Rozpatrywanie dziś szczegółowo wyników I tury wyborów prezydenckich pod kątem wygranej, czy przegranej tego lub innego kandydata nie ma specjalnego sensu. Skonstatujmy, że nastąpiło po raz kolejny w ostatnich latach potwierdzenie aktualnego układu sił politycznych w Polsce, co było bez wątpienia potrzebne, ale też przewidywalne.
Namnożyło się, zaraz po wyborach, publikacji i analiz na temat słabego wyniku Roberta Biedronia i śladowego – Waldemara Witkowskiego. Z wieloma wnioskami, m.in. prof. Jerzego Wiatra, Piotra Ciszewskiego czy Tymoteusza Kochana można się zgodzić. Spotkałem się też kilka dni temu z pytaniem w ankiecie internetowej: czy porażka Biedronia oznacza koniec lewicy w Polsce? Odpowiedziałem: nie. Byłem w 60 procentowym towarzystwie. Ale 40 procent jest zdania, że tak.
Wynik tych wyborów, dość nieporadne działanie i porażka lewicy, budzi zdziwienie i jest problemem, wymagającym wyjaśnienia. Zasadne wydaje się pytanie, czy prawdziwym celem działań lewicy parlamentarnej było dążenie do ich wygrania wyborów mimo wielu przeszkód, czy jedynie zaznaczenie małym kosztem swojej obecności na scenie politycznej? Pytanie takie, jako socjaliści, stawialiśmy już kilka lat wcześniej podczas kampanii parlamentarnej i prezydenckiej w roku 2015, kiedy koalicję wyborczą z SLD zdominowali ludzie nazywający siebie lewicą progresywną. Tym razem pytanie to w roku 2020 jest nadal aktualne. Ponadto wyniki I tury wyborów prezydenckich 2020 mobilizują do namysłu nad powodami zanikania w debacie publicznej myśli lewicowej. Potwierdza to zauważalną od 2005 roku eliminację lewicy i socjalistów z życia publicznego, ograniczanie roli wartości lewicowych. Trwa walka, szczególnie neoliberalnej prawicy, o zatarcie prawdy historycznej dotyczącej Polski Ludowej i PPS, co spotka się z małym stosunkowo odporem, organizowanym głównie przez entuzjastów a nie przez profesjonalistów , którzy są też wśród naszego aktywu. Stan ten skłania do refleksji, że na lewicy jest brak woli i potencjału zdolnego do pokonania w przewidywalnym czasie duopolu PO-PiS. W moim tekście „10 wyzwań dla lewicy” w 2014 roku stawiałem hipotezę o „długim marszu” i widzę, że jego idea w przypadku polskiej lewicy nabiera realnych kształtów.
Prezydent na trudny okres przejściowy
Tegoroczne wybory prezydenckie, w 30 lat po zmianie ustroju politycznego i widocznym, spolaryzowanym społeczeństwie, odgrywają rolę bez wątpienia symboliczną z naszego, polskiego punktu widzenia, bowiem aktualny status państwa oraz świadomość społeczna doszły do pewnych punktów granicznych. Dotyczy to przede wszystkim praktyki demolowania państwa i bezkarnego łamania Konstytucji przez układ rządzący, co ma nagminnie miejsce i nie jest ścigane z mocy prawa.
Polska jednak, czy dziś chce, czy nie chce, powinna wybrać prezydenta wyborach powszechnych i to na trudny okres przejściowy. Wybrany prezydent powinien rozumieć logikę niestabilności czasów współczesnych i przeprowadzić nas przez zapętlone obszary problemów globalnych. Mimo, że jesteśmy małym krajem, to lokalnie odgrywamy pierwszoplanową rolę. Jest kwestią otwartą, czy będziemy przez najbliższe kilkadziesiąt lat strzec nowej „żelaznej kurtyny” pomiędzy Wschodem i Zachodem, silnie kreowanej przez naszego partnera – USA, czy też zbudujemy pomosty do bliskiej współpracy i porozumienia pomiędzy mocarstwami oraz pomiędzy nami a sąsiadami.
Trzeba jednak podkreślić, że obracamy się w niezwykle skomplikowanej materii międzynarodowej, której daleko do stabilności, raczej odwrotnie – pogłębia się chaos. Dziś wybór kierunku rozwoju jest bardzo trudny, poruszamy się wśród wielu niewiadomych. Wynikają one z trwającego dynamicznego procesu globalizacji i niezakończonej rywalizacji mocarstw w walce o nowy podział wpływów politycznych i rynków. Zasadne są pytania dotyczące perspektyw naszych dotychczasowych sojuszy i lojalności partnerów w NATO i Unii Europejskiej.
Czy iść do tych wyborów?
Socjaliści mają dylemat. Czy nie iść w ogóle do wyborów i jedynie obserwować z dystansu rozwój sytuacji, nie mając na nią wpływu, czy też w wyborach uczestniczyć na rzecz mniejszego zła. Nie można przypuszczać, że II tura wyborów pozwoli na pokazanie elementów lewicowego, czy też socjalistycznego programu, który w świadomości Polaków ma swoje miejsce. Żaden bowiem z kandydatów na prezydenta, którzy będą ubiegać się o ten urząd w II turze, nie spełnia podstawowych wymogów z punktu widzenia socjalistów oraz ideologii i tradycji polskiego socjalizmu, opierających się wartości sprawiedliwości społecznej i niepodległości państwa.
