W 18. kolejce dwa zespoły z Wisłą w nazwie przyczyniły się do zmiany na pozycji lidera ekstraklasy. Krakowska Wisła pokonała Pogoń 2:1, a płocka pozwoliła Legii na trening strzelecki i przegrała z nią 2:5, dzięki czemu warszawianie wrócili na pierwsze miejsce. Kiepskie serie przerwały zespoły Rakowa i Lecha, a Warta zakończyła długi marsz Piasta bez porażek.
Jednym z najważniejszych aktorów meczu Legii z Wisłą Płock był Bartosz Kapustka. 24-letni pomocnik trafił do stołecznego klubu 13 sierpnia ubiegłego roku po trzech sezonach poniewierki w angielskim Leicester City, która mocno wyhamowała jego świetnie zapowiadającą się po udanych występach w Euro 2016 karierę. W Leicester Kapustka nie przebił się do podstawowego składu, więc najpierw grał w zespole młodzieżowym, potem wypożyczono go do niemieckiego Freiburga, a potem do drugoligowego belgijskiego Oud-Heverlee Leuven. Dopiero w tym klubie zaczął więcej grać, ale gdy powoli zaczął wracać do dawnej formy, dzięki czemu stał się podstawowym graczem młodzieżowej reprezentacji Polski prowadzonej przez trenera Czesława Michniewicza, doznał poważnej kontuzji. Wtedy wielu futbolowych ekspertów postawiło na tym piłkarzu krzyżyk i jego nazwisko pojawiało się już tylko jako przykład zmarnowanej kariery przez przedwczesny lub nieprzemyślany transfer do zachodniego klubu.
Dlatego pojawienie się Kapustki w Legii uznano na początku jako kolejny transferowy bubel stołecznego klubu. Piłkarz miał jednak farta, bo niedługo po transferze właściciel Legii Dariusz Mioduski zwolnił trenera Aleksandara Vukovicia i zatrudnił Czesława Michniewicza. A ten szkoleniowiec akurat miał patent na Kapustkę i wiedział jak wykorzystać jego piłkarski potencjał na boisku. Zamiast powielać taktyczne pomysły Adama Nawałki, który w reprezentacji Polski przestawił Kapustkę na skrzydło pomocy, Michniewicz konsekwentnie wystawiał go w środku w roli rozgrywającego. Nawiasem mówiąc na tej pozycji grał też w drużynach młodzieżowych i tak naprawdę dopiero w trakcie i po Euro 2016 został przypisany na stałe jako skrzydłowy. To było jednak dla tego chłopaka przekleństwo, bo na tej pozycji nie sprostał oczekiwaniom nie tylko w Premier League, ale też Bundeslidze.
Michniewicz postawił na swoim i chociaż w kadrze Legii graczy na środek pomocy nie brakowało (Domagoj Antolić, Andre Martins, Walerian Gwilia, Bartosz Ślisz), to na tej pozycji właśnie Kapustka był przez niego regularnie wystawiany do gry. I w końcu zaczął spłacać trenerowi kredyt zaufania. Już w kilku wcześniejszych meczach zagrał bardzo dobrze, choćby przeciwko Lechowi Poznań. Ale w minioną sobotę w starciu z „Nafciarzami” wraz Luquinhasem grał pierwsze skrzypce w zespole Legii.
Olbrzymim atutem Kapustki jest jego wytrzymałość – w spotkaniu z płocczanami przebiegł ponad 10 km, wykonał 24 sprinty i aż 54 szybkie biegi. We wspomnianym meczu z Lechem przebiegł 12 km. Jeszcze więcej zanotował w spotkaniu z Piastem Gliwice, gdy pokonał 12,3 km. I choć są w naszej ekstraklasie od niego pod tym względem lepsi, potrafiący w meczu zaliczyć ponad 13 km, to mozna ich policzyć na palcach. A Kapustka ma jeszcze ten walor, że potrafi jeszcze biegać bardzo szybko – do niego należy rekord sezonu ustanowiony w spotkaniu z Cracovią, gdy zmierzono mu sprint z prędkością 34,77 km/h.
Trudno też zakwestionować jego umiejętności piłkarskie. Niewielu jest w naszej lidze zawodników tak często i chętnie jak on decydujących się na dryblingi. W meczu z Piastem miał takich indywidualnych akcji osiem, z czego pięć udanych. Piłkarz potrafiący okiwać rywali to w każdej drużynie czysty skarb, bo daje przewagę zarówno w grze kombinacyjnej, jak i w szybkich kontratakach. Michniewicz docenia te walory Kapustki i twardo stawia go nie tylko w roli podstawowego zawodnika swojej drużyny, ale również jej lidera i coraz głośniej poleca swojego ulubieńca nowemu selekcjonerowi reprezentacji Polski Paulo Sousie.
