kwalifikowana większością. Łamanie prawa ma u nas długą tradycję.

Adam Jaśkow

Poprzedni

Red. Agaton prosi zmiłowania…

Następny

Kaczyński wychował sobie wyznawców

Zostaw komentarz