W majowych wyborach lewicowi wyborcy będą mieli do wyboru głosowanie na lewicowych kandydatów z Koalicji Europejskiej (SLD, Zieloni, Inicjatywa Polska, Inicjatywa Feministyczna), z komitetu „Lewica Razem” i z listy „Wiosny ”. Te trzy ugrupowania mogą liczyć na ponad połowę głosów, a udział lewicowych wyborców w tej puli to, sądząc z sondaży dotyczących poparcia dla poszczególnych partii, to nie mniej niż 15 proc. Jest to więc liczący się potencjał. Problem w tym, że rozproszony, więc znacznie mniej efektywny.
Podziały na lewicy nie są niczym nowym. U zarania polskiego ruchu robotniczego główna linia podziału przebiegała między PPS i SDKPiL, a jej istotą był stosunek do niepodległości Polski i do rosyjskiego ruchu robotniczego. Sama PPS przeżyła zresztą poważny rozłam, którego konsekwencją było zbudowanie nowej – komunistycznej – partii w drodze fuzji SDKPiL oraz PPS-Lewicy.
W czasie drugiej wojny światowej PPS podzieliła się ponownie. Jedna jej część zaakceptowała (nie bez bólu i wewnętrznych zmagań) realia pojałtańskiej sytuacji, druga pozostała wobec nich konsekwentnie wroga. W 1945 roku Polska miała dwa rządy – oba kierowane przez socjalistów: Edwarda Osóbkę-Morawskiego w Warszawie i Tomasza Arciszewskiego w Londynie.
Wymuszone połączenie krajowej PPS i PZPR tylko pozornie przyniosło zjednoczenie ruchu robotniczego. W istocie PZPR była przez cała swą historię szarpana wewnętrznymi podziałami, które najmocniej dały o sobie znać w krytycznych latach 1948, 1956 i 1968, a następnie już zupełnie otwarcie w postaci wewnątrzpartyjnego sporu o drogi wyjścia z kryzysu lat osiemdziesiątych. Natomiast w warunkach niedemokratycznego systemu politycznego podziały te nie mogły prowadzić do powstawania odrębnych partii, lecz wyrażały się w tworzeniu mniej lub bardziej wykrystalizowanych ugrupowań wewnątrzpartyjnych.
Gdy w warunkach zmiany ustroju PZPR kończyła swój żywot, wyłoniły się z niej trzy ugrupowania: Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej, Polska Unia Socjaldemokratyczna i Ruch Ludzi Pracy. Tylko SdRP utrzymała się na scenie politycznej, po niespełna dziesięciu latach dając początek nowej partii – SLD. Równoległe jednak nastąpił proces zróżnicowania dawnej opozycji demokratycznej, część działaczy stworzyła Solidarność Pracy i odrodziła Polską Partię Socjalistyczną. Z czasem pojawiać się zaczęły nowe ugrupowania lewicowe, w tym Unia Pracy będąca początkowo efektem połączenia Solidarności Pracy z pozostałościami Polskiej Unii Socjaldemokratycznej.
W kolejnych wyborach parlamentarnych coraz silniejszą pozycję zdobywała szeroka koalicja lewicowa zbudowana wokół SdRP – Sojusz Lewicy Demokratycznej. W 1993 roku – w drugich w pełni demokratycznych wyborach sejmowych – zdobyła nieco ponad 20 proc. głosów, co dało jej 171 mandatów i stworzyło możliwość stworzenia wraz z PSL koalicji rządowej. Cztery lata później poparcie dla SLD wyniosło już ponad 27 procent, co jednak nie wystarczyło, by zachować władzę. Największy w historii Polskim sukces wyborczy lewicy to wybory parlamentarne 2001 roku, w których koalicja SLD i Unii Pracy zdobyła ponad 40 proc. głosów i 216 mandatów sejmowych (a także bezwzględną większość w Senacie). Z nostalgia wspominamy te czasy świetności lewicy. Były to także lata dwukrotnej prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego – bardziej niż jakikolwiek inny polityk lewicy zasłużonego dla budowania wspólnego frontu lewicy polskiej.
Jesteśmy dziś w innej sytuacji. Lewica jest poobijana i podzielona, a poparcie dla niej stanowi cień tego, czym dysponowała dwadzieścia lat temu. Płaci nie tylko za popełnione poważne błędy, ale także za skutki transformacji, które nie tylko w naszym kraju osłabiły pozycję lewicy.
Osłabieniu towarzyszyły podziały. Z analizy polskiej polityki ostatnich dwóch dziesięcioleci wyciągam wniosek, że między osłabieniem lewicy i jej dzieleniem się występuje dwustronna relacja: podziały osłabiają lewicę, a zarazem jej słabnięcie wzmaga skłonności rozłamowe. Nie tylko zresztą u nas. Póki bowiem partia jest silna i odnosi sukcesy, wewnętrzne podziały schodzą na drugi plan w obliczu satysfakcji ze wspólnie osiąganego zwycięstwa. Gdy sukces przemienia się w przegraną, rodzą się pokusy dzielenia się tak na gruncie szukania odpowiedzialnych za porażkę, jak na tle poszukiwania dalszej drogi.
