W odróżnieniu od filmowego świata nuklearnej zagłady z 1983 roku, na polskiej ziemi jest zwykłym,
kolejnym poniedziałkiem, bowiem w przeddzień nic nadzwyczajnego nie wydarzyło się.
Z taką konstatacją pogodzić się trzeba było już wcześniej nie oczekując w niedzielnych, programach wyborczych sensacji z badań exit poll. Dobra wiadomość to powrót LEWICY na ławy sejmowe, prawie zjednoczonej, bo mogłaby być jeszcze mocniejsza o Inicjatywę Polska, Zielonych i ruchy kobiece. Prawo i Sprawiedliwość zwyciężyło, a sprawą niejako wtórną jest kwestia samodzielnego sprawowania władzy bowiem gdyby zabrakło kilku posłów, to znaną metodą sobie dobierze. O Platformie, nawet z nową twarzą Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, zamilczę, bo niewiele odmiennego, a nadto bardzo spóźnionego, w stosunku do swojej przeszłości, miała do zaproponowania wyborcom.
Wyniki wyborów
rozstrzygnęły się nie za ośmioletnich rządów tej ostatnio wspomnianej partii, ani za czteroletnich PiS-owskich, a dużo wcześniej. W „Spieglu” czytamy, że Jarosław Kaczyński i jego partia zawdzięczają wyborcze sukcesy nie tylko połączeniu nacjonalizmu z państwem socjalnym, lecz przede wszystkim „przemyślanej długofalowej strategii”. To prawie prawda ale nie jest to żadne, przemyślane państwo opiekuńcze, a kupczenie państwowymi pieniędzmi, nadto jest ona niepełna i nie wszystko wyjaśniająca.
Wielokrotnie na tych łamach wskazywałem, że sukces PiS budowały postsolidarnościowe, wszystkie polskie rządy od 1989 roku poprzez zaniechanie, zarzucenie bądź niedocenianie takich podstawowych wartości jak sprawiedliwość społeczna, rzeczywista równość obywateli, także wobec prawa, wreszcie realnie funkcjonującą demokrację. Ekipy postsolidarnościowe zamieniły niemałym wysiłkiem solidarność we wzajemną nienawiść obywateli, historię w poligon kłamstwa, dobre obyczaje w oczernianie wzajemne. Przepisy Konstytucji już w latach dziewięćdziesiątych próbował naginać do potrzeb ówczesnej głowy państwa Lecha Wałęsy jego prezydencki minister Lech Falandysz, a gdy dziś słyszę o kolejnych aferach podsłuchowych, to nieodparcie nasuwa się fraza: „Dał nam przykład Adam Michnik jak nagrywać mamy”.
Hasło o odzyskanej wolności, powtarzane jak mantra przy każdej okazji, mające wyjaśnić, usprawiedliwić i przekonać, nie wyczerpywało oczekiwań obywateli tej nowej Polski.
Potwierdza tę opinię
niedawno opublikowany raport z badań socjologicznych autorstwa Przemysława Sadura i Sławomira Sierakowskiego pod znamiennym tytułem „Polityczny cynizm Polaków”. Sierakowski na ten temat udzielił wywiadu w „Newsweek” (30.09-6.10.2019), w którym czytamy:
„Pokazujemy, że wyborcy wyrażają konkretną potrzebę – aktywnego państwa opiekuńczego… PiS pomaga uzasadnić wybór, który został już podjęty z innych powodów, przede wszystkim materialnych; wyborcy [PiS – Z.T.] z prowincji, często gorzej wykształceni, religijni, ale nie zawsze klerykalni. Ważne są dla nich kwestie godnościowe, a wielkie miasta i partie opozycji są realnie odczuwanym zagrożeniem. Wyrażają potrzebę wspólnoty politycznej, która ma swoich bohaterów – PiS zaspokaja te potrzeby. Elektorat małomiasteczkowy PO mało różni się kulturowo od elektoratu PiS, wyborca prowincjonalny jest dość konserwatywny i pragmatyczny;
Nasz raport jest krytyką transformacji, to właśnie ona doprowadziła do sytuacji, w której społeczeństwo straciło zaufanie do jej ojców. A pamiętajmy, że tego zaufania nie brakowało w latach 90., elity Solidarności po 1989 roku przyjęły bardzo neoliberalną postawę i długo mogły liczyć na zaufanie społeczeństwa;
Oczywiście ludzie nigdy nie głosowali na partię, która więcej zabiera, niż daje, ale nie myśleli tylko o tym, kto ile da. No i potrafili to uzasadnić jakąś własną teorią …30 lat kazano im myśleć o Polsce, a nie o sobie. Nihil novi. To klasyka w Polsce. Oni chcą zniesienia poddaństwa, my mówimy: później, najpierw niepodległość! … nikt nie wierzy, że politycy coś zmienią, więc lepiej wziąć gotówkę. Za to można sobie kupić prywatną służbę zdrowia albo szkołę;
Zarzut do Platformy nie jest tylko redystrybucyjny, ale dotyczy także tego, że sprawy takie jak szkoła i kultura nigdy nie leżały w kręgu jej zainteresowań… Opozycja jest winna w tym sensie, że przez okres swoich rządów nie była w stanie przeprowadzić żadnej modernizacji społecznej, koncentrowała się na infrastrukturze: autostrady i stadiony… nie przeciwdziałała reprodukcji elit, nie służyła oświeceniu”.
