Ten tekst mógłby zacząć się w ten sposób: Smutne czasy II RP mocno zubożyły polską kuchnię. Dla wielu ludzi rodzima tradycja kulinarna kończyła się na ziemniakach, kapuście, zacierce lub chudym żurku, a od święta małym kawałkiem mięsa. Jakie były potrawy naszych dziadków?
Niestrawne historyczne kulinaria
Ale na Onecie, autorstwa Pawła Rzewuskiego brzmi on następująco „Smutne czasy PRL mocno zubożyły polską kuchnię. Dla wielu ludzi rodzima tradycja kulinarna kończy się na schabowych i mielonych. Tymczasem niegdyś jadano rzeczy, które nawet dzisiaj rzadko goszczą na polskich stołach. Jakie były potrawy naszych dziadków?” Przywołuje więc: parmezan, leguminy i Auflauf, kasztany, móżdżek, majonez, kapłony, raki, pularda, minogi.
Dziadkowie autora byli w tamtych czasach albo sporymi obszarnikami, albo równie bogatymi przedsiębiorcami, bo naród, szczególnie ten robotniczo-chłopski jadał co w pierwszym akapicie napisałem..
Nie było jednak tak źle w PRL-u: kasztany wszyscy posmakowali, bo te najlepsze były, dzięki „Stawce większej niż życie” na placu Pigalle, móżdżek jadałem w barze w Brzesku dopóki opresyjne władze sanitarne tego nie zakazały, a majonez, co prawda nie Monatowej, a kielecki do dziś można kupić w markecie. A jeśli chodzi o tego powszechnego schabowego i mielonego w Polsce Ludowej to dziś go brakuje wielu rodzinom.
Jerzy Urban znowu ante portas?
W „Newsweeku” (17-23.08.2020) ukazał się spory materiał jemu poświęcony, a w „Gazecie Wyborczej” (6.09.2020) wywiad liczący aż osiem stron. Może to zbieg okoliczności, może kryje się za tym jakaś tajemnicza przyczyna bo z Urbanem nigdy nic nie wiadomo, a być może niepokój, że nadchodzi-powraca, dzięki swoim filmikom, tym razem jako król Internetu. Z obu rozmów z Urbanem ważnym był fragment drugiej na temat PiS: „uważam, że będą rządzić jeszcze długo, a nawet nie rządząc, będą mieli wielki wpływ na społeczeństwo. Może za 10 łat ich wpływy zaczną maleć. Czy PiS się rozleci, czy nie, czy będzie Kaczyński, czy ktoś inny, tendencja narodowo-katolicka o skłonnościach autorytarnych i fundamentalistycznych jeszcze długo będzie potężna. I nikt z rządzących Polską nie będzie mógł tej tendencji ominąć.”
Podobnej, bardzo realnej przecież prognozy naszych najbliższych narodowych losów nie tylko nie miałem okazji nigdzie przeczytać, ale wątpię czy rozliczni współcześni nasi mędrcy, łącznie z polityczną opozycją, zdają sobie w ogóle z tego sprawę.
Materiał o Urbanie w „GW” dopełniony został obiektywnym, jak na ten tytuł, opisem jego publicznej działalności, natomiast na okładce wspomnianego „Newsweeka” zapowiedziano go jako „Drugie życie łajdaka”. Mógłbym się nie obruszyć, gdyby to pismo podobnie potraktowało przywódców Solidarności prowadzących strajkujących robotników od hasła „Socjalizm tak, wypaczenia nie” do najgorszej wersji kapitalizmu. Bądź twórców transformacji wyrzucających na bruk, czy poza pegeerowską ziemię, setki tysięcy ludzi. A jego redaktor naczelny Tomasz Lis w kolejnym wydaniu (7-13.09,2020) śmie coś jeszcze pisać o fundamentalnym znaczeniu wyrzeczenia się wszelkiej przemocy.
Wyrzeczenia się wszelkiego myślenia
oczekuje chyba Witold Gadomski przy czytaniu tekstu „Białoruś, czyli taka była alternatywa dla polskich reform” („GW”, 26.08.2020), w którym jako jedyny dotąd komentator na świecie, powiązał wydarzenia u naszego sąsiada nie z fałszerstwem prezydenckich wyborów, a z brakiem reform typu Balcerowicz. Potwierdzeniem tej tezy mają być rozlicznie, przywoływane liczby, nie uwzgledniające ani położenia tego kraju, jego ludnościowych i naturalnych możliwości, ani też dokonanego wyboru odmiennej, być może słusznej ekonomiczno-społecznej drogi. Gadomski w swych krytycznych opiniach nie wspomina o białoruskiej „Dolinie krzemowej”, której ze świeczką u nas szukać, ale w stosunku do całej wypowiedzi to zupełny drobiazg. Jak z licznych doniesień wynika Białorusini oczekują uczciwości w politycznym życiu, nie marząc o neoliberalnej transformacji, i miejmy nadzieję, że uchroni ich od tego zdrowy rozsądek.
