Obecnie, mimo obowiązywania tzw. „kompromisu aborcyjnego”, legalny dostęp do zabiegu przerywania ciąży – nawet w sytuacjach, gdy zezwala na to prawo – jest na tyle utrudniony (casus Alicji Tysiąc, czy zgwałconej 14-letniej Agaty z Lublina), że w praktyce dla kobiet, których nie stać na wizytę w prywatnym gabinecie ginekologicznym, albo na wyjazd z kraju, całkowity zakaz aborcji jest faktem. Jak się jednak okazuje, licznym mizoginom i antyfeministom, pod kobiecym przewodnictwem Beaty Szydło, to wciąż mało. Za każdym razem, gdy piekło kobiet wydaje się już osiągać apogeum, zaczynają otwierać się jego kolejne kręgi. Jakiekolwiek, nawet niewielkie starania o uzyskanie wpływu na decyzję o własnej płodności (pigułka „ellaOne”) spotykają się z brutalnym kontratakiem, a argumenty wskazujące podrzędną rolę kobiet, są na porządku dziennym. Można je usłyszeć nie tylko z ust prawicowych konserwatystów, lecz także od osób deklarujących się, jako lewicowe (uważających, że problem aborcji, to „temat zastępczy” i wymysł burżuazyjno-liberalnych środowisk wysługujących się zachodniemu kapitałowi). Nic dziwnego, że zarówno kler, jak i państwo roszczą sobie prawo do moralnego nadzoru nad kobietami, a coraz większemu, ocierającemu się o paranoję („płaczące zarodki”) uczłowieczaniu płodu towarzyszy perfidne odczłowieczanie kobiet. Dla zamożnych usunięcie niechcianej ciąży jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy otworzyć pierwszą lepszą gazetę z ogłoszeniami oferującymi „przywracanie miesiączki – tanio”. Ubogie mieszkanki wsi, czy małych miasteczek, gdzie nawet dostęp do antykoncepcji jest utrudniony, już teraz radzą sobie za pomocą wszelkich, a to internetowych, a to „domowych”, wynalazków. Co najgorsze, dochodzi też do drastycznych aktów dzieciobójstwa. Nie trzeba więcej przykładów (choć można dodać przymus rodzenia dzieci z gwałtu, kazirodztwa, podtrzymywanie ciąż pozamacicznych, jeszcze trudniejszy dostęp do badań prenatalnych, kryminalizacja martwych urodzeń, czy poronień) uzasadniających, że całkowity zakaz aborcji, to antyludzkie barbarzyństwo. Chodzi o to, by kobiety jeszcze bardziej pognębić, wpędzić w poczucie winy, wstydu, by „niosły swój krzyż”, jak chce Kościół, który coraz bardziej tracąc realny „rząd dusz”, jak tonący brzytwy, chwyta się kobiecych macic. Najobrzydliwsza jest jednak hipokryzja wylewająca się ze świętobliwych twarzy „obrońców życia”. W gruncie rzeczy nikogo nie obchodzi przecież, co zrobi kobieta, najważniejsze, żeby odbyło się to po cichu, pokątnie, żeby nikt nie słyszał, żeby nikt nie widział, nikt nie gadał. Potem wystarczy pójść do kościoła, wyspowiadać się, dać na tacę i życie potoczy się dalej. A jeśli jakaś kobieta umrze, wykrwawi się na śmierć usuwając ciąże wieszakiem, czy łykając „zestaw poronny”, zamówiony na portalu aukcyjnym… Cóż, nie od dziś wiadomo, że „w porządnej kamienicy wypadki się nie trafiają”…