Interlokutor tej rozmowy zapytał: „Wasi rozmówcy otwarcie opowiadają o tym, że są interesowni i głosują na partię, która obiecuje większe korzyści finansowe bez względu na jej zaplecze światopoglądowe. Czy nie mamy tu do czynienia z głębszym problemem – podważaniem obowiązujących do niedawna standardów etycznych, zanikiem poczucia wstydu?” Sierakowski odpowiedział: „Ludzie stracili iluzje. Za oddany głos domagają się konkretnych korzyści. Mówimy o społeczeństwie, któremu zbyt długo kazano zaciskać pasa”. Dodam jeszcze, że obowiązujące do niedawna standardy etyczne i poczucie wstydu dobre były w minionym ustroju, w kapitalizmie, i to jeszcze w polskim, drapieżnym wydaniu, liczy się tylko kasa, dla reprezentantów tzw. zaplecza światopoglądowego podobnie.
Jak przerwać ten zaklęty krąg
niemożności i toczącego się PiS-owskiego walca, pomimo faktu, że aż 64 proc. obywateli boi się braku demokracji w Polsce.
Sierakowski uważa, że „Bez jakiegoś zewnętrznego wydarzenia, które wywoła szok i przerwie to wszystko, wynik wyborów jest mniej więcej znany, ale w demokracji najlepsze jest to, że naprawdę nigdy nic nie wiadomo”. Pociecha niewielka na czas najbliższy i kolejną kadencję. Nie wykluczam oczywiście takiej możliwości, ale wydaje się, że nawet lądowanie Marsjan w Polsce nie tylko zmiany by nie przyniosło, a raczej umocniło elektorat Kaczyńskiego w obawach przed obcymi.
Marcin Król („Słowacki nie był głupi”, „GW”, 21-22.09.2019) pisze, że nasza romantyczna duchowość prowadziła do polityki, a remedium na dzisiejsze zło widzi tak: „…miejmy nadzieję, że chwilowy regres minie, może za dwa miesiące, a może za wiele lat. My umiemy czekać. Nie doczekamy jednak odrodzenia polskości, jeżeli zagubiony, zadeptany, zakłamany i skarlony zostanie jej sens, jedyna forma jej duchowej egzystencji, czyli romantyzm. Materiał jest, jak 200 lat pokazuje, bardzo odporny. Polskość jako duchowa forma życia znosi upodlenia i okupacje, a często w złych warunkach nieoczekiwanie rozkwita.” Można i tak, jak nie ma lepszej rady, ale jednak spełnienie nadziei oparte być może także, albo przede wszystkim, na racjonalnym oglądzie wydarzeń i przez równie pragmatyczne, przemyślane działania.
Niedocenionym wydarzeniem
wydaje się fakt zjednoczenia lewicowych ugrupowań. Oczekiwany, nie tylko przez zwolenników i sympatyków tych poglądów, traktowany jest często instrumentalnie, jako ważący krok na wyborczej drodze do ograniczenia wpływów PiS. To prawda, ale jeszcze ważniejsza jest, powtarzana przez liderów Lewicy, myśl o zjednoczeniu trzech pokoleń z ich dominującymi wartościami: równością i sprawiedliwością społeczną, demokracją i wolnością, otwartością na świat i ogólnoludzkie istotności, aktywnym udziałem w obronie szacunku dla wszystkich innych i zagrożonej ludzkiej egzystencji we współczesnym świecie. Badania potwierdzają, że dla wyborców Lewicy najważniejsze jest utożsamianie się z jej wartościami (60 proc.), gdy wśród pozostałych dwóch partii oscyluje ono jedynie w granicach 30 proc.. Wyborcy PO żywią się przede wszystkim nienawiścią do innych partii (41 proc.), zaś ci z PiS liczą na poprawę sytuacji materialnej, będąc przekonani, że nikt inny tego im nie zagwarantuje (64 proc.).
