… niż na niesmaczne ataki ze strony Lewicy.
Dla osób znających realia Podkarpacia decyzja Tadeusza Ferenca o wsparciu polityka Solidarnej Polski, wiceministra w resorcie sprawiedliwości Marcina Warchoła nie była zaskoczeniem. Prezydent Rzeszowa poznał go wcześniej i najwyraźniej dobrze ocenił jego polityczne możliwości. Z funkcji odszedł na własnych warunkach, udzielając wsparcia człowiekowi, który podziela jego wizję rozwoju stolicy regionu. W kraju o bardziej dojrzałej demokracji i mniej podzielonym społeczeństwie, taki gest spotkałby się z uznaniem i szacunkiem ze strony wszystkich sił politycznych. Potraktowano by go jako rozwiązanie modelowe.
Moim zdaniem Tadeusz Ferenc jako jedyny tej rangi samorządowiec, zdecydował się poprzeć osobę, wywodzącą się z innego, jakże odległego od Lewicy obozu politycznego. Pamiętajmy, prezydent Rzeszowa od 1964 roku był członkiem PZPR, następnie SdPR a od roku 1999 Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Był posłem na Sejm w latach 2001 – 2002, a przez dwie dekady jedną z najważniejszych figur politycznych Podkarpacia. Regionu, którym prawica – ostatnio pod szyldem Prawa i Sprawiedliwości – rządzi niepodzielnie. Dziś jego lewicowi krytycy – nie szczędząc epitetów – zarzucają mu, że zbyt ostro skręcił w prawo i zdradził ideały młodości. Nic podobnego!
Tadeusz Ferenc mawiał, że jego partię są mieszkańcy Rzeszowa. Uważał, że poglądy polityczne i różnice ideologiczne nie mają znaczenia, gdy chodzi o sprawne zarządzanie infrastrukturą, czy dbanie o rozwój aglomeracji miejskiej.Między innymi, jego staraniem powstał imponujący drogowy most wantowy przez rzekę Wisłok będący wizytówką stolicy Podkarpacia. Nosi on imię Tadeusza Mazowieckiego, pierwszego niekomunistycznego premiera, który w pełni zasłużył sobie na ten pomnik. Wzniesiony staraniem lewicowego prezydenta miasta. Czyż ten fakt nie powinien stać się symbolem naszych czasów?
Tadeusz Ferenc ciężką pracą zasłużył na miano jednego z najlepszych samorządowców w kraju. Jego autorytetu nie kwestionował nikt. U rywali budził szacunek i uznanie. Świetnie rozumiał, że sukces Rzeszowa możliwy jest tylko wtedy, gdy bezwzględna rywalizacja zostanie zastąpiona kompromisem i współpracą przedstawicieli różnych środowisk.
Przekonał tym do siebie mieszkańców i dlatego bez wysiłku wygrywał kolejne wybory. Zazwyczaj w pierwszej turze. W naszym kraju jest zaledwie kilku podobnych lokalnych liderów. W przypadku takich osób szyldy partyjne tracą na znaczeniu. To raczej oni potrzebni są partiom. Przypomnę konwencję Sojuszu Lewicy Demokratycznej na Podkarpaciu, która odbyła w roku 2018. Tadeusz Ferenc miał bardzo udane wystąpienie, które zebrani przyjęli owacją na stojąco. Jednym z aktywnie oklaskujących prezydenta Rzeszowa był przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty. Nie mam wątpliwości, że Tadeusz Ferenc był i nadal jest człowiekiem lewicy. Przy czym należy do niewielkiej grupy polityków, którzy mieli szczęście odejść na własnych warunkach w chwili największej popularności. Przypomnę, że w uznaniu zasług dla uczelni, miasta i regionu Politechnika Rzeszowska wyróżniła go tytułem doktora honoris causa.
Gdy Tadeusz Ferenc obejmował prezydenturę Rzeszowa było to miasto traktowane jako prowincjonalne, reprezentujące Polskę B. Dziś jest to szybko rozwijająca się metropolia, o bogatej, nowoczesnej architekturze, która w ostatnich dekadach znacząco powiększyła swój obszar a liczba mieszkańców wzrosła do blisko 200 tysięcy. Rzeszów to miasto rozwijającego się przemysłu, innowacji i handlu. To także zasługa prezydenta Ferenca. Dlatego uważam, że źle się stało, że kierownictwo Lewicy nie było w stanie właściwie ocenić jego zasług.
Nie zdobyło się na życzliwy gest podziękowania za lata wspólnej działalności. Pamiętajmy, że ostateczne rozstanie prezydenta Rzeszowa z SLD zostało, delikatnie mówiąc, spowodowane niezbyt przemyślanym atakiem ze strony jednej z młodych działaczek. Ferenc z pewnością na to nie zasłużył. Zaś owa działaczka, jak na razie ani szczególnymi dokonaniami ani talentami się nie wykazała. Jestem pewien, że mieszkańcy Rzeszowa z sentymentem będą wspominali czasy jego prezydentury. I z pewnością będą porównywali jego dokonania z dokonaniami następcy.
Poparcie, jakie otrzymał Marcin Warchoł ze strony ustępującego prezydenta Rzeszowa jest zobowiązaniem i wyzwaniem, któremu nie będzie łatwo sprostać. Bo poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko. Oczywiście nie wiemy na kogo oddadzą swe głosy rzeszowianie. Nie zdziwię się jeśli w szranki stanie wielu kandydatów. Prawo i Sprawiedliwość od lat ma chrapkę na stolicę Podkarpacia, i kandydatura Warchoła nie jest prawdopodobnie tej formacji na rękę. W niełatwej sytuacji są też partie opozycyjne, które nawet gdyby doszły do porozumienia , to bez poparcia Tadeusza Ferenca nie mogą liczyć na sukces wyborczy. Zaś Marcin Warchoł, jeśli poważnie myśli o kontynuowaniu kariery samorządowca, gospodarza pięknego miasta z interesującymi perspektywami, będzie musiał skorzystać z osiągnięć i doświadczeń poprzednika. Powinien zrezygnować z radykalizmu tak charakterystycznego dla formacji Zbigniewa Ziobry. Będzie musiał szukać rozsądnego porozumienia ze wszystkimi siłami politycznymi.
Łaskawość władz centralnych bywa zmienna, a miasto potrzebuje środków i właściwego klimatu. Tadeusz Ferenc potrafił budować zaplecze. Był elastyczny i zawsze szukał porozumienia, a nie okazji do starcia. Dzięki temu mógł uczynić dla Rzeszowa tak wiele. Dlatego mieszkańcy tak chętnie głosowali na niego. Jeśli Marcin Warchoł nie dorówna tym standardom, za kilka lat opuści ratusz w niesławie. I mało kto będzie za nim tęsknił.
Tak czy inaczej jesteśmy świadkami niezwykłego politycznego eksperymentu, gdy odchodzący, popularny i doświadczony polityk wskazuje młodego następcę… Kto wie, może stanie się to dobrym przykładem i zwyczajem… Najtrwalszym dziedzictwem Tadeusza Ferenca.