Z tym może być jednak problem, bo akurat w środku pomocy portugalski szkoleniowiec ma spory wybór (Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński, Mateusz Klich, Karol Linetty, Jakub Moder, Sebastian Szymański i odradzający się w lidze greckiej Damian Szymański), a deficyt ma akurat na skrzydłach. Właśnie na naszych oczach wypada z kadry kolejny kluczowy gracz na tej pozycji, Kamil Grosicki, który definitywnie stracił miejsce w zespole West Bromwich Albion, ale z powodu swoich wygórowanych oczekiwań finansowych nie może znaleźć nowego pracodawcy. Jeśli wierzyć ostatnim rewelacjom w tej sprawie, to szefowie angielskiego klubu są ponoć skłonni zapłacić „Grosikowi” wszystkie pieniądze jakie należą mu się do końca wygasającego z końcem czerwca kontraktu, byleby odszedł już teraz. To zrodziło spekulacje, wedle których piłkarz ten jeszcze przed kończącym się w środę 24 lutego oknie transferowym w polskiej lidze ma podpisać kontrakt z Legią.
Stołeczny klub konsekwentnie dementuje jednak plotki o pozyskaniu Grosickiego. Z Łazienkowskiej dochodzą wieści, że owszem, były w tej sprawie wstępne rozmowy, lecz piłkarz postawił takie wygórowane warunki finansowe, że właściciel warszawskiego klubu szybko uciął temat. Dariusz Mioduski rzeczywiście realizuje teraz strategię polegającą na zatrudnianiu perspektywicznych piłkarzy, którzy na Łazienkowskiej mają się rozwinąć i zyskać na wartości, żeby następnie można ich było korzystnie transferować do innych klubów. Kapustka jest właśnie doskonałym przykładem takiego projektu. A teraz zamiast płacić setki tysięcy euro 33-letniemu Grosickiemu, „Wojskowi” woleli zatrudnić 24-letniego Uzbeka Jasura Jakszibojewa, 22-letniego Ukraińca Nazarija Rusyna i 19-letniego Albańczyka Ernesta Muciego.
Wracając zaś jeszcze do Grosickiego. Mimo słabego poziomu sportowego nasza ekstraklasa nie jest złym miejscem pracy dla piłkarzy, zwłaszcza takich, którym za granicą zwichnęły się kariery i szukają miejsca do odbudowania formy. Z takiej możliwości skorzystał nie tylko wspomniany już wcześniej Bartosz Kapustka, ale też wielu innych polskich piłkarzy, jak choćby Jakub Świerczok w Piaście, Jarosław Jach w Rakowie, Bartosz Salamon w Lechu czy przymierzający się do gry w Cracovii Jakub Kosecki.
W meczu Lecha ze Śląskiem ważyły się posady szkoleniowców w obu zespołach. Dariusza Żurawia uratował gol strzelony przez debiutującego w ekipie „Kolejorza” Arona Johannssona. Skromne jednobramkowe zwycięstwo przerwało najgorszą w XXI wieku serię ligowych niepowodzeń. Lechici nie potrafili wygrać meczu od 6 grudnia, notując przez ten czas w lidze trzy remisy i trzy porażki, przegraną w Lidze Europy z Glasgow Rangers 0:2 i wygrany dopiero po rzutach karnych mecz we Pucharze Polski z pierwszoligowym Radomiakiem. Trudno jednak stwierdzić czy poznańska drużyna ma już kryzys za sobą, bo Śląsk w tym roku też słabo przędzie i jeszcze nie wygrał meczu, notując w lidze dwa remisy i dwie porażki. Dramatu jeszcze nie ma, bo wrocławski zespół zajmuje w tabeli szóstą lokatę i ma tylko dwa punkty straty do czwartego Górnika, ale w mediach już pojawiły się plotki, że pozycja czeskiego trenera Vitezslava Lavicki jest mocno zagrożona, a jego następcą ma być Jerzy Brzęczek.
Co ciekawe, w drugim z dolnośląskich klubów, Zagłębiu Lubin, też zrobiło się nerwowo po słabym starcie w rundzie wiosennej, bo i tam szukają nowego trenera na miejsce Słowaka Martina Seveli. Te plotki nie muszą się potwierdzić, bo w tym sezonie szefowie klubów są zadziwiająco nieskorzy do zwalniania szkoleniowców, nawet jeśli sami podają się do dymisji (vide Michał Probierz w Cracovii).