Czy Senat – izba wyższa polskiego parlamentu – pokrzyżuje plany Kaczyńskiego?
Dla jednych siedem procent to niewiele. Dla innych – sporo. Koniec końców Koalicji Europejskiej zabrakło bez mała miliona głosów, by w wyborach europejskich pokonać Prawo i Sprawiedliwość. Mam nadzieję, że przez cztery miesiące, które pozostały do jesiennych wyborów parlamentarnych, uda się ten niekorzystny układ sił zmienić. Chociaż zapowiedź liderów Polskiego Stronnictwa Ludowego o zamiarze samodzielnego startu (chyba jeszcze nie ostateczna), nie ułatwi zadania zjednoczonej opozycji. Nie zapominajmy też, że na jesieni, prócz wyborów do Sejmu, wybierać będziemy nowy skład Senatu.
W ostatnim czasie dużo mówi się o wspólnym starcie całej opozycji do Senatu. Przy okazji obchodów 30. rocznicy wyborów z 1989 roku przypomniano ówczesny wynik opozycji do nowoutworzonej izby wyższej polskiego parlamentu. Kiedy to rządzący ponieśli dramatyczną porażkę z wydawać by się mogło słabszą opozycją solidarnościową. Nie będę wracał do tamtych czasów – których ocena w niektórych aspektach dzieli polskie społeczeństwo aż do dziś. Pytanie dotyczy roku 2019. Czy szeroka koalicja sił demokratycznych w wyborach do Senatu ma sens?
Do likwidacji?
Utworzenie Senatu w 1989 roku było powrotem do kształtu polskiego parlamentu z okresu II Rzeczypospolitej. Ale już pierwsze kadencje tej izby przekonały znaczną część polskiego społeczeństwa, że była to decyzja błędna. W 2005 roku w sondażu Biura Badania Rynku i Opinii Estymator aż 62 proc. respondentów opowiedziało się za likwidacją Senatu. Taki postulat zgłaszali jeszcze nie tak dawno zarówno politycy Platformy Obywatelskiej jak i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. „Senat pełni rolę biura legislacyjnego, a podejmowane przez niego działania, to głównie poprawki redakcyjne” – mówił w 2015 roku ówczesny poseł SLD Stanisław Wziątek.
To prawda. W mojej czteroletniej kadencji tysiące razy głosowaliśmy poprawki wprowadzane do ustaw przez Senat. Zdecydowana większość poprawek dotyczyła kropek, przecinków, innego szyku zdań. Część poprawek miała na celu usunięcie ewidentnych błędów popełnionych podczas procedowania projektów w Sejmie. Kilku dobrych prawników i legislatorów z pewnością by wystarczyło. Tymczasem każda kadencja Senatu kosztuje podatników pół miliarda złotych. Bez sensu.
Bez emocji
Od roku 2011 ordynacja wyborcza do Senatu podzieliła Polskę na 100 okręgów, a wybory senackie stały się poletkiem doświadczalnym jednomandatowych okręgów wyborczych. Wcześniej wybór senatorów odbywał się w 40 małych okręgach wyborczych, gdzie do podziału było od 2 do 4 mandatów. Każde kolejne wybory udowadniały, że zarówno w JOW‑ach jak i małych okręgach wyborczych realne szanse mają jedynie politycy popierani przez największe partie.
W 2001 roku koalicja SLD‑Unia Pracy zdobyła w 100-osobowym Senacie 75 mandatów. W latach 2005-2007 Prawo i Sprawiedliwość wraz z koalicjantami dysponowało w Senacie 59 mandatami. Podczas dwóch kadencji rządów koalicji PO‑PSL, liczba mandatów tych ugrupowań w Senacie wynosiła 60 (2007-2011) i 65 (2011-2015). W obecnej IX kadencji Senatu PiS ma ponad 60 mandatów.
Ta krótka statystyka pokazuje, dlaczego prace senatorów i senatorek z reguły nie budzą większych emocji wśród obserwatorów polskiej sceny politycznej. Większość sejmowa i tym samym większość rządząca od lat dysponuje w Senacie wyraźną większością mandatów. A senatorowie – poza nielicznymi wyjątkami – głosują tak, jak sobie tego rządzący życzą. Czy wygrana opozycji w Senacie coś zmieni?
