Superpuchar Polski to nie jest trofeum dla piłkarzy Legii Warszawa. Licząc od 2012 roku stołeczny zespół miał aż osiem okazji do jego zdobycia i wszystkie zmarnował. W minioną sobotę na własnym stadionie dał się ograć ekipie Rakowa Częstochowa, remisując w regulaminowym czasie gry 1:1 i przegrywając konkurs rzutów karnych 3-4.
Faworytem meczu na stadionie przy Łazienkowskiej byli aktualni mistrzowie Polski. Nie dlatego, że grali u siebie, że Legia jest najsilniejszym polskim klubem, ale przede wszystkim dlatego, że legioniści mieli za sobą dwie zwycięskie potyczki w kwalifikacjach Ligi Mistrzów z mistrzem Norwegii FK Bodo/Glimt, zaś dla Rakowa, który swoje pierwsze spotkania w kwalifikacjach Ligi Konferencji Europy zagra dopiero 22 lipca z Suduvą Mariampol, było to pierwsze spotkanie o stawkę w tym sezonie. Częstochowianie już w 10. minucie objęli prowadzenie po golu Chorwata Frana Tudora. Trener Legii po godzinie gry uznał, że jednak nie obejdzie się bez Luquinhasa i Bartosza Kapustki i obu posłał na boisko.
Ale to Raków zdobył drugą bramkę po uderzeniu Ivi Lopeza, lecz sędzia po konsultacji z VAR anulował gola. Decyzja była mocno kontrowersyjna, podobnie jak doliczenie przez arbitra Damiana Sylwestrzaka aż 10 minut do regulaminowego czasu gry, z czego skorzystali legioniści doprowadzając w końcówce spotkania do wyrównania.
Ponieważ w regulaminie Superpucharu nie przewidziano dogrywki, o zwycięstwie od razu rozstrzygały rzuty karne. W legionistów „jedenastki” zmarnowali Kapustka i Emreli, natomiast w ekipie Rakowa spudłował jedynie Zoran Arsenić, a gdy ostatni z egzekwujących rzuty karne Milan Rundić pokonał bramkarza Legii Cezarego Misztę, Superpuchar Polski po raz pierwszy w historii podnieśli piłkarze Rakowa Częstochowa.