2 grudnia 2024

loader

Zjednoczone stany nadzwyczajne

Koronawirus ożywił debatę konstytucyjną w Polsce. Polityce i komentatorzy (nawet z profesorskimi tytułami) wzięli się za wprowadzanie stanów nadzwyczajnych w Polsce. Jedni – opozycyjni – chcą stanu wyjątkowego, inni – rządowi – zaś uważają, że ustawa o zwalczaniu chorób zakaźnych wystarczy.

Jedni i drudzy nie mają racji. Najwięcej ma jej Klub Parlamentarny Lewicy, który chce stanu klęski żywiołowej. Dlaczego?

Konstytucja

W artykule 8 Konstytucji zawarty jest przepis, który nie pozostawia wątpliwości: „Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio, chyba że Konstytucja stanowi inaczej”. To jest napisane tak jasno, że nie są już potrzebne żadne inne ustawy. Konstytucja w art. 229-232 wyraźnie opisuje przesłanki wprowadzenia tych stanów. Zostawiam na boku stan wojenny, bo chwilowo (chyba, że w imaginacji niektórych polityków i magików internetowych) nie mamy do czynienia ze zbrojną napaścią na terytorium naszego państwa. Odłóżmy także na bok stan wyjątkowy, bo koronawirus nie zaatakował konstytucyjnego ustroju państwa, ani porządku publicznego.

Zostaje nam banalny stan klęski żywiołowej. Dość elastycznie pojmowany, nie musi obejmować całego kraju, być może niektóre województwa uwolnią się od niego szybciej, a w niektórych zostanie na długo. Spójrzmy choćby na mapę zachorowań: już dziś są na niej województwa słabo dotknięte epidemią (pomorskie, lubuskie, świętokrzyskie) i w nich – mam taka nadzieję – będzie można szybciej przystąpić do odbudowy. Jest także elastyczny czasowo. Rada Ministrów – za zgodą Sejmu, a jej uzyskanie nie nastręczy chyba rządowi kłopotu – może swobodnie określać czas trwania tego stanu, zarówno w skali kraju, jak i poszczególnych jego części.

Ale Konstytucja zawiera także pryncypialne zabezpieczenie praw człowieka i obywatela. W artykule 233 wyraźnie mówi jakie nasze prawa i wolności mogą być ograniczone. Wylicza je enumeratywnie, co oznacza, że żadne inne rozwiązanie nie wchodzi w grę. Nie ma wśród nich zakazu wstępu do lasu, ani mycia samochodów w myjniach – tak na marginesie. Konstytucja nie przewiduje także zakazu opuszczania kraju i zakazu powrotu do niego w dowolnym momencie. Ale i te ograniczenia, które przewiduje muszą mieć stosowne uzasadnienie, nie można – ot, tak sobie – wejść do czyjegoś mieszkania lub ukarać mandatem spacerującego bez celu obywatela. Z tego punktu widzenia szereg decyzji administracyjnych podejmowanych ostatnio ma słaba podstawę konstytucyjną. Być może dlatego, że twórcy Konstytucji (do których zalicza się nie tylko członków Komisji, byłem wśród nich, parlamentarzystów, ale i liczne tłumy autorytetów i ekspertów od stanów nadzwyczajnych) zakładali roztropność i dobrą wolę wszystkich ją stosujących. Ale – jak już wiemy z innych przypadków – w tym się akurat pomylili.