Senat poprawia
Po trzecim czytaniu, czyli ostatecznym głosowaniu w Sejmie, każda uchwalona ustawa trafia do Senatu. Senat ma prawo wprowadzić do ustawy dowolną liczbę poprawek. Nie tylko redakcyjnych. Ale również w istotnym stopniu zmieniających to, co wyszło z Sejmu. Ten zabieg stosowała w trakcie mojej kadencji Platforma Obywatelska. Mając niekiedy kłopoty z uzyskaniem większości w Sejmie (na przykład z powodu sprzeciwu PSL-u) – chwilowo odpuszczała. Polecając jednocześnie swoim senatorom wprowadzenie do ustawy odpowiednich poprawek.
Taki los spotkał ustawę dotyczącą frankowiczów wraz z moją poprawkę, obciążającą banki kosztami przewalutowania kredytów frankowych. Przegłosowaną w Sejmie wspólnymi siłami PSL, SLD i PiS – wbrew Platformie. Senatorowie PO powykreślali korzystne dla frankowiczów zapisy.
Ustawa z poprawkami senackimi trafia z powrotem do Sejmu. Posłowie i posłanki w poprawkach Senatu nie mają prawa niczego zmieniać. Mogą każdą z nich przyjąć. Albo odrzucić. Do odrzucenia poprawki Senatu potrzeba większości bezwzględnej. Czyli ilość głosów przeciw poprawce musi być większa niż suma głosów za poprawką i głosów wstrzymujących się.
Konieczność uzyskania przez partię lub koalicję rządzącą większości bezwzględnej w Sejmie dla odrzucenia niechcianych poprawek jest pewnym utrudnieniem, gdyż ustawy uchwala się zwykłą większością głosów. Ale niemal zawsze jest w zasięgu rządzących. Czy w takiej sytuacji „pospolite ruszenie” opozycji na Senat ma sens? Ma!
Debata
Nie łudźmy się. Jeśli jesienią wyborcy postawią na partię Jarosława Kaczyńskiego, nawet setka senatorów i senatorek zjednoczonej opozycji nie zablokuje kolejnej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości. Ale może w istotnym stopniu ucywilizować pracę polskiego parlamentu. Dzisiaj dwaj panowie „K” – Kuchciński i Karczewski – mają w Sejmie i Senacie władzę absolutną. Korzystając z niej, doprowadzili do faktycznej likwidacji debaty parlamentarnej. Wprowadzając ekspresowe tempo „przepychania” ustaw uzgodnionych na Nowogrodzkiej i mających błogosławieństwo prezesa Kaczyńskiego.
W przypadku uzyskania przez opozycję większości w Senacie i wyborze marszałka spośród opozycji, to tam przeniesie się ciężar politycznych debat. Co też istotne, Senat (podobnie jak Sejm) dysponuje możliwością przeprowadzania wysłuchań publicznych. Pozwalających uspołecznić proces legislacyjny i dających możliwość wypowiedzenia się ekspertom.
Możliwe, że mający większość w Sejmie karni posłowie i posłanki PiS-u będą skrzętnie odrzucali dorobek opozycyjnego Senatu. Ale z pewnością obecna praktyka stanowienia prawa pod osłoną nocy zostanie zablokowana.
Cała opozycja
Drugim ważnym czynnikiem przemawiającym za wspólnym startem jest możliwość porozumienia się całej opozycji. Całej. Szef PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział samodzielny start ludowców do Sejmu pod szyldem PSL‑Koalicja Polska. Ale równocześnie potwierdził, że PSL byłby zainteresowany wspólnym startem opozycji do Senatu. Również wypowiedzi polityków Wiosny Roberta Biedronia sugerują, że ich kandydaci i kandydatki mogliby znaleźć się na wspólnej liście. Inna sprawa, że mówienie o wspólnej liście opozycji do Senatu to pewne uproszczenie.
