PiS sobie nami rządzi, jak potrafi czy raczej jak nie potrafi, a tymczasem powstają różne plany na przyszłość. To dobrze, bo jest nadzieja, że skoro powstają, to jakaś przyszłość jednak dla nas jest.
W relacjach między państwem, społeczeństwem a Kościołem katolickim mamy kilka zasadniczych problemów. Część z nich wynika ze sposobu, w jaki polski Kościół katolicki po roku 1989 traktuje państwo i społeczeństwo. Kościół uzurpuje sobie zwierzchnią rolę w państwie, które ma realizować jego politykę i dbać o religijność obywateli. Politycy od centrum po prawą ścianę zabiegają o przychylność kościelnych funkcjonariuszy, tak by poparli ich starania o zajęcie lub utrzymanie politycznych pozycji.
Nie będę opisywał, jak jest, bo robiono to już wiele razy. W trosce o większość społeczeństwa, która uważa się za mniej lub bardziej religijną, przedstawię kilka propozycji. Po ich ewentualnej realizacji będzie się tym ludziom żyło lepiej, a nawet będzie się lepiej żyło wszystkim, katolicy zaś staną się wreszcie podmiotem w grze pomiędzy hierarchami kościelnymi a hierarchami politycznymi, zamiast być mięsem wyborczym.
Po pierwsze, trzeba przestać traktować Kościół i religię jako sprawy o specjalnym statusie społecznym. Podstawą demokracji jest wypracowanie rozwiązań, dzięki którym życie ludzi będzie lepsze lub choćby znośne. John Locke , ojciec demokracji, podkreślał, że celem wspólnoty politycznej – państwa – nie jest zbawienie obywateli. Chociaż uważał religię za podstawę moralności, Locke był przekonany, że zbawienie człowieka to coś, co jednostka powinna rozstrzygać w swoim sumieniu. W tej materii pozytywne prawo ludzkie nie powinno narzucać żadnej regulacji, bo zadaniem tego prawa nie jest czynienie ludzi dobrymi, lecz tylko zajmowanie się tym, co wprost i bezpośrednio jest konieczne do ochrony naturalnych uprawnień człowieka (dobra wspólnego). Prawo ma określać reguły postępowania w społeczeństwie i wcale nie musi, a nawet nie powinno, normować wszystkich sfer i wszystkich możliwych zachowań. Tak czy inaczej, prawo nie jest od tego, by wymuszać na jednostkach zachowania moralne czy religijne, w każdym razie dopóki nie żyjemy w teokracji. Pogląd Locke’a nie przyjął się w polskim Kościele, o ile w ogóle jest w nim znany. Być może dzieje się tak dlatego, że religia pozbawiona specjalnego statusu w państwie przestaje być źródłem dóbr doczesnych, a kto by chciał być (w Polsce) „ubogim” biskupem – skromnym, ale nawet nie pozłacanym?
Funkcjonowanie Kościoła w Polsce jest dwuznaczne. Z jednej strony prawo kanoniczne, swoisty statut Kościoła katolickiego, wyraźnie określa tu struktury podległości. Kościół katolicki ma sztywną hierarchię, pionowy system zarządzania. Zgodnie z konkordatem natomiast nie ma w Polsce takiego podmiotu prawa jak Kościół katolicki, są tylko kościelne osoby prawne. Każda parafia czy diecezja jest samorządna i niezależna, a zatem jedna parafia czy diecezja nie odpowiada za skutki prawne działań drugiej. Trudno oprzeć się podejrzeniu, że przyczyną takich zapisów jest właśnie chęć uniknięcia odpowiedzialności.
Pierwsza niezbędna zmiana to uregulowanie statusu prawnego Kościoła katolickiego tak, jak to przyjęto w stosunku do innych Kościołów i wyznań, na podobieństwo zwykłych organizacji pozarządowych. Byłby więc jeden działający zgodnie z prawem kanonicznym Kościół katolicki w Polsce. Osobno zaś mogą funkcjonować zakony i stowarzyszenia katolickie takie jak Caritas, na zasadzie prawa o stowarzyszeniach.
Druga sprawa to finansowanie Kościoła. Jak wszystkie organizacje pozarządowe, Kościół powinien utrzymywać się z darowizn i składek. A nawet jestem skłonny zaliczyć go do organizacji OPP. Można dopuścić udostępnienie Kościołowi pomieszczeń zarządzanych przez wspólnoty samorządowe na takich samych zasadach, na jakich korzystają z nich inne organizacje pozarządowe. Katecheci powinni posiadać uprawnienia do prowadzenia zajęć potwierdzone przez organy zarządzające edukacją, tak jak wszystkie osoby prowadzące zajęcia z dziećmi i młodzieżą. Zgodnie z zalecaniami psychologów uważam za niedopuszczalne prowadzenie zajęć religijnych w przedszkolach.
Przede wszystkim należy bezwzględnie skończyć z kościelną infiltracją instytucji publicznych. Nie ma miejsca dla kapelanów i im podobnych osób nie tylko w instytucjach publicznych, szpitalach i urzędach, ale również w wojsku, policji i straży granicznej. W żadnym stopniu nie ograniczy to pełniącym tam służbę ludziom możliwości korzystania z prawa do czynnego wyznawania religii, tym bardziej że to ich prywatna sprawa, poza służbą i pracą.
Po zrealizowaniu tych wszystkich postulatów będzie można powiedzieć, że wszyscy w Polsce jesteśmy u siebie. Wbrew pozorom najbardziej poprawi się sytuacja zwykłych katolików, którzy wreszcie odzyskają wolną wolę, przestaną być baranami prowadzonymi w nieznanym kierunku przez kościelnych i cywilnych pasterzy, często będących wilkami w owczych skórach. Wszystkie inne propozycje czy prezentowane „plany” stwarzają tylko pozory zmian w celu utrzymania status quo. Bo przecież niektórym jest w Polsce dobrze, czemu więc mieliby coś zmieniać?
Czy relacje między Kościołem a społeczeństwem są najważniejsze, czy najpilniej wymagają zmian? Może i nie, ale też nie należy tego odkładać na później. Im szybciej wyzwolimy się z kościelnych pęt, tym lepiej, zwłaszcza dla ludzi szczerze religijnych i dla dobra wszystkich obywateli.
W związku z tym wypowiedzenie konkordatu jest niezbędne. C.B.D.O