8 grudnia 2024

loader

Szczepienie na szczycie absurdu

Ładna pogoda, jak na drugą połowę października. Korzystając z tego, że mieszkam dość daleko od gwaru Stolicy, usiadłem na przyzbie i zacząłem czytać powieść Olgi Tokarczuk o Annie „w grobowcach świata”. W końcu trzeba jakoś nadążać za Premierem i Ministrem Kultury. Przerwał mi dzwonek telefonu…

Odebrałem. Miły, kobiecy głos zapytał, czy ja to ja, ile mam lat i czy względnie dobrze się czuję, bo chce mnie zaprosić na spotkanie.

Zaproszenie

Na chwilę zakwitła we mnie nadzieja, że – wzorem Krakowa – zaproszą mnie do jednego z pobliskich hotelików, świadczących także usługi na godziny. Sił już nie mam, ale chętnie bym popatrzył! Głos rozwiał jednak tą nadzieję. „Chcemy pana zaprosić na szkolenie dotyczące potrzeby szczepienia przeciw grypie i zapisać, jako „seniora”, na szczepienie nieodpłatne”.
Zaprotestowałem. Proszę pani – powiedziałem z wrodzoną nieśmiałością – ja się szczepię od 15 lat, więc raczej nie trzeba mnie przekonywać. Może pójdę, jak w poprzednich latach, do przychodni, dam się obejrzeć lekarzowi i dostanę zastrzyk. Obojętne, czy bezpłatny, czy płatny. W ostatnich latach były nieodpłatne, chociaż nigdy o to nie prosiłem. A na szkolenie zaprosicie tych, którzy się nie szczepią.
Pani przyznała mi rację, ale powiedziała, że tego zrobić nie może. Ma polecenie „od góry”, aby zaprosić wszystkich seniorów, odnotowanych w ewidencji miejscowej przychodni. Od tego roku ma tak być, bo takie są „nowe wymogi”. Dała mi do zrozumienia, że bezpłatnie szczepienie to jednak „świadczenie medyczne plus”, więc trzeba je wreszcie zaliczyć do „dobrych zmian” i odpowiednio kontrolować. „Jak pan nie przyjdzie, to może potem dla pana nie wystarczyć szczepionki. W tym roku dostaliśmy ich mniej”.

Impreza rozrywkowa

Nie miałem wyjścia. Wyznaczonego dnia wsparłem się na ramieniu znacznie młodszej, ale także zaproszonej, żony i doczołgaliśmy się pod wskazany adres. Było około 40 osób, z których większość szczepiła się już od kilku lat. Przyszły też dwie panie organizatorki, i chciały przygotowywać pomoce wizualne do wykładu. Ale im przerwano. Kilka osób zaczęło używać języka i tonu zapożyczonych z Sejmu. Mieli pretensje, że szczepią się od lat, niepotrzebnie wzywa się ich na jakieś szkolenia, używa się szantażu, że jak się nie stawią, to nie zostaną zaszczepieni – a w każdym razie nie „za darmo”. Miejscowość jest rozległa – niektórzy przyjechali z odległych zakątków, tracąc pół dnia na tą „imprezę”. Przypominali, że w poprzednich latach, można się było zaszczepić bez takiej biurokracji.
Atmosfera zrobiła się tak gorąca, że w końcu zrezygnowano z wykładu i proszono tylko o wypełnienie „niezbędnej dokumentacji. Rozdano 6-stronicowy plik papierów w formacie A4. Trzy strony zawierały mało zrozumiałe opowieści o grypie i szczepieniach, kończące się rodzajem oświadczenia, że czytający świadomie zgadza się na pokrycie kosztów szczepienia z funduszów gminy. Pozostałe trzy strony były fatalnie skonstruowaną ankietą ośrodka zdrowia, która zapewne miała pomóc w ocenie stopnia zadowolenia pacjentów z jego usług. Poinformowano, że wypełnienie ankiety nie jest obowiązkowe, ale bardzo pożądane. W kilku miejscach trzeba było złożyć podpisy. Zebrano papiery i poradzono, aby szybko zamówić wizytę u lekarza i „załatwić” szczepienie powołując się na udział w tym spotkaniu, bo szczepionek jest rzeczywiście mało.
Jako ostatnio ciągle straszony obywatel drugiej kategorii, tak zrobiłem. Pokuśtykałem natychmiast do przychodni i zarezerwowałem termin wizyty. W dwa dni później stawiłem się u lekarza i zostałem zaszczepiony. Sprawdzono, czy byłem na zebraniu i tym samym mogę być zwolniony z opłaty.
W sumie zalecane na całym świecie i reklamowane w naszych telewizjach szczepienie przeciwko grypie, wymagało więc w tym sezonie trzech wizyt, nieproporcjonalnego wysiłku i straty czasu – zamiast jednej wizyty, jaka wystarczała przed „dobrą zmianą”. Kosztowało też niepotrzebną pracę kilku ludzi i marnowanie papieru. Jeżeli było (czy jest) konieczne potwierdzenie, czy pokwitowanie obywatela, że został na koszt gminy czy państwa zaszczepiony, to mogło być przecież pobrane przy szczepieniu i na arkusiku nie większym niż połowa A4.

A jednak organizacja

Po powrocie do domu z „imprezy” odebrałem drugi telefon, który utwierdził mnie w przekonaniu, że miałem rację zwracając publicznie uwagę (Trybuna z dnia 16.10.2019r.), że nie tylko pieniądze decydują o sprawności działania służby zdrowia i proponując specjalistom, aby zajęli się także organizacją. No i właśnie ktoś – nie wiem, czy ministerstwo zdrowia czy samorządy, czy też jedni i drudzy – osiągnął w organizacji szczepień w tym roku, szczyt organizacyjnego absurdu.
Telefonował przyjaciel – także zaawansowany „senior” -, mieszkający w jednej z północnych dzielnic Warszawy. Był skrajnie wkurzony. Też poszedł się zaszczepić do przychodni, w której jest zarejestrowany. W recepcji powiedziano mu, że jest deficyt szczepionek i lekarze dostali określone limity. Ale jego „lekarz pierwszego kontaktu” powinien jeszcze mieć coś wolnego. Poszedł. Uśmiechnięta lekarka powiedziała mu, że ma jeszcze limit kilku szczepionek, ale musi je trzymać dla „swoich” stałych pacjentów, którzy już je telefonicznie zarezerwowali.

Senior za pieniądze

On wprawdzie też jest jej pacjentem, ale się u niej rzadko pokazuje!! Po ostrej i bezskutecznej rozmowie wrócił więc do recepcji, oświadczył, że rezygnuje z przywilejów „seniora”, i zażądał zaszczepienia „za pieniądze”. Niechętnie zgodzono się przyjąć od niego i jego żony po 54 złote i w końcu zrobiono wymarzone zastrzyki.
Ta krótka opowieść właściwie nie wymaga komentarza. Podtrzymuję sugestię wywieszenia w gabinetach ministra zdrowia, dyrektorów departamentów, osób odpowiedzialnych za „ulepszanie” systemu zdrowia w „centrali i w terenie” napisów „Organizacja – głuptasie”. Boję się tylko tego, że organizacja wymaga jednak myślenia. A tegoroczna zabawa ze szczepieniami budzi obawy, że z tym nie jest najlepiej.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

Korfanty do kompletu

Następny

Ostatnia szansa: jaskinia na Capri

Zostaw komentarz