Koronawirus nie odpuszcza igrzyskom. Przerażeni rosną liczbą zakażeń Japończycy w ostatnich dniach całkiem poważnie debatowali na tym, czy nie lepiej w ostatniej chwili odwołać imprezę.
Taka groźba nadal istnieje, bo także wśród przybywających już tłumnie do olimpijskiej wioski sportowców wykrywa się coraz więcej zrażonych Covid-19. Już wiadomo, że będą to pierwsze igrzyska w dziejach bez publiczności na trybunach. Władze Japonii z obawy przed nowymi odmianami koronawirusa najpierw zakazały wjazdu kibicom zza granicy, a tuż przed rozpoczęciem imprezy podjęły decyzję, że zawody w ogóle odbędą się przy pustych trybunach. Mimo to dokonane na początku lipca badania opinii publicznej wykazywały, że blisko 90 procent Japończyków chce odwołania igrzysk lub ponownego ich przełożenia. Apele do władz płynęły zewsząd, nawet z nieoczekiwanych, bo od sponsorów imprezy. Należąca do tego grona druga pod względem sprzedawanego nakładu gazeta w kraju, „Asahi Shimbun”, wezwała premiera Japonii Yoshihide Sugę do odwołania olimpijskich zawodów. Rosnąca niechęć społeczeństwa do igrzysk spowodowała, że inny ze sponsorów, koncern Toyota, z obawy przed stratami wizerunkowymi, postanowił… nie emitować reklam związanych z igrzyskami, zaś prezes firmy Akio Toyoda ogłosił oficjalnie, iż nie weźmie udziału w ceremonii otwarcia. Na cztery dni przed ceremonią otwarcia władze otrzymały podpisaną przez niemal 140 tysięcy obywateli Japonii petycję z żądaniem odwołania imprezy.
Władze Japonii znalazły się w trudnym położeniu. Społeczeństwo nie chce igrzysk, plan odizolowania sportowców okazał się nieskuteczny, sponsorzy się wycofują, a sama impreza bez udziału kibiców zapowiada się na przygnębiające widowisko. Ale o tym, że jednak igrzyska się odbędą, przesądz jak zawsze w takich przypadkach pieniądze i korporacyjna chciwość. Japonia wydała dotąd na organizację igrzysk co najmniej 15 miliardów USD. Nie ma szans, żeby te nakłady się zwróciły, bo bez kibiców z zagranicy mocno ucierpią turystyka, gastronomia i handel, a organizatorzy muszą jeszcze zwrócić pieniądze za bilety, co oznacza stratę ponad 800 milionów dolarów. A to jeszcze nie koniec roszczeń. Tylko japońskie firmy zainwestowały w igrzyska trzy miliardy dolarów i w przypadku odwołania imprezy z całą pewnością zażądają odszkodowania. No i wreszcie odwołanie igrzysk to strata wpływów ze sprzedaży praw telewizyjnych. W MKOl podpisał umowy na trzy miliardy dolarów, co stanowi ponad 70 procent dochodów organizacji. Takiej luki w budżecie nie jest w stanie pokryć, więc też zażąda odszkodowania, a tropem MKOl podążą wszystkie narodowe komitety olimpijskie, co oznacza, że na Japonię spadłby obowiązek wypłacenia im ponad 800 milionów dolarów. Władze Japonii stoją więc pod ścianą i muszą wybrać – życie i zdrowie obywateli, albo ratowanie gospodarki. Dobrego wyjścia z tej sytuacji nie ma, ale igrzyska 2020/21 raczej na pewno obejrzymy w telewizji.