Uchroń nas Panie
od wojny, nędzy i głodu, od rządowych podatków od cukru, deszczu i spółek, ale i od tych przyszłych od słońca (wschodzącego dla komuchów i zachodzącego dla euroentuzjastów), od powietrza (dla palących) i od wszystkich kolejnych, rządowo-podatkowych, genialnych pomysłów. I od…
Równie mądre propozycje,
w związku z drobną samochodową stłuczką spowodowaną przez stulatka, wygłosił kolejny, zapewne wybitny ekspert proponując obowiązkowe badania starszych kierowców. Wiedza o tym, że najwięcej wypadków, także śmiertelnych, powodują młodzi i troszkę starsi nie jest mu znana, a opisany zdarzenie znalazło się w mediach z uwagi na jego wyjątkowość, a nie częstotliwość. Parcie na szkło wyjaśnia zapewne co robił ten myśliciel w telewizji.
W pogoni za szpiegiem
„Nie wiemy jeszcze o Edwardzie Gierku bardzo ważnej rzeczy, a pewnie i długo nie będziemy wiedzieć – myślę tutaj o jego powiązaniach ze Związkiem Sowieckim i z sowieckimi służbami specjalnymi, ale nie w okresie, kiedy był I sekretarzem KC PZPR, lecz dużo wcześniej: gdy był działaczem belgijskiej partii komunistycznej w pierwszych powojennych latach” – mówił w rozmowie z Polską Agencją Prasową prof. Jerzy Eisler, historyk, dyrektor Oddziału IPN w Warszawie, „gdyby… okazało się, że Gierek był lojalnym człowiekiem Moskwy, to ten cały mit dobrego polskiego gospodarza w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, a wcześniej dobrego gospodarza na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim, zostałby bardzo poważnie podważony czy wręcz trzeba by go było odrzucić.”
Nie wiem czy w programie studiów historycznych, które kończył na Uniwersytecie Warszawskim pan Profesor była wykładana logika; ja na tej uczelni zdawałem ją u dra Zdzisława Ziemby, później profesora i nota bene męża znanej powszechnie prof. Hanny Świdy-Ziemby. Ale nawet jak nie, to przecież w XI ówczesnej klasie liceum uczyliśmy się wszyscy logiki z popularnego podręcznika Andrzeja Grzegorczyka, a wiec coś pozostać powinno.
Domniemane i tak oczekiwane powiązania Edwarda Gierka z ZSRR i spec-służbami, powodujące przekreśleniem jego powszechnej oceny jako dobrego gospodarza, stanowi nie tylko szczyt braku logiki, nadto pasują wzajemnie jak garbaty do ściany. Równie ważnymi są tu, degradujące historyka, nie poszukiwanie prawdy, a haka, celem polityczno-propagandowego dezawuowania Gierka. I to wszystko w imię dobrej (Instytut) Pamięci Narodowej.
Pucz, którego nie było
Na Onecie Wojtek Duch w tekście „Gomułka kontra Chruszczow. W 1956 r. na Warszawę ruszyły radzieckie czołgi” napisał: „Tymczasem sam Gomułka…chciał jednak, by partia w Polsce zachowała autonomię, co do składu personalnego oraz kierowania sprawami wewnętrznymi. To stało się powodem konfliktu, który niemal przerodził się w radziecki pucz.”
Wiadomo, że pucz, inaczej zamach stanu, dokonuje się z użyciem siły i przeprowadzają go samodzielnie miejscowi oponenci. Określenie „radziecki pucz” oznaczać może, ze sporym trudem, zamach stanu w ZSRR i taki miał miejsce – tzw. pucz Janajewa, inaczej pucz moskiewski w dniu 21 sierpnia 1991 roku. Natomiast w opisywanej polskiej sytuacji mógł ewentualnie mieć miejsce pucz tzw. natolińczyków przy pomocy miejscowych sil zbrojnych, acz w tamtych dniach na takie wsparcie liczyć żadną miarą nie mogli. Pomimo znaczenia i funkcji ministra obrony PRL, jakie posiadał wtedy marszałek Rokossowski oraz inni radzieccy wojskowi na stanowiskach w naszej armii, pucz z udziałem miejscowych sil zbrojnych nie miał szansy na sukces, gdyż zbyt wielu polskich dowódców popierało październikowy przełom i powrót do władzy Gomułki, nie wspominając o reakcji robotniczych załóg warszawskich zakładów pracy (czasem uzbrojonych) i nastrojach w całym kraju. Wśród naszych wojskowych byli m. in. generałowie: Wacław Komar (KBW), Julian Hibner (MSW), Jan Frey-Bielecki (lotnictwo) i kontradmirał Jan Wiśniewski; wszyscy komuniści, niektórzy z pochodzenia Żydzi, czasem związani z radzieckim wywiadem, ale wszyscy okazali się polskimi patriotami.
