Poproszono mnie, abym zastanowiła się, kogo widziałabym na stanowisku „szefa wszystkich szefów” na lewicy. Moim zdaniem potrzebny jest tandem, o ile nie trójka przywódców.
Lewica przede wszystkim nie jest jednorodna i nie ma co zaklinać rzeczywistości. Skuteczny działacz społecznie niekoniecznie jest dobrym politykiem, co pokazuje przykład Piotra Ikonowicza. Lider RSS od podszewki zna problemy lokatorskie Warszawy. Jako specjalista w tym temacie, byłby niewątpliwie cennym nabytkiem np. dla warszawskiego ratusza. Widać jednak wyraźnie, że pomimo ambicji politycznych, jakie RSS przejawia, Ikonowicz brzydzi się polityką sensu stricto. Na lidera „całej” lewicy w Polsce jest zbyt pryncypialny.
Pod bokiem RSS wyrosło wielu młodych działaczy zajmujących się lokatorami i reprywatyzacją (mamy tu Katarzynę Matuszewską, Piotra Ciszewskiego, prawniczkę Beatę Siemieniako – oni na współpracę polityczną z Sojuszem nie zapatrują się pozytywnie, jednak popierają bezpośrednie inicjatywy na rzecz pomocy eksmitowanym i nękanym przez czyścicieli).
Lewica, pragnąc szerokiego poparcia, musi przedstawić ofertę korzystną również dla liberalnego wyborcy – na przykład tego wypychanego z konieczności na działalność jednoosobową. Do tego elektoratu przemówiłby Włodzimierz Czarzasty, Andrzej Rozenek czy Ryszard Kalisz. Bogusław Liberadzki, Wincenty Elsner czy prof. Jerzy Kochan reprezentować by mogli „akademicką”, często teoretyzującą frakcję, odpowiadać za przygotowanie programowe. Janusz Zemke z kolei zajmuje się środowiskami mundurowymi, które zna jak własną kieszeń.
Grupę działaczek na rzecz praw kobiet również mamy na scenie lewicowej silną – nie tylko w Sojuszu, jeżeli więc miałby zawiązać się jakiś reprezentacyjny obóz, z pewnością ta część stanowiłaby ważny element jego działalności.
Idea „niehierarchiczna” czyli wielu liderów – to może nieco idealistyczny, choć dla mnie osobiście przekonujący koncept. Próbowała wdrożyć go Partia Razem, niestety w ostatnim czasie wyraźnie widzimy, że stołek „lidera” zajmuje sam Adrian Zandberg. Tymczasem na podzielonej lewicy to mogłoby się sprawdzić.
Potrzebne jest wzmocnienie frakcji propracowniczej (tu kłania się wieloletni działacz związkowy Piotr Szumlewicz), ale też i skrzydła liberalnego, kładącego nacisk na świeckość państwa, sprawy światopoglądowe, równościowe, ekologiczne. Nie do przecenienia jest tu współpraca z działaczami i działaczkami Zielonych.
Lewica, która nie może pogodzić się w warstwie ideologicznej, powinna zawiązać koło współpracy grup specjalistów i specjalistek. Reprezentację zostawić zaś politykowi z krwi i kości, który ma siłę przebicia i nie boi się parlamentarnych targów. Taką osobą jest właśnie Adrian Zandberg, a dla sojuszu – Andrzej Rozenek.