Wyniki wyborów
są zawsze naturalną okazją do rozliczeń popełnionych błędów, a często do przemeblowywania sceny politycznej. Największym przegranym będzie przede wszystkim Platforma Obywatelska, i co za tym nastąpią nieuniknione ruchy tektoniczne w jej elektoracie. Sierakowski mówił: „PO czasem wydaje się partią, która ma tak podzielony elektorat, że jest skazana na rozbiór między Lewicę a PiS.” Czas pokaże czy podzieli los kiedyś tak wszechwładnych Unii Obywatelskiej i AWS, czy rozpadnie się dzieląc swój elektorat pomiędzy dwie pozostałe siły polityczne oraz tworząc kolejne polityczne ugrupowanie.
Pewne jest natomiast jedno,
że zjednoczona nowa LEWICA, odrzucając w niepamięć błędy z niedawnej przeszłości, pozbyła się wcześniej przyklejanych łat postkomunizmu, a ze swoim nowoczesnym, otwartym programem, staje się obiecującą alternatywą dla wyborców. Jeżeli jeszcze przełamie sceptycyzm wcześniej zawiedzionych czy uzasadniony krytycyzm młodych do polityki i zachęci do aktywnego kreowania życia publicznego kraju wg ich oczekiwań oraz europejskich standardów, to liczyć można na jej trwałe i rosnące znaczenie. Miejmy nadzieję, że liderzy, dzisiejsi i przyszli, nie przegapią i nie roztrwonią tej historycznej szansy.
Natomiast droga odsunięcia PiS
od władzy wydaje się długa, wyboista i pełna dramatycznych zakrętów bowiem idzie tu nie tyle o likwidację jego zaplecza strukturalno-finansowego, co o trwałe przeoranie świadomości milionowego elektoratu. A to równa się dokonanym w PRL przeobrażeniom wcześniejszej, postfeudalnej struktury społecznej, co jak wszystkim wiadomo, nie było ani procesem łatwym, ani też powszechnie akceptowalnym.
Dokonać będzie się to mogło pod co najmniej trzema warunkami:
adaptując prosocjalne poczynania PiS do racjonalnego programu państwa opiekuńczego;
budując szeroki front współpracy dalekich często od siebie sił politycznych – odwołując się do Marka Beylina („GW”, 21-22.09.2019): „Dla części Lewicy wszyscy liberałowie to straszni starsi faceci, którzy od 30 lat niczego się nie nauczyli. Ma to tyle sensu, co jednak rzadsze przekonanie wśród liberałów, że każdy lewicowiec to komunista. A przecież i ci „straszni”, i „komuniści” są skazani na współpracę”;
realizując hasło „Trzeba inaczej rządzić Polską” – zaproponowane przez jednego z internautów, jako motto wyborczej kampanii opozycyjnej.
A może będzie zupełnie inaczej, bo jak pisze „Kultura Liberalna”, następuje bunt ludu ogarniający cały świat i setki tysięcy ludzi. Dlaczego nie miał by dokonać się i u nas?
Na marginesie tych rozważań
odnotować należy pojawiające się opracowania typu: „Co po PiS?”, „Jak przywrócić państwo prawa?”, ekspertyza jak „Julię Przyłębską będzie można odsunąć od kierowania TK zgodnie z Konstytucją” i podobne, które są w takim samym stopniu słuszne jak i absolutnie przedwczesne, a także nieskuteczne. Historia, m. in. z okresu II wojny światowej zna zbyt wiele przykładów ostrzeżeń, które nie zrobiły żadnego wrażenia. Nadto pośrednio zwierają szeregi: „bo te wszystkie pogróżki o tym, że po ich dojściu do władzy ludzie, którzy mieli inne poglądy, czyli PiS, zostaną ukarani (…), to są pogróżki, które trzeba brać poważnie” – stwierdził Kaczyński, który jak zwykle zamotał, bo nie o poglądy, a o łamanie obowiązującego prawa tu chodzi.
A Bartłomiej Nowotarski ostrzega („GW”, 5-6.10.2019): „ewentualny sukces w utworzeniu w Sejmie demokratycznej koalicji rządów (KO, Lewica, PSL-Kukiz) będzie musiał być wykorzystany do zdobycia społecznego zaufania dla nowych wzorców praktyki demokratycznej, ponieważ zwykły powrót do wzorców sprzed 2015 r. może być zabójczy i zrodzić jeszcze silniejszy, nawet niepisowski, autokratyczny populizm.”
No i tą sentencją powracamy do zgodnej oceny lat solidarnościowych rządów, które dziś zaowocowały kolejnym zwycięstwem PiS.
PS. Nie mogę odmówić sobie krytycznej oceny tytułu przywołanych badań Sadura i Sierakowskiego bowiem polityczny cynizm wykazali dużo wcześniej polscy politycy, zmuszając do takiej właśnie postawy miliony Polaków. W tej bałamutnej ocenie kryje się nieposzanowanie położenia i godności zwykłych ludzi. „Pogarda, w istocie klasowa – mówił niedawno Aleksander Smolar – jest wyrazem antydemokratycznej postawy części klasy średniej i elit.”