Specyfika jednomandatowych wyborów do Senatu nie wymaga tworzenia jednej ogólnopolskiej listy. To powinno pomóc w dogadaniu się tak skrajnych programowo partii jak chociażby PSL i Wiosna. W praktyce wspólny start do Senatu oznacza wyłonienie w każdym okręgu jednego kandydata lub kandydatki opozycji – mających poparcie pozostałych ugrupowań. Tak to zresztą wyglądało w dotychczasowych wyborach do Senatu – nierzadko wygrywali bezpartyjni kandydaci, ale startujący z poparciem jednej z największych partii.
Samorządowcy
Były już pomysły przekształcenia Senatu w izbę samorządową. Mające pewien sens, bo włączające samorządowców w proces tworzenia prawa. Które to prawo w wielu wypadkach muszą później realizować w realu. Chwilowo odłóżmy jednak debatę o ewentualnych przyszłych przekształceniach Senatu.
Faktem jest, że w jesiennych wyborach samorządowcy uzyskali w starciu z politykami PiS-u korzystniejszy rezultat niż opozycja 26 maja. Ponadto to samorząd jest dzisiaj ostoją demokracji i polityki wolnej od szaleństw prawicy. Prezydenci kilku największych miast już zadeklarowali chęć udzielenia wsparcia opozycji w jesiennych wyborach – szczególnie do Senatu. Spodziewam się, że za nimi pójdą inni.
Nie wiemy jeszcze, jak miałoby takie wsparcie znanych samorządowców wyglądać w praktyce. Nie wyobrażam sobie, aby Rafał Trzaskowski w Warszawie lub Jacek Sutryk we Wrocławiu mieli decydować się na zamianę prezydentury na miejsce w Senacie. Zresztą byłoby to niekorzystne dla lokalnych społeczności. Ale gdyby na przykład we Wrocławiu do senackich wyborów stanęli dwaj byli prezydenci: Rafał Dutkiewicz i Bogdan Zdrojewski? Prawdopodobnie zostaliby zaakceptowani przez całą antypisowską opozycję. A Prawu i Sprawiedliwości nie pozostałoby nic innego jak oddanie wrocławskich wyborów walkowerem.
Deklaracja wsparcia wyborów do Senatu przez samorządowców – to kolejny argument za podjęciem rozmów przez wszystkie siły opozycyjne. A start do Senatu polityków i polityczek ze środowisk lokalnych dałby przy okazji odpowiedź, czy pomysł oddania Senatu samorządowcom jest wart rozważenia.
Lewica w Senacie
O formule startu Sojuszu Lewicy Demokratycznej w najbliższych wyborach parlamentarnych dyskutuje w ten weekend Zarząd i Rada Krajowa SLD. W ogólnopartyjnym referendum będą mieli okazję wypowiedzieć się wszyscy członkowie partii. Jestem zdania, że w obecnej, nadzwyczajnej sytuacji politycznej w Polsce, lewica powinna wziąć aktywny udział w działaniach na rzecz stworzenia silnej demokratycznej większości w izbie wyższej parlamentu. Taka jest bowiem polska racja stanu.
To dopiero początek drogi do jesiennych wyborów. Za wcześnie, by rozpisywać scenariusz na role. Ale wiem, że Sojusz Lewicy Demokratycznej dysponuje wieloma znakomitymi politykami i polityczkami. Którzy mogą stanowić silne ogniwo opozycyjnej drużyny do Senatu. A to oznacza, że możliwy do powtórzenia jest sukces SLD z wyborów europejskich. Który przełożony na realia parlamentu krajowego oznaczał by obecność co najmniej kilkunastu senatorów i senatorek lewicy w Senacie X kadencji.
* * *
Niniejszy tekst nie sugeruje w żadnym razie złożenia broni przez opozycję (i lewicę) w wyborczej walce o zwycięstwo w najważniejszych wyborach tej jesieni – wyborach do Sejmu. Wspólny start do Senatu może co najwyżej stanowić jeden z elementów strategii wyborczej zmierzającej do odsunięcia PiS-u od władzy.