10 grudnia 2024

loader

Czy grozi nam faszyzm XXI wieku?

W 1599 roku powołano do życia zupełnie nowego rodzaju przedsiębiorstwo, które zmieniło wymiar rodzącego się kapitalizmu i funkcjonowanie tego, co zwie się „wolnym rynkiem”. Nadano mu nazwę Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska.

Twórcy tego przedsięwzięcia zapewne nawet nie przewidywali, jaki mechanizm uruchamiają: to właśnie swobodny obrót udziałami w firmach (wtedy zastosowany po raz pierwszy) pozwolił prywatnym korporacjom urosnąć tak, że stały się kilka wieków później potężniejsze od państw. Korporacje nie wiedzą, co to jest społeczność, za nic mają poczucie moralności, dyktując ceny, pożerając konkurentów, przekupując polityków. Z wolności i praw człowieka czynią pośmiewisko, z ich humanistycznych wartości – karykaturę. A przy tym nieustannie znajdują obrońców, liberałów, którzy mogą mieć usta pełne słów uznania dla pracujących obywateli, wychwalać uczciwie prowadzone lokalne drobne biznesy, by w ostatecznym rozrachunku i tak bronić największych szkodników, czyli korporacyjnych molochów.
Cyklicznie powtarzające się gigantyczne kryzysy finansowe i gospodarcze krachy stały się istotą systemu światowego rynku. Przez stulecia kapitalizmu tylko nabierają niszczącej siły. Wszystkie apele, nieważne kto i dlaczego je formułował, o stworzenie łagodniejszej i bardziej ludzkiej postaci systemu były tylko chwilowymi, wymuszonymi siłą i realnym zagrożeniem, odstępstwami od normy. Dopóki ZSRR był globalnym mocarstwem autentycznie zagrażającym kapitalizmowi tak siłą oręża, jak ideologicznie i doktrynalnie, istniał straszak motywujący do budowania rozmaitych „państw dobrobytu”. Byle nie posypał się cały kapitalizm. Ale te czasy się skończyły.
Po kryzysie z 2008 r. już wiemy, że mega-banki, mega-korporacje i giganci sektora finansowego sprawują pełną kontrolę nad społeczeństwami we wszystkich częściach świata. Systematycznie sprowadzają je do zatomizowanych zbiorowisk konsumentów, wegetujących według schematu praca-rozrywka-sen, zajętych zapewnieniem sobie i swoim najbliższym podstawowych, egzystencjalnych potrzeb, a gdy zasobów jest nieco więcej – realizacją systematycznie podsycanych konsumpcyjnych dążeń.
Tylko diametralna zmiana modelu własności przedsiębiorstw, podejścia do samej esencji „prywatnej własności” i istoty rynku jako regulatora życia może oznaczać wyjście poza kapitalistyczne stosunki produkcji, przekształcenie stosunków społecznych. Wydawało się – tak w dobie kryzysu sprzed dekady, jak i teraz, że lewica, nie mając wiele do stracenia, głośno to wykrzyknie. Nie wykrzyknęła.
Nawet w obliczu pandemii koronawirusa i całkowitej – co widać – abdykacji systemu we wszystkich możliwych przestrzeniach, popiskuje o wspomożeniu biznesu, korporacji, tych „co dają pracę”.
Fatalnie widzę naszą przyszłość – nas, większości społeczeństwa, pracowników najemnych, bezrobotnych, emerytów – gdy brak nam reprezentacji. W dobrą wolę liberałów, którzy rządzą naszą doczesnością i świadomością nie wierzę w stopniu najmniejszym. Niby dlaczego rządzący nie mieliby, jako odpowiedź na gniew pozostawionego sam na sam z nędzą „ludu”, zabrać ludziom jeszcze praw obywatelskich? Niby co powstrzyma ich przed tym, by utrzymać na stałe te wszystkie obostrzenia i stany wyjątkowe-niewyjątkowe, zanim zaczną się masowe protesty, dzikie strajki i marsze głodowe? Faszyzm niegdyś doskonale współpracował z wielkim kapitałem i z Kościołem katolickim…
Powie ktoś, że to wykluczone z racji rudymentarnych kanonów liberalizmu. Wolność, sprawiedliwość, równy dostęp do edukacji, wolne sądy… Wszystko jest kwestią uzasadnień! W obrazkowo-medialnej demokracji wystarczy trochę się postarać, by przekonać zdezorientowanych ludzi, że muszą zrezygnować z tego, tego i tego, by zachować chociaż resztki dotychczasowego poziomu życia. Na osłodę można ich poszