6 listopada 2024

loader

Stracić wyobraźnię i miary

dziennik.pl

to najbardziej oszczędne słowa po przeczytaniu rozmowy z Bartoszem Rydlińskim 

Rzecz ukazała się na łamach „Trybuny” (24-25.01.2020) pt. „Lewica zawalczy o historię”, a pan doktor jest kandydatem Lewicy do Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej. Nie wiedzieć tylko po jakiego grzyba to wszystko ?

IPN z SLD w tle

Na mocy ustawy z 18 grudnia 1998 o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu powstał urząd państwowy w Sejmie zgodnie współtworzony przez ówczesną koalicję Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności. Nie trzeba było długo czekać aby doświadczyć negatywnych skutków tej decyzji, ale to były dopiero skromne początki.

U zarania rządów SLD-UP-PSL miałem okazję rozmawiać na temat Instytutu z jednym z ówczesnych i również obecnych, prominentnych polityków, wtedy Sojuszu, a dziś Nowej Lewicy, i wyraziłem uargumentowaną opinię na temat likwidacji tej instytucji. Usłyszałem, że nie ma takiego planu, a ujawniane informacje o agentach czy innych współpracownikach Służby Bezpieczeństwa zagrażają, tworzą piekiełko i popłoch wśród byłych działaczy opozycji politycznej i Solidarności z czasów PRL. Nas to nie dotyczy. Instrumentalnie to może i była jakaś racja, ale na pewno nie propaństwowa i perspektywiczna.

Instytut dobrze się żywił trwającą później akcją lustracyjną, rozszerzając swoje macki i wpływy na kolejne obszary. W obszernym i udokumentowanym tekście Paweł Siergiejczyk („Przegląd”, 24-30.01.2022) pisał: „W ostatnim 20-leciu to IPN miał decydujący wpływ na kształtowanie narracji historycznej w polskim społeczeństwie…Grzechem pierworodnym IPN…jest połączenie instytutu badawczego, archiwum policji politycznej, instytucji edukacyjnej oraz prokuratury, która z uporem maniaka ściga „zbrodnie komunistyczne.”

I tak to trwa do dziś.

Lewica zawalczy o historię

Może to tylko kiepski skrót bądź niezręczność tytułu omawianego tekstu, ale i tak należy sobie jednoznacznie wyjaśnić, że historia nie może być, jak na ogół ma to dziś miejsce, własnością prawicy, ani też w jakiejkolwiek przyszłości w posiadaniu lewicy. Co dużo starsi pamiętają z połowy lat 50. dwa podręczniki historii Polski, przedstawiające komunistyczne ujęcie dziejów naszego kraju, autorstwa Żanny Kormanowej. Później też bywało różnie, co prawda z rozlicznych powodów, ale nie zmieniało to istoty rzeczy. Wystarczy.

Lewica powinna zawalczyć tylko i aż o tworzenie warunków do swobody naukowych badań historycznych, nieskrępowanych możliwości publikacji i upowszechniania ich wyników, publicznej i otwartej wymiany poglądów o przeszłości, pozbawionych politycznego kontekstu czy wsparcia. To wszystko na wyższych uczelniach, w instytutach badawczych i w mediach, jako jeden z wymogów demokratycznego państwa.

Ale są jeszcze inne, 

poważne kłopoty z historią: „Lewica od kilku lat zaczęła rozumieć znaczenie sporów o przeszłość we współczesnym świecie” – mówi Rydliński. I dobrze, acz o dziesięciolecia za późno, a nadto szerokim łukiem zbyt powszechnie omija okres Polski Ludowej często przyjmując postsolidarnościową narrację o tamtym czasie jak o czarnej dziurze w naszych dziejach. „Po 1989 r. Polska została wg niektórych na nowo podpięta do cywilizacji? – pisze jeden z internautów – nie podzielam głosów negacji poprzednich lat, ani ustroju. To po prostu samoponiżenie, z prawdą nie mające związku.”

Licznym lewicowym działaczom przez usta nie mogą przejść jakiekolwiek pozytywne oceny o tamtym państwie i szczególnym okresie – nie mogą też żadną miarą pojąć, że w liczącym się stopniu to właśnie wtedy realizowane były ważne lewicowe idee i programy. Trudność oddzielenia ziarna od plew, przy braku odwagi i refleksji, jest w tej sytuacji wręcz modelowa.

Uzasadnienie

„Skoro…zwolniło się jedno miejsce przypadające rekomendacji Sejmu to błędem byłoby niewystawienie własnego kandydata. Szczególnie że Lewica odróżnia się w sposób fundamentalny zarówno względem PiS, jak i PO, jeśli chodzi o politykę pamięci. I właśnie dlatego…trzeba podjąć walkę. ”

Sporo tu prawdy, ale te ambitne plany przejścia do jednoosobowego ataku są przede wszystkim pozbawione szans i sensu. Zawsze decydować będzie prawicowa większość, a nadto do tak skompromitowanych instytucji, których się nie akceptuje, siłą rzeczy po prostu nie wchodzi się. Tu większą przytomność wykazała PO nie wskazując swojego kandydata do wspomnianego Kolegium a gra polityczna może doprowadzić do poparcia Rydlińskiego przez sejmową większość, co posłuży do kolejnego oskarżenia i skompromitowania Lewicy o współpracę z PiS.

Poraża naiwność 

z jaką autor wyobraża sobie swoją rolę w Kolegium IPN: „chciałbym wskazać, że bez radykalnych, wręcz rewolucyjnych reform dotyczących polityki historycznej, przedmiotu badań, jak i polityki kadrowej IPN nie ma racji bytu. Mowa także o potrzebie poszerzenia okresu analizy IPN na cały XX wiek. W ten sposób Instytut w końcu mógłby zacząć zająć się chociażby jednym z największych niepodległościowych i społecznych zrywów w dziejach ziem polskich, jakim była Rewolucja 1905 roku… skupiłbym się także na popularyzacji badań i działań edukacyjnych IPN dotyczących historii społecznej PRL, znaczenia PPS w odzyskaniu niepodległości, roli PSL w różnych mutacjach w procesie państwotwórczym oraz historii najnowszej, historii polskiej transformacji.”

To wszystko rzeczywiście jest ważne, ale nie tym sposobem i drogą donikąd, bo chyba autor tych słów nie wierzy w samo naprawę lub samorozwiązanie Instytutu.

Quasi IPN

Co prawda Rydliński krytycznie wypowiada się na temat funkcjonowania IPN, ale jednocześnie twierdzi, że : „Każde poważne państwo prowadzi własną politykę historyczną, tworzy wspólnotowe imaginarium. Dlatego jest sens istnienia państwowej instytucji, odpowiedzialnej za to. Natomiast IPN, gdzie jest chociażby pion prokuratorski czy lustratorski nie tylko nas zbyt wiele kosztuje ale także nie spełnia roli, o której mówię.”

Nie wiem o jakich poważnych państwach mowa (albo też wiem i nie najlepszy przykład stanowią), ale w normalnych to „wspólnotowe imaginarium” tworzą nie jakiś nadzwyczajny urząd, a przede wszystkim rodzina i szkoła, rozliczne instytucje wychowawcze młodzieży i społeczności lokalne, armia i inne państwowe służby, często związki wyznaniowe, publicystyka i media czerpiące wiedzę z niezależnych, naukowych badań historycznych. Natomiast problem pionu prokuratorskiego nie leży w kosztach, a w niewłaściwym miejscu, bo jeśli ma istnieć to w gestii ministerstwa sprawiedliwości.

„Uważam, że po likwidacji IPN nowy polski rząd powinien utworzyć nową, bardziej pluralistyczną instytucję, która nie tylko wypracuje polityczny konsens dotyczący polskiej polityki pamięci, ale także która będzie prowadzić poza granicami naszego kraju w ramach tzw. soft power. Uczelniane wydziały historyczne nigdy nie będę miały chociażby prerogatyw na przykład do poszukiwań zbiorowych mogił ofiar rzezi wołyńskiej. „Nowy” IPN powinien prowadzić rozbudowaną działalność wystawienniczą i edukacyjną tak na Wschodzie jak i na Zachodzie.”

Obecny IPN nie jest w ogóle pluralistyczną politycznie instytucją więc o czym mowa. Każda mrzonka o „wypracowanym konsensusie” zamienia tylko obecną politykę historyczną na strawniejszą, sterowaną przez rząd, jakim by on nie był, „polską politykę pamięci”. Poza granicami, o czym autor nie wie, upowszechniał (bez żadnych tam powerów) wiedzę o Polsce Instytut Adama Mickiewicza, ale, jak wszystko obecnie, sparciało i to. Ewentualne poszukiwania jakichkolwiek kolejnych, zbiorowych, polskich mogił na świecie– zachwyca ten perspektywiczny argument autora – to sprawa prokuratorska, a nie uczelnianych wydziałów historycznych czy też NEO-IPN.

Ta rozmowa 

zaczyna się od pytania interlokutora/ki do Bartosza Rydlińskiego: „Dlaczego ideowy lewicowiec stara się o wejście do Kolegium IPN? Przecież Nowa Lewica najbardziej stanowczo z partii parlamentarnych domaga się likwidacji instytutu, wytyka mu promowanie czarno-białej wersji historii lub wręcz jej fałszowanie.” Odpowiedź, jak wynika z przywołanych wypowiedzi, jest prosta, bo wyobrażenia autora o tej instytucji z natury swojej są zgodne z jej dalszym istnieniem. Trudno to pogodzić z wartościami nie centralistycznego, a demokratycznego państwa, ale czasem i tak bywa.

Nie wiem tylko jak to wszystko widzą władze Nowej Lewicy – co do opinii jej sympatyków i elektoratu nie mam wątpliwości.

Zygmunt Tasjer

Poprzedni

Słuszne cele i złe narzędzia

Następny

Front Jedności Narodu