Konferencja prasowa Prezesa Jacka Kurskiego w sprawie pozyskania nowych praw sportowych 26.04.2018 Adam Malysz
W zakończonych w niedzielę mistrzostwach świata w lotach narciarskich w norweskim Vikersund nasi skoczkowie byli tylko bladym tłem dla rywali. To kolejna impreza w tym sezonie bez medalowej zdobyczy biało-czerwonych. A w lotach pierwsza od sześciu lat bez sukcesu. To rodzi niewesołe refleksje na przyszłość.
W styczniu 2016 roku w Tauplitz nasi skoczkowie zaliczyli podobny blamaż jak teraz. Wtedy na mamuciej skoczni w Kulm Kamil Stoch skoczył w kwalifikacjach 134,5 metra i nie zakwalifikował się do zawodów. Indywidualnie najlepszy z Polaków był 15. w klasyfikacji generalnej Dawid Kubacki, zaś drużyna zajęła piąte miejsce, takie same jak w niedzielę na mamucie w Vikersund. Najlepszy z naszych reprezentantów w rywalizacji indywidualnej, Jakub Wolny, zajął 11. lokatę. Na 15. miejscu był Piotr Żyła, na 25. Paweł Wąsek, a Stoch uplasował się na 22. pozycji. Żaden z nich nie mógł powiedzieć, że jest zadowolony ze swoich osiągnięć, a najmniej Dawid Kubacki, który przez słabe treningi nie zmieścił się w czwórce zawodników zgłoszonych przez trenerów kadry do kwalifikacji. Kubacki wrócił do gry dopiero w konkursie drużynowym, zastępując beznadziejnie skaczącego Wąska.
Rozczarował też swoimi wynikami Stoch. Nie w każdym skoku był słaby, bo w Vikersund zaliczył loty na odległość 223,5 m i 221,5 m, ale też wylądował jak nowicjusz z wynikiem 175,5 m. Po tym skoku sam przyznał, że taki rezultat jest dla niego upokarzający. Właściwie z naszych skoczków zadowolony z występów w Vikersund mógł być tylko Jakub Wolny, ale nawet w jego przypadku nie można powiedzieć, że spełnił nasze oczekiwania i nadzieje. Jeśli to on ma przejąć w kadrze pałeczkę po „żelaznym tercecie” Stoch – Kubacki – Żyła, to powinien już w tej chwili atakować miejsca na podium, a nie cieszyć się z lokat w drugiej dziesiątce.
Mistrzostwa w lotach nie poprawiły więc polskim kibicom nastroju, a tylko pogłębiły przekonanie, że ten wybitnie w ostatnich latach nieudany sezon zakończył erę sukcesów.
Od roku 2016, czyli ostatniego za trenerskiej kadencji Łukasza Kruczka, nasi skoczkowie mieli znakomitą medalową serię. Pod wodzą Stefana Horngachera i jego następcy, Michala Doleżala, biało-czerwoni w siedmiu kolejnych imprezach mistrzowskich zdobyli aż 12 medali, w tym cztery złote: MŚ 2017 – dwa medale (złoto drużyny i indywidualnie brąz Piotra Żyły); MŚ w lotach 2018 – dwa medale (srebrny Kamila Stocha i brąz w konkursie drużynowym); Zimowe Igrzyska Olimpijskie 2018 w Pjongczangu – dwa medale (złoty Kamila Stocha i brązowy w drużynie); MŚ 2019 – dwa medale (indywidualnie złoty Dawida Kubackiego i srebrny Kamila Stocha); MŚ w lotach 2020 – jeden medal (brąz w konkursie drużynowym); MŚ 2021 – dwa medale (złoty Piotra Żyły i brąz w drużynie); Zimowe Igrzyska Olimpijskie 2022 w Pekinie – jeden medal (brąz Dawida Kubackiego).
W Vikersund nasza kadra, którą pod nieobecność zakażonego koronawirusem Michala Doleżala prowadził Grzegorz Sobczyk, nie zdołała nawiązać nawet walki z czołówką, co może być sygnałem, że era sukcesów napędzana jednak głównie przez tercet Stoch – Kubacki – Żyła, być może dobiegła końca.
W Vikersund nasz drużyna zajęła piątą lokatę, na siedem startujących ekip. Dla przypomnienia – w konkursie drużynowym na pekińskich igrzyskach była szósta, co słusznie uznano za porażkę. Tak słabe wyniki nasi skoczkowie osiągali w XXI wieku tylko w Salt Lake City i w Vancouver, a przecież wtedy nie dysponowaliśmy tak mocną reprezentacją jak teraz. Nic dziwnego, że w Polsce pojawiły się głosy, że to wina trenera Michala Doleżala, a co za tym idzie – tu i ówdzie zaczęto domagać się jego dymisji. We władzach PZN też opinie w tym względzie się spolaryzowały. Medialne spekulacje przeciął jednak wtedy stanowczo Adam Małysz. „Na pewno nie będzie zwolnienia Michala Doleżala w trakcie sezonu. Nie jestem zwolennikiem takiego rozwiązania, bo tak się w skokach narciarskich nie robi. Trzeba też zauważyć, że mimo wszystko na igrzyskach było lepiej niż w czasie innych konkursów, a nasi skoczkowie włączyli się do walki o medale. Dawid Kubacki zdobył brąz, Kamil Stoch był bardzo blisko. Postęp więc jakiś widać” – ocenił dyrektor sportowy PZN.
Umowa Doleżala wygasa z końcem kwietnia tego roku i wszystko wskazuje, że mimo słabych wyników czeski szkoleniowiec i sztab jego współpracowników na pewno dokończą sezon. Z różnych nieoficjalnych przecieków dowiadujemy się, że działacze PZN prowadzą dyskretne rozmowy z kilkoma szkoleniowcami, ale w tym gronie w tej chwili wielkiego wyboru nie ma, bo albo do wzięcia są piekielnie drodzy i roszczeniowi fachowcy, jak Fin Mika Kojonkowski, albo szkoleniowcy klasy Doleżala. Małysz co prawda daje w mediach sygnały, że czeski trener wcale nie został jeszcze skreślony, ale jego sytuacja w tej chwili przypomina powtórkę z przypadku Łukasza Kruczka z sezonu 2014/2015, gdy doprowadził zespół do zdobycia brązowego medalu mistrzostw świata. Wtedy ten skromny sukces przesądził o przedłużeniu umowy z Kruczkiem na kolejny sezon, który okazał się katastrofalny. Działacze PZN powinni uczyć się na błędach. Sztab szkoleniowy w obecnym składzie personalnym funkcjonuje już od kwietnia 2016 roku i wygląda na to, że po sześciu latach trzeba go wymienić, bo coś się już wypaliło i przestało działać.
Ale sezon jeszcze trwa. W kolejnych zawodach Pucharu Świata, tym razem w Oberstdorfie, wystartuje ten sam skład, co w Vikersund, czyli Jakub Wolny, Piotr Żyła, Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Paweł Wąsek i Andrzej Stękała.