Obydwaj, i Duda i Trzaskowski, są ludźmi niedojrzałymi emocjonalnie i politycznie, z miernym dorobkiem zawodowym i publicznym. Doskonale wpisują się w demokrację medialną, która opanowała nasz system polityczny, ale o żadnym z nich nie można powiedzieć, że ma zadatki na męża stanu. Obydwaj mają swoich „ojców chrzestnych” i są bardziej znani z umiejętności poruszania się zręcznie na polach polityki transakcyjnej, a nie w służbie społecznej. Obydwaj wywodzą się z tego samego pnia politycznego – Solidarności i Okrągłego Stołu, co czasami udaje im się kwestionować. Obydwaj świadomie wpisują się w marginalizację autentycznej lewicy w ruchu Solidarności, ograniczenie wpływu odrodzonej po 1990 roku Polskiej Partii Socjalistycznej oraz wybór neoliberalnej wersji kapitalizmu, który doprowadził do zniszczenia dorobku kilku pokoleń Polaków pracujących w Polsce Ludowej.
Słowem, problem wyboru mniejszego zła jest zasadniczą wytyczną postępowania ludzi o poglądach lewicowych w tych wyborach. Jak rysuje się to w przypadku obydwu zgłoszonych kandydatów.
Kandydaci z brakiem zaufania lewicy
Dla przypomnienia warto dodać, że Andrzej Duda podczas sprawowania od 5 lat funkcji prezydenta nie zapisał się niczym ważnym dla Polski i raczej w historii nie wskazał swego miejsca. W żadnej z dziedzin rządzenia państwem nie zaznaczył swojej pozytywnej, wiodącej roli, odgrywał raczej role drugoplanowe. Nie można więc spodziewać się po nim czegoś nowego, wielkiego, odkrywczego, tym bardziej, że jest wpisany personalnie i emocjonalnie w praktykę sprawowania rządów PiS, którą wspiera i sygnuje politycznie. Andrzej Duda nie prezentuje w swej kampanii niczego nowego, można domniemywać, że będzie szedł dotychczasową drogą, utrwalając dotychczasową linię polityczną i społeczną PiS – populizm i tendencje autokratyczne.
Rafał Trzaskowski, drugi kandydat, od ponad roku prezydent Warszawy, minister w rządach neoliberalnej PO, deklarujący poszanowanie dla demokracji liberalnej prowadzi swoją kampanię w kontrze wobec Andrzej Dudy i PiS. Kontynuuje swoje doświadczenia z okresu walki o prezydenturę w Warszawie. Jest zwolennikiem integracji europejskiej i bliskiej współpracy w Trójkącie Weimarskim.
Obydwaj kandydaci mają zbliżone szanse na wygraną, stąd wielkie znaczenie ma poparcie dla jednego lub drugiego przez wyborców niezdecydowanych, o których toczy się brutalna walka.
Polacy, wybierając demokratyczną większością określoną osobę: Andrzeja Dudę lub Rafała Trzaskowskiego wybiorą określony kierunek rozwoju, zadecydują o przyszłości swojej i kraju, nie tylko tej bliskiej, ale i dalszej. Przy czym możemy mieć do czynienia albo z procesem utrwalenia zmian rozpoczętych przez PiS w roku 2015, które mają więcej wspólnego z demontażem demokracji niż jej doskonaleniem lub też postępującym rozkładem i dramatyczną próbą odbudowania nowej formuły ustrojowej opierającej się o będący w globalnym kryzysie model demokracji liberalnej. Był on praktykowany po roku 1990.
Wszystko to odbywać się będzie na tle upadku ideałów i mitów, które przed 30 laty cementowały społeczeństwo wokół wartości Solidarności i ówczesnych elit z Lechem Wałęsą na czelne. Już na początku lat 90. upadł pierwszy mit: „socjalizm tak, wypaczenia nie”, kiedy to bez zgody społeczeństwa rozpoczęto budowę społecznego i ekonomicznego systemu neoliberalnego kapitalizmu. Po roku 2000 upadł drugi mit wolnego rynku oparty o slogan rządowy: „damy ci wędkę, a ty złów sobie rybę”. Po roku 2010 upadł kolejny mit jedności działania i uczciwości elit solidarnościowych. Po roku 2015 upadł mit uczciwości kościoła. Tym samym społeczeństwo zostało odarte ze złudzeń, pozostawione samemu sobie, manipulowane kolejnymi akcjami medialnymi inspirowanymi przez populistów różnych maści.
II tura wyborów prezydenckich, w którą wkraczamy, jest szansą na powstrzymanie dalszej dewastacji struktur państwa przez PiS. Bezkarność urzędników była w Polsce często stanem faktycznym, ale na jej usankcjonowanie przy okazji ustaw dotyczących pandemii koronawirusa pozwolił sobie jedynie PiS. Są inne dziedziny, w których demontaż państwa nadal postępuje. Można przypuszczać, że te procesy będą się pogłębiać. W naszym polskim interesie jest, by choć w części je zatrzymać.
Konkludując , wybór mniejszego zła to wskazanie na Rafała Trzaskowskiego, choć jest on wielkim ryzykiem i wielką niewiadomą zarówno dla Polski, jak i naszych lewicowych wartości.