Obszerny tekst Zbigniewa Wiktora („103 rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej”, Dziennik Trybuna 9-12 listopada 2020) sprawił mi prawdziwą przyjemność, gdyż przeniósł mnie na chwilę w czasy mojej (zamierzchłej) młodości, gdy tak właśnie pisano o tym wydarzeniu. W moim wieku to nie lada przyjemność. Temat jest jednak zbyt poważny, by go zbyć żartem.
Autor podchodzi do rocznicy rewolucji rosyjskiej z pozycji ortodoksyjnie komunistycznych, do czego – rzecz prosta – ma prawo, ale co nie zwalnia go od obowiązku przestrzegania pewnych podstawowych reguł analizy historycznej. Należy do nich obowiązek przedstawiania złożonych wydarzeń politycznych w sposób możliwie obiektywny, a więc bez ukrywania ciemniejszych stron omawianego wydarzenia. Zbigniew Wiktor wybrał inną drogę. W jego obszernym (dwie pełne kolumny) tekście nie ma ani słowa o zbrodniach stalinizmu, w tym o klęsce głodu wywołanej bezsensowną i źle przeprowadzoną kolektywizacją rolnictwa, o wymordowaniu niemal całej kadry starych bolszewików (około 80 % składu Komitetu Centralnego wybranego w 1934 roku), a także trzonu dowódczego Armii Czerwonej, w tym Marszałka Tuchaczewskiego, któremu nie udał się – ku żalowi autora – „pochód za Wisłę”, jak w swoich wykładach nazwał kampanię 1920 roku. Autor wspomina o „rozwiązaniu KPP” w 1938 roku, ale nieoczytany czytelnik może sądzić, że to była jakaś zwykła decyzja organizacyjna – nie zaś wymordowanie kwiatu polskiego ruchu komunistycznego, z którym autor , jak się wydaje, powinien czuć się solidarny.
System stworzony dzięki rewolucji 1917 roku upadł – zdaniem Zbigniewa Wiktora – w wyniku rewolucji naukowo-technicznej oraz „wzrostu oportunizmu, reformizmu, rewizjonizmu i odradzającego się nacjonalizmu w ruchu robotniczym”. Jako jeden z tych, którzy w swoim czasie byli oskarżani o te zbrodnie przez oficjalną prasę radziecką okresu Nikity Chruszczowa i Leonida Breżniewa, mógłbym to stwierdzenie potraktować jako niezamierzony komplement. Prawda jest jednak inna: to nie my („rewizjoniści”) doprowadziliśmy do upadku poststalinowskiego systemu. Zawalił się on sam pod ciężarem nierozwiązywalnych sprzeczności, których komunistyczni ortodoksi nie rozumieli i – sądząc z omawianego tu tekstu – nadal nie pojmują.
Prawdziwe przyczyny upadku systemu stworzonego przez rewolucję rosyjską 1917 roku i przeniesionego do państw Europy środkowo-wschodniej w wyniku zwycięstwa ZSRR w drugiej wojnie światowej tkwiły w trzech wadach kardynalnych tego systemu: (1) w niewydolności gospodarki, nadmiernie scentralizowanej i w konsekwencji przegrywającej rywalizację światową,(2) w braku wolności ( nie tylko politycznej, ale także intelektualnej) i (3) w zlekceważeniu aspiracji narodowych (tak nierosyjskich narodów ZSRR, jak i narodów żyjących w „radzieckiej strefie wpływów” w Europie). To te sprzeczności, a nie knowania „oportunistów” i „rewizjonistów” przywiodły system idealizowany przez Zbigniewa Wiktora na kraj przepaści.
Rewolucja rosyjska zasługuje na poważną – a nie laurkową – analizę. W jej stulecie brałem udział w bardzo ciekawej konferencji międzynarodowej zorganizowanej w Lublanie przez Instytut Historii Współczesnej. Jeden z uczestników tej konferencji – wybitny politolog słoweński Anton Bebler – poruszył w swym referacie kwestię percepcji rewolucji 1917 roku w Rosji i w świecie. Postawił tezę, że o dzisiejszym stosunku do tej rewolucji decyduje zdyskredytowanie jej dorobku przez totalitarne i posttotalitarne reżymy w ZSRR i państwach od niego zależnych. Zgadzając się z tą interpretacją podkreślam jednak, że owa degeneracja systemu zrodzonego z rewolucji nie była czymś przypadkowym, lecz raczej konsekwencją szczególnego splotu okoliczności: niezwykle głębokiej polaryzacji będącej wynikiem wojny domowej, osamotnienia w wyniku niepowodzenia rewolucji europejskiej i patologicznych cech „wodza” – Józefa Stalina.
Nie zmienia to faktu, że stworzony w wyniku rewolucji 1917 roku reżym był w stanie wyzwolić wielkie siły narodowego oporu przeciw hitlerowskiemu najazdowi, wygrać wojnę i przynieść – także nam – wyzwolenie, ratunek przed zniewoleniem i zagładą. Gdy w listopadzie 1917 roku byłem w Moskwie, nie obchodzono tam stulecia rewolucji, ale w telewizji poszedł film pokazujący defiladę wojskową z 7 listopada 1941 – defiladę, z której wojsko szło wprost na front znajdujący się bardzo blisko stolicy ZSRR. To jest ten moment historyczny, który stanowi dziś ideowe spoiwo rosyjskiego poczucia państwowego.
Czy zwycięstwo 1945 roku byłoby możliwe bez dramatu rewolucji 1917 roku? Na to pytanie nie ma i zapewne nigdy nie będzie jednoznacznej odpowiedzi.