Wyniki sobotniego konkursu na skoczni w Engelbergu dla szefów stacji TVN był pewnie równie kiepską wiadomością, co uchwalenie przez Sejm ustawy zwanej „lex TVN”. Jedynym Polakiem, który zakwalifikował się do serii finałowej, był Kamil Stoch.
Reszta naszych skoczków kompletnie zawiodła, a najbardziej Piotr Żyła, który nawet nie przeszedł kwalifikacji oraz Dawid Kubacki, dopiero 48. w stawce. Gdyby nie Kamil Stoch, wyniki oglądalności transmisji z sobotnich zawodów w Engelbergu pewnie byłyby tragicznie słabe. Nasi skoczkowie od początku sezonu prezentują się słabo, ale po wcześniejszych zawodach w Klingenthal wydawało się, że kryzys mają już za sobą. W kadrze na dwa konkursy w Engelbergu trener biało-czerwonych Michal Doleżal znowu więc wystawił siedmiu zawodników, wzywając z Ramsau trenujących tam w poprzednim tygodniu Dawida Kubackiego, Jakuba Wolnego, Klemensa Murańkę i Andrzeja Stękałę, którzy dołączyli do Stocha, Żyły i Pawła Wąska. Nadzieje na przełamanie impasu okazały się jednak płonne, bo już piątkowe kwalifikacje pokazały, że z naszych reprezentacyjnych skoczków w przyzwoitej formie jest jedynie lider kadry Kamil Stoch. Sensacyjnie do konkursu kwalifikacji nie wywalczył Piotr Żyła, chociaż wcześniej w skokach treningowych uzyskiwał wyniki pozwalające na optymizm. Niestety, w skoku kwalifikacyjnym Żyła niemal dosłownie spadł za bulę i zajął ostatnie, 60. miejsce w stawce. Dla zawodnika jego klasy to kompromitacja. Drugim z naszych skoczków, któremu nie udało się zakwalifikować do konkursowej „50” zawodników był Klemens Murańka, lecz w jego przypadku już o sensacji mowy raczej być nie może, bo tego typu wpadki zdarzały mu się już wiele razy w poprzednich sezonach.
Sobotni konkurs okazał się w wykonaniu naszych skoczków, za wyjątkiem Stocha, niewiele mniej katastrofalny. Andrzej Stękała skoczył 121,5 metra i zajął 35. miejsce, Jakub Wolny zaliczył tylko 118 metrów i był 44., tuż przed Pawłem Wąskiem, który wylądował na 116. metrze, a Dawid Kubacki z żenująco słabym jak na niego wynikiem 111 metrów zajął dopiero 48. miejsce. Honor biało-czerwonych po raz wtóry w tym sezonie uratował Stoch. Trzykrotny mistrz olimpijski uzyskał odległość 133,5 m przy delikatnym wietrze w plecy i na półmetku rywalizacji został sklasyfikowany na 7. miejscu, ze stratą 6,2 pkt do trzeciego w stawce zawodnika. Dzięki temu kibice przed telewizorami nie sięgnęli po pilota i nie przełączyli się na inny kanał, a przynajmniej nie zrobiła tego duża część z nich, więc wskaźniki oglądalności, którymi po transmisjach z wcześniejszych zawodów mocno chwaliła się TVN, pewnie mocno spadły. Stoch w drugiej także poszybował na odległość 133,5 m przy wietrze w plecy, ale zdobyte 270,2 pkt dały mu awans jedynie o jedną lokatę, na 6. miejsce w końcowej klasyfikacji sobotnich zawodów.
Pierwsze skrzypce tego wieczoru grali jednak inni, bo żeby walczyć o miejsce na podium, trzeba było lądować w granicach 140. metra. Pierwsze miejsce wywalczył lider Pucharu Świata Niemiec Karl Geiger (137 i 140 m, 287,4 pkt), przed Japończykiem Ryoyu Kobayashim (137,5 i 140,5 m, 286,6 pkt) i Słoweńcem Timi Zajcem (139 i 137 m, 282,6 pkt), a przed Stocha wcisnęli się jeszcze czwarty w klasyfikacji Szwajcar Killian Peier (138,5 i 135,5 m, 277 pkt) oraz Austriak Jan Hoerl (136 i 134 m, 270,8 pkt).
Słaby występ naszych skoczków zirytował nawet spokojnego zwykle i stonowanego w ocenach Adama Małysza. Zapytany co sądzi o rezultatach biło-czerwonych wypalił: „Co mam powiedzieć? Kamil OK, ale reszta wypadła bardzo słabo. Po serii próbnej w piątek Kubacki powiedział, że jego forma idzie w dobrym kierunku. To ja się teraz pytam, po czym on doszedł do takiego wniosku? Bo nie mam pojęcia”.
Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner publicznie wsparł jednak trenera Doleżala. Nie widać radykalnych błędów, a metrów nie ma. Moim zdaniem ciągle brakuje głębokiego czucia, ale tutaj przede wszystkim czekam na diagnozę sztabu trenerskiego. Podczas mistrzostw Polski ja i Adam Małysz spotkamy się z Doleżalem i jego współpracownikami i wspólnie przeanalizujemy te ostatnie dwa tygodnie. Sytuacja jest trudna, ale trener kadry i jego zawodnicy maja ode mnie, od Adama Małysza i całego związku pełne wsparcie. Przyglądaliśmy się procesowi treningowemu, zaakceptowaliśmy go i dalej akceptujemy. W skokach, czy generalnie w sporcie, przychodzą słabsze momenty i trzeba je przetrwać. Doleżal i cała grupa mogą pracować spokojnie. Wiem, że robią wszystko co mogą, by jak najszybciej wyjść z kryzysu” – zapewnił prezes Tajner.
Niedzielny konkurs PŚ w Engelbergu niewiele zmienił w sytuacji. Nadal tylko Kamil Stoch liczył się w rywalizacji o czołowe miejsca.