Tak wiec panie Wojtku – a jest to wiedza podstawowa – w opisanej sytuacji nie było szansy na żaden pucz, a mogła mieć miejsce jedynie radziecka interwencja zbrojna z osadzeniem swoich na kluczowych stanowiskach, która z wielu powodów nie nastąpiła, podobnie zresztą jak ta w latach 1980-1981.
Lotnisko i inne pomysły
W ślady byłego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, mówiącego o państwie San Escobar, którego po prostu nie ma, poszło Ministerstwo Zdrowia zaliczając na liście krajów objętych zakazem lotów Księstwo Andory z międzynarodowym lotniskiem, którego też tam nie ma. Nie ma też wystarczającej liczby szczepionek przeciw grypie bo naród nie wiedzieć czemu nie posłuchał PAD-a, natomiast wiceminister zdrowia Waldemar Kraska przyznał, że za sprawą przygotowywanych zmian w zakazach w ruchu lotniczym, „turyści powinni liczyć się z tym, że możliwość powrotu do kraju może być ograniczona”. W okresie przedwyborczym nasze ukochane władze nadzwyczaj troszczyły się o Polaków będących gdzieś na krańcach świata, ale następne wybory będą dopiero w 2023 roku.
Tę celną myśl „ograniczona możliwość powrotu do kraju” można by twórczo rozwinąć w kolejną tarczę, tym razem antypisowską i wzorem Łukaszenki wręczać wszystkim, co bardziej krnąbrnym, opozycjonistom bon turystyczny w jedną stronę. I po kłopocie. Śmieszne? Wcale nie, bo przecież możliwe.
Znów można latać
Gdzie te czasy okrutnego reżimu, gdy komunistyczny premier Józef Cyrankiewicz hulał po Polsce za kierownicą, a dyktator gen. Wojciech Jaruzelski ze skromną obstawą w polonezie beztrosko przemierzał zniewolony kraj. Strefa zamknięta dla ruchu lotniczego w promieniu 600 m od domu Zbigniewa Ziobry już nie obowiązuje, ale cofnięty zakaz lotów wydaje się decyzją pochopną, gdyż na nadzwyczajną opiekę SOP zasługuje przewodniczący Solidarnej Polski. Partia co prawda w najnowszym sondażu IBRiS uzyskała aż-jedynie 1,4 % poparcia, co nie przeszkadza Ziobrze rządzić krajem prawie w roli wice-naczelnika. Wziąć pod uwagę jednak należy obawy rządzących przed kochającym ich narodem, wyrażające się w wielkich, prezydenckich samochodowych kolumnach, wzmożonym pilnowaniu domu pana prezesa, nie wspominając już o ogrodzonym Sejmie. Nasuwa się rozwiązanie nadzwyczaj proste, historycznie dobrze znane, a w dzisiejszej Polsce stosowane „na odwyrtkę””, o wydzieleniu specjalnych stref „Tylko dla PiS”. Wzorem może być także „zielona strefa” w Bagdadzie, w której mieszczą się, demokrację po całym świecie upowszechniające, amerykańskie instytucje, bo przecież, jak tak dalej ci kolorowi LGBT-owcy demonstrować będą, to diabli wiedzą co stać się może.
Zabawna moralność
Pan Prezydent Andrzej Duda 5 września ogłosił, że za rok, podczas narodowego czytania, będziemy słuchali zabawnego utworu Gabrieli Zapolskiej „Moralność Pani Dulskiej”. Zapowiadając ten dramat Panu Prezydentowi ze śmiechu pawie łzy z oczu się lały, a jego polonistom zapewne także, ale z odmiennych powodów. Kontynuując w taki właśnie sposób upowszechniane czytelnictwo proponuję na kolejną lekturę „Kamizelkę” Bolesława Prusa jako nadzwyczaj przystępny podręcznik krawiecki, a w jeszcze następnym roku Henryka Sienkiewicza „Janko muzykant” będącą opowieścią o życiu wielkiego kompozytora Jana Sebastiana Bacha.
A dla dopełnienia:
w naszych rozlicznych mediach i w życiu publicznym spotykają się nadzwyczaj często miejscowy mędrzec z tutejszym geniuszem.