1 grudnia 2024

loader

W przedszkolu

Mam ostatnio dobry okres. Odnoszę wrażenie, że ubywa mi lat, że znowu jestem w wieku przedszkolnym, że inni – starsi – za mnie myślą, uczą mnie odróżniać dobro od zła. Mogę znowu wierzyć we wszystko, co mi mówią. śpiewać te same piosenki powitalne lub wiernopoddańcze, z uśmiechem wręczając bukieciki polnych kwiatków.

Nic nowego

Wzruszenie ogarnia mnie szczególnie, gdy dzieci, na cześć naszego premiera, śpiewają „sto lat niech żyje, żyje nam”. To samo śpiewałem w trzydziestych latach ubiegłego wieku stojąc w krótkich majteczkach i patrząc z wiarą i wzruszeniem na ówczesnego premiera – Śławoja – Składkowskiego, generała i z zawodu lekarza, wielce zasłużonego w podnoszeniu higieny codziennego życia Narodu.
Piszę to bez złośliwości, bo w ówczesnych warunkach robił rzeczy naprawdę pożyteczne. Przy tej okazji w moim sklerotycznym umyśle rodzi się tylko wątpliwość, czy gnębiący nas od dziesięcioleci niedostatek lekarzy nie ma przyczyny także w tym, że zbyt wielu fachowców z tego zawodu przerywa lekarską praktykę i wybiera karierę polityczną. Także dzisiaj lekarze prowadzą partie polityczne, marszałkują w Senacie, posłują, reprezentują nas w Unii Europejskiej.
Nie psuje mi to jednak radości z obserwacji spotkań naszych, aktualnie rządzących, polityków, z uwielbiającymi ich mieszkańcami miast, miasteczek i wsi. Te wspierające opinie w rodzaju „teraz dzieci nie żebrzą”, „teraz jest uczciwie”, „to pierwszy rząd, który myśli o wszystkich”, „pan premier przecież mówi, jak piękne mamy perspektywy” – są naprawdę budujące.
Elektorat chłonie jak gąbka wszelkie informacje o tym, że niedługo dogonimy i przegonimy Szwajcarię i Niemcy, wymijając po drodze zacofane kraje Skandynawii, że będziemy mieli największy w tej części Europy port lotniczy, że będziemy produkowali masowo samochody elektryczne, promy, łodzie podwodne i inne, super – nowoczesne uzbrojenie. To ostatnie dlatego, żeby odstraszać. wszystkich, a szczególnie tych ze wschodu. Żeby nie ważyli się nic nam odbierać – jak tej biednej Ukrainie – i nie robili zamachów.To wszystko przypomina mi znowu czasy SławojaSkładkowskiego, kiedy byliśmy „silni, zwarci, gotowi”, z uniesieniem przyjmowaliśmy informacje o produkowaniu polskich bombowców Łoś, pistoletów Vis, najbardziej na świecie nowoczesnych armat w Stalowej Woli. To przypominanie mnie rozczula i wprowadza w bardziej patriotyczny nastrój.
Większy kłopot sprawia mi pouczanie. W przedszkolu i w pierwszych klasach szkoły powszechnej pouczanie traktowałem jako normalne, – chociaż intelektualnie nie było (I teraz te z nie jest) dostosowane do nierównomiernego rozwoju dzieci.
W wieku np. 6-ciu lat większość „koleżeństwa’” nie umiała wcale. A tym bardziej płynnie, czytać. Nie chcę się chwalić, ale z kilku kolegami wymienialiśmy się „wypożyczone”: z ojcowskich bibliotek książki w rodzaju powieści przygodowych Londona i Coopera, kryminały Leblanca, ale także – apage satanas – „Życie seksualne dzikich” Malinowskiego.
Czytałem prawie tak samo szybko, jak dzisiaj, ale często pod kołdrą, przyświecając latarką – bo zapalenie światła budziło podejrzenia Rodziców.

Złe kolory

Przedszkolne odczucia wracają jednak także ze znacznie większą siłą, kiedy słucham pouczeń niektórych hierarchów Kościoła i bardzo ważnych prezesów, zapewne podświadomie pretendujących do dawno nieużywanego tytułu Naczelnika Państwa. Starcza demencja w oczywisty sposób blokuje lub zniekształca docierające do mnie wskazówki bogobojnego życia, ale część z nich wydaje się jasna. Mam przede wszystkim nie lubić koloru czerwonego i stanowczo odrzucać barwy tęczy. To mnie smuci.
Czerwony
mi się podobał od czasów przedszkolnych, gdy mieszkałem obok ślizgawki i niewielkiej hali sportowej w Warszawie, na Wareckiej, w której czasem odbywały się zebrania Piłsudczyków należących do PPS. Towarzystwo śpiewało wówczas piosenkę, w której powtarzał się refren „a kolor jego jest czerwony, bo na nim robotnicza krew”.
Czyżby Piłsudski, który pół życia był aktywnym działaczem PPS już przestawał być naszym idolem? Czyżby ktoś się szykował, aby go zastąpić?
Moja sympatia do tego koloru niepomiernie wzrosła w czasach młodości, kiedy poznałem pewną panienkę, która na balu (dzisiaj bym powiedział – na imprezie) miała długą suknię w tym kolorze. Mój zachwyt osiągnął apogeum, kiedy przy głębszej analizie nie znalazłem pod tą sukienką żadnej bielizny.

Kolory tęczy

zachwyciły mnie nie tylko po burzach przeżywanych zwłaszcza w wakacyjnych obozach „zuchów”, ale także przy zapoznawaniu się z pryzmatem na pierwszych lekcjach fizyki.
Nigdy się nie zastanawiałem. ile jest tych kolorów. Tęcza to tęcza. I nic mi to nie przeszkadza, że jakaś grupa ludzi traktuje ją, jako swój znak rozpoznawczy.
Teraz się jednak dowiaduję, że ci, którzy lubią kolor czerwony i kolory tęczy są niebezpieczni, że chcieli i chcą zawładnąć naszymi „umysłami i sercami”. Ale ciągle nie wiem, w jakim celu? Żebym polubił ich sposób życia albo poglądy, albo jedno i drugie? Żebym był nieuczciwy, kradł, robił awantury, bił innych w blasku rzucanych rac? Żebym zajmował się hejtowaniem razem z niektórymi ważnymi pracownikami ministerstwa sprawiedliwości?

Rodzina

Bardziej inteligentni ode mnie, (o co nie trudno) znawcy problemu mówią mi, że nie o to chodzi. Że ostrzegającym kapłanom i prezesom w ogóle nie chodzi o mnie, tylko o rodzinę. Żeby koniecznie składała się z mamy i taty, związanych sakramentem małżeńskim, i wychowywanych „po bożemu” dzieci. Żeby te dzieci do czasu pełnoletniości w ogóle nie myślały i nic nie wiedziały o seksie, – bo to psuje im zdrowie, fizyczne a także psychiczne, i przeszkadza myśleć o patriotycznych przodkach.
Ponieważ mój skostniały umysł przyjmuje ostatnio tylko łopatologicznie sformułowane argumenty, więc zadałem przyjaciołom kilka idiotycznych pytań.
Po pierwsze – czy mama i tata koniecznie muszą mieć ślub? I co to zmienia, jeśli go nie mają?
Po drugie – czy dzieci muszą być zrodzone z ich sił witalnych, czy też mogą być np. sierotami, wziętymi na wychowanie?
Po trzecie, – jeśli siły witalne okazują się za słabe – to czy dzieci mogą być częściowo produktem laboratoryjnym (In vitro)?
Po czwarte, – dlaczego jest źle, jeśli nie ma taty, a są dwie mamy? I czym to się różni od sytuacji, w której tatuś umiera lub ucieka i dzieci wychowują mama i babcia?
I wreszcie po piąte, – dlaczego osieroconego dziecka nie może wychowywać dwóch facetów? Czy naprawdę będzie miało gorzej, niż w sierocińcu prowadzonym np. przez nobliwe siostry zakonne?
Rodziną – szanowni Eminencje i Ekscelencje – nie jest każda formalnie zadekretowana grupa ludzi. Znamy przecież rodziny, których członkowie się nienawidzą, biją, a nawet zabijają.
Prawdziwa rodzina, to zespół ludzi wzajemnie się wspierających w trudnych sytuacjach, skutecznie pomagających w sytuacjach pozornie beznadziejnych, zawsze służących dobrą radą i współczuciem. I taka rodzina nie musi podpisywać żadnych dokumentów sankcjonujących jej status a nawet – o zgrozo – nie musi być specjalnie pobożna. Pobożność bowiem nie ratuje przed „czynieniem zła” i zwykłą głupotą.

Potomkowie przedszkolnych świnek

Życie biegnie niesłychanie szybko i właśnie na tym etapie przedszkolnych wspomnień, dopadły mnie informacje o wysoko postawionych „internetowych trollach”, zawodowo zajmujących się niesieniem kaganka sprawiedliwości, ale jednocześnie anonimowo obrzucających błotem tych, którzy się z nimi nie zgadzają. Porównanie z moim przedszkolem technologicznie nie jest możliwe. Wtedy nie było nawet telewizorów i telefonów komórkowych, a tym bardziej komputerów i Internetu.
Ale były skarżypyty („Prose pani, Jasio sikał na końcu korytaza”), które potem wyrastały na donosicieli, zwanych teraz sygnalizatorami. Sądzę, że z ich potomków rekrutują się dzisiaj ci, którzy wymyślają i piszą na portalach internetowych idiotyzmy, zmierzając do zniszczenia, albo przynajmniej zdenerwowania i zniechęcenia „niepokornych” – zresztą nie tylko sędziów, adwokatów czy polityków. Bo – jak mawiał jeden z moich kolegów siedzący wraz ze mną w niewoli po Powstaniu – „świński charakter ma się w genach”. I on nie ginie ani po maturze, ani po studiach, ani po awansach. Jakieś „kodeksy etyki” i grożące kary mogą zwiększyć ostrożność świni, ale jej nie uciszą. Z prostego powodu. Bo świnia lubi być świnią.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

Koniec skandynawskiego raju?

Następny

Czemu PO nigdy nie pokona PiS

Zostaw komentarz