Jesteśmy, czuwamy

Skąd zatem te pomysły – zapyta czytelnik. Z prostego powodu, normalnie, na każdy pomysł byłaby zapewne reakcją z Konstytucją w ręku. Na ustawę o chorobach zakaźnych o taką reakcję trudno, bo jest ona napisana niespójnie, w nieprecyzyjnym, a czasem trudno zrozumiałym dla przeciętego obywatela języku. Rząd słusznie uważa, że nikt – przerażony apokaliptyczną wizją przyszłości – po nią nie sięgnie. Trzeba zatem być obecnym w tym przerażeniu, nie pytać o podstawy prawne i cel działania, tylko działać, komunikować, straszyć. W PiS-ie nikt nigdy nie zawracał sobie głowy czytaniem ustaw, liczyła się wola polityczna i to nie podlegająca wątpliwościom. Dlatego podejmujemy decyzje o godzinach sklepowych tylko dla weteranów, albo o zakazie wchodzenia do lasu (ograniczenie korzystania z dobra wspólnego), albo zamykamy fryzjera w Pipidówce (przepraszam wszystkie Pipidówki) mimo, że jej obywatele słyszeli coś o koronawirusie, ale tylko w telewizji. A Naród chwali rządzących, bo coś robią, są zdecydowani i widać, że rządzą. Po co, na co – to wyjaśnimy sobie później (jeśli ktoś zapyta).

Gorzej, bo obawiam się, że nikt z rządzących nie czytał nic o stanach kryzysowych, zarządzaniu nimi i logice towarzyszącej tym stanom. W dużym uproszczeniu możemy powiedzieć, że kryzys ma trzy fazy. Pierwszą – przygotowanie, przewidywanie i planowanie oblaliśmy. Podobno wywiad uprzedzał, ponoć ktoś, coś wiedział, a mimo to Minister Pinkas radził „lód do majtek”. Drugą kierowanie kryzysem zdajemy z trudem, raczej reagujemy (chyba coraz lepiej), ale nadal nie zapobiegamy. Trzecia najważniejsza – to odbudowa. Wtedy zobaczymy moc tego rządu i tego boi się Jarosław Kaczyński. Dodajmy, że razem z kryzysem zmieniają się nastroje społeczne. Najpierw lęk i przerażenie, potem wkurw, a następnie apatia lub bunt. Kiedy władza straszy, niech się nie dziwi, że zabraknie entuzjazmu niezbędnego do odbudowy. Tego też się boi Jarosław Kaczyński.

Kasa, Misiu, kasa

Odbudowa wymaga kasy. Potężnej. 220 mld, o których mówi rząd to de facto na waciki. Tysiące firm będzie musiało odbudować łańcuchy dostaw i sprzedaży, miliony ludzi odbudować warsztaty pracy. Tu nie wystarczą pożyczki i kredyty, ani apele o wysiłek. Nie pomogą mandaty ściągane za przypadkowe spotkanie znajomych i zatrzymanie się, aby zapytać co słychać. Trzeba będzie ciąć wydatki, także socjalne. Przeżywałem to w 2002 roku, a widmo „starego portfela” emeryckiego będzie ciążyć do końca mojego życia. Czy ta władza ma wystarczającą legitymację do takiej polityki? Oto jest pytanie. Ci wszyscy beneficjenci 500+, 13-tki, 14-tki będą poszukiwać nowej reprezentacji politycznej. Jarosław Kaczyński też się tego boi.

A przy okazji drobiazg, dedykowany głosicielom poglądu, że rząd nie chce wprowadzić stanu klęski żywiołowej, bo musiałby płacić obywatelom odszkodowania. Otóż jest w tej sprawie specjalna ustawa wydana na podstawie upoważnienia konstytucyjnego (z dnia 22 listopada 2002r.). Powiada ona, że obywatelowi poszkodowanemu w czasie stanu nadzwyczajnego należy się odszkodowanie w wysokości poniesionej straty. Jak nie ma takiego stanu, to obywatelowi należy się odszkodowanie nie tylko z tytułu poniesionej straty, ale także z tytułu utraconych korzyści (rozstrzyga to Kodeks Cywilny). A więc tym bardziej trzeba wprowadzić stan klęski żywiołowej. Ale, aby to wiedzieć trzeba coś czytać. Siedzicie w domu – czytajcie!

Krzysztof Janik

Poprzedni

Głosowanie jednak pocztowe

Następny

Wybory pod przymusem

Zostaw komentarz