W naszych warunkach dochodził jeszcze jeden, bardzo istotny, czynnik. Kilkanaście lat po rozpoczęciu procesu zmiany ustroju oczywiste stało się, że nie wszyscy obywatele naszego kraju skorzystali na tych zmianach w jednakowym stopniu. Podział na beneficjentów i na ofiary transformacji przebiega także w łonie elektoratu lewicy – podobnie jak w całym społeczeństwie.. W pierwszych latach lewica postrzegana była jako siła zdolna złagodzić negatywne skutki zmiany systemu. Częściowo tak zresztą było, ale skala tych zmian była znacznie mniejsza od społecznych oczekiwań. To głównie dlatego znaczna część dawnego elektoratu lewicy przeszła pod inne sztandary lub odsunęła się od polityki.
Doszły do tego skutki szybkiej modernizacji kulturowej. Liberalizacja i sekularyzacja życia pociąga za sobą nowe podziały, które nie pokrywają się z tradycyjnymi podziałami ekonomicznymi. Część ludzi z przyczyn ekonomicznych skłonnych do poparcia lewicy wybiera opcje konserwatywne z powodów światopoglądowych.
Dochodzą wreszcie podziały historyczne, wynikające z bardzo różniącego postrzegania wyborów politycznych, które były udziałem starszego już pokolenia, ale które odbijają się także w świadomości historycznej młodego pokolenia.
Wszystko to prowadzi do wniosku, że podziały nie są konsekwencją złej woli czy jedynie osobistych ambicji polityków, lecz mają głębokie społeczne korzenie. Apelowanie o organiczną jedność lewicy są skazane na niepowodzenie – przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Czym innym jest współdziałanie wszystkich ugrupowań lewicowych dla realizacji podstawowych celów i wartości. Warunki do takiego współdziałania powstaną po wyborach parlamentarnych, gdy – jak mam nadzieję – PiS zostanie odsunięty od władzy. Taki wynik wyborów nie może oznaczać powrotu do polityki sprzed 2015 roku. Musimy znaleźć inne, lepsze rozwiązania i w poszukiwaniu tych rozwiązań lewica może i powinna odegrać istotną rolę. Będzie to trudne, gdyż na lewicy nagromadziło się wiele urazów i wzajemnych pretensji, ale będzie konieczne, jeśli rzeczywiście chcemy, by Polska zmieniała się zgodnie z naszymi oczekiwaniami i wartościami. Będzie to test na jakość przywództwa na lewicy
W tych warunkach pytanie, moim zdaniem kluczowe, brzmi: jak uprawiać lewicową politykę tak, by nie prowadziło to do wzajemnej wrogości i nie wykluczać w konsekwencji możliwości współdziałania.
Wymaga to przestrzegania kilku zasad.
Po pierwsze: założenia dobrej woli. Nie musimy z partnerem się zgadzać, ale powinniśmy zakładać, że tak jak my, kieruje się racjami ideowymi, a nie niskimi pobudkami, na przykład rachubą na osobiste korzyści. Posługiwanie się insynuowaniem złej woli czy oportunistycznych motywacji, co niestety stało się dość częstym procederem, źle służy lewicy.
Po drugie: uznanie, że nie musimy mieć w każdej sprawie absolutnej racji. Powinniśmy być wierni własnym przekonaniom, ale rozumieć, że inni mogą mieć ważne racje, by myśleć inaczej.
Po trzecie: wystrzeganie się sekciarstwa, które w tej formacji wyraża się w jałowym sporze o to, kto jest „prawdziwą lewicą”.
Po czwarte: wystrzegać się hegemonizmu, który zagraża zwłaszcza silniejszym ugrupowaniom, skłonnym do zwasalizowania słabszych partnerów.
Po piąte: pamiętanie zawsze, że ponad tym, co dzieli ludzi lewicy, są sprawy podstawowe, które ich powinny łączyć i gotowość podporządkowania różnic w sprawach szczegółowych wspólnym wartościom i interesom.
Po szóste wreszcie: rozumienie, że ponad interesem partyjnym jest znacznie ważniejszy interes demokratycznego państwa, trwałość jego ładu wewnętrznego i umacnianie jego pozycji w świecie.
Co to może znaczyć w dającej się przewidzieć przyszłości? Wiele wskazuje na to, że Polska idzie w kierunku odrzucenia autorytarnej i nacjonalistycznej polityki Prawa i Sprawiedliwości. Gdy to nastąpi, nieaktualny stanie się jeden element dzisiejszego sporu w ramach lewicy: sporu o stosunek do obecnego obozu władzy i do jednoczącej się przeciw niemu opozycji. Będziemy musieli na nowo urządzać nasz polski dom i w tych warunkach na nowo wystąpią kwestie sporne, które będą dzieliły polityków. Podzielona dziś lewica powinna pamiętać, że niedaleki może okazać się czas, gdy trzeba będzie na bok odłożyć stare spory, by wspólnie – co nie znaczy w szeregach jednej formacji – walczyć o podstawowe, wspólne wartości lewicy. Na razie zaś trzeba wystrzegać się wszystkiego, co w przyszłości będzie takie współdziałanie utrudniało.