7 listopada 2024

loader

Wóz albo przewóz

Andrzej Duda zawetował ustawę o ordynacji wyborczej, która miała radykalnie preferować duże ugrupowania, a zatem obecnie, w praktyce, wyłącznie PiS i PO.

 

Ale choć kuto konie, cieszą się żabki – włącznie z Prawicą Rzeczypospolitej Marka Jurka czy Razem Adriana Zandberga. Cieszą się więc ci, którzy nawet wg dotychczasowej ordynacji nie mają szans, by wejść o własnych siłach do parlamentu. Zachowują się jak jedna z postaci komedii, Barei, chłoporobotnik, który „nie zdanża” na autobus, „ale i tak ma dobrze, bo jest przepełniony i się nie zatrzymuje”.
Należy się obawiać, że groteskowa radość dla radości, czyli sztuka dla sztuki przesłoni opozycji jej jedyną szansę na odsunięcie PiS od władzy i zahamowanie dewastacji politycznej kraju oraz praktyczne wyprowadzanie Polski z Unii Europejskiej.

 

Jak do tego doszło

Jak wiele na to wskazuje, przebieg zdarzeń był następujący. Najpierw Kaczyński i jego otoczenie zdecydowali, w gorączkowym pędzie zagarniania władzy, by zmienić ordynację w celu wzmocnienia swojej przyszłej pozycji. Po jakimś czasie, zapewne pod wpływem kalkulacji własnych ekspertów i rozmaitych opinii czy analiz z zewnątrz doszli do wniosku, że sami zapędzili się w kozi róg i że byłoby to wypędzanie diabła belzebubem. Spowodowałoby to bowiem, przede wszystkim dla partii opozycyjnych, żywotną konieczność połączenia się w blok wyborczy, jako jedyny sposób na nawiązania walki z PiS, a to oznaczałoby dla niego dramatyczne niebezpieczeństwo. A że pojął to i Duda ze swoim otoczeniem, więc skorzystał z okazji, że małe partie, jak należało przewidywać, zaczęły protestować. PiS niby to nadal optowało za nową ordynacją, ale najwyraźniej już tylko dla tzw. zachowania twarzy. No bo jak miało teraz wzywać go do weta przeciw własnej koncepcji? Dla Dudy ta sytuacja zbiegła się korzystnie z upokarzającym dla niego odrzuceniem przez pisowską większość pomysłu referendum konstytucyjnego. Miał więc okazję, by samoiluzyjnie, infantylnie, jak to on, poprawić sobie samopoczucie i pokazać jaki jednak „z niego zuch” i „niezłomny”. Od momentu gdy otoczenie Dudy zaczęło przebąkiwać o ewentualnej możliwości weta, część opozycji, zwłaszcza Platforma, zaczęła sugerować, że cała sprawa z nową ordynacją i wycofaniem jej przez weto, to „ustawka” między PiS a pałacem prezydenckim. Coś może być na rzeczy, ale tylko do pewnego stopnia. Z całą pewnością nie była to ustawka u samej genezy pomysłu z nową ordynacją. PiS rzeczywiście miało autentyczny zamiar ją przeforsować i dopiero, gdy zorientowali się, jakie mogą być tego konsekwencje, zaczęli szukać dobrego sposobu wycofania się z niej. Sfrustrowany Duda, indagowany przy tym przez politycznych „braci mniejszych”, okazał się w tej sytuacji „jak znalazł”. Z kolei dla niego samego, półoficjalnie namaszczonego już przez Prezesa na ponownego kandydata PiS w roku 2020, była to szansa na zaskarbienie sobie sympatii, „zapunktowania” choćby u Kukiz’15.

 

W punkcie wyjścia czyli nędza opozycji

Powrót do punktu wyjścia oznacza, że opozycja nie stanie już przed żywotną koniecznością jednoczenia się w wyborczy anty-PiS. Co prawda zawetowana ustawa dotyczy ordynacji do PE, ale mechanizm polityczny miałby przełożenie także na wybory do Sejmu i Senatu. Kamień z serca spadł przede wszystkim Platformie, która w operacji wejścia do parlamentu, tego czy innego, poradzi sobie bez sojuszników. Odetchnęli też polityczni „bracia mniejsi”, łącznie z koalicjantami PiS od Ziobry i Gowina. Jakkolwiek jednak głęboko nie odetchną, część z nich i tak do parlamentu nie wejdzie, a cel, jakim jest odsunięcie od władzy szkodników i politycznych chuliganów, stanie się nieosiągalny.

 

Jest szansa…

A przecież nawet pobieżna analiza wielu kolejnych notowań, ujmowanych właśnie jako sekwencja, seria sygnałów wskazuje, że istnieje szansa na blokowe pokonanie PiS. Nie od dziś zwracają na to uwagę między innymi znawca zjawiska sondaży oraz anatomii i dynamiki poparcia politycznego, profesor Radosław Markowski, a także senator Marek Borowski. Z części sondaży, nawet z tych, w których PiS uzyskuje wysoki wynik, przekraczający 40 procent poparcia wynika, że suma wyników ugrupowań opozycyjnych mogłaby ułożyć się w „przeważenie” na szali wyniku partii rządzącej. A przecież są uzasadnione powody do podejrzenia (sygnalizuje to m.in. zespół analityczny wspomnianego profesora Markowskiego), że PiS utrzymuje tak naprawdę realny poziom poparcia z dnia wyborów 25 października z 2015 roku, czyli ok. 37 procent. Te kilka procent, których może PiS brakować do przeszło 40-procentowego wyniku z wielu sondaży, czyni bardzo wielką różnicę, tym bardziej, że potencjalny koalicjant, czyli Kukiz ’15 bywa w niektórych wynikach pod progiem. Tak czy inaczej, konstelacja wyników, w której suma mandatów dla partii opozycyjnych przeważyłaby liczbę mandatów dla PiS nie jest nieprawdopodobna. Opozycja staje więc przed, niewykluczone że na długo niepowtarzalną okazją, by odsunąć PiS od rządów.

 

… oby nie stracona

Jeśli teraz, po wecie Dudy, opozycja uzna je za formę alibi, przyzwolenia na polityczne sobkowstwo, na polityczny egoizm, to w dalszej konsekwencji, w odleglejszej perspektywie straci nie tylko ona. Straci Polska, stracimy my, jej obywatele. Ta niewykorzystana okazja zemści się na nas wszystkich i to w drugiej kadencji rządów PiS szczególnie srogo. Upojony zwycięstwem i ponownymi samodzielnymi rządami PiS da teraz popalić swoim nieprzyjaciołom tak, że to, co mamy w obecnej kadencji, będziemy rzewnie wspominać jako czas spokoju i umiaru. Drakońskie uderzenie w opozycję parlamentarną i pozaparlamentarną, w prawa kobiet, w prawa emerytalne niektórych grup zawodowych, w tym m.in. inne w prawa nabyte choćby oficerów wojska czy policji, w świat kultury, w niezawisłość wymiaru sprawiedliwości, w wolność mediów, gwałtowniejszą wojnę z Unią Europejską etc, a także polowanie na czarownice, w tym szczególnie lewicowe (ideologiczny charakter ataku na przeszłość Józefa Iwulskiego, Ewy Gawor czy ściganie KPP, to tylko niektóre, dające wiele do myślenia prefiguracje) mamy już jak zdeponowane w banku. Możemy być pewni wzmożonego paroksyzmu szaleństwa PiS. Po publicznym określeniu przez Ministra Obrony Narodowej Błaszczaka uczestników Parady Równości w Poznaniu jako „sodomitów”, jak w banku mamy w przyszłej kadencji atak także na śladowe prawa mniejszości seksualnych.
Nie wiem jakie konstelacje sojuszów przedwyborczych są realne czy racjonalne, nie do mnie należy układanie ich politykom. Wiem jedno: nie chcę żyć przez kolejne lata pod rządami PiS i nie wystarczą mi Włodzimierz Czarzasty, Grzegorz Schetyna, Katarzyna Lubnauer czy Władysław Kosiniak-Kamysz ze swadą, ale całkowicie bezsilnie perorujący w przyszłej kadencji z trybuny sejmowej przeciw metodom rządu PiS. Wszyscy stoimy przed alternatywą – wóz albo przewóz.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Sezon na klątwy i pytony

Następny

Porzućcie wszelką nadzieję

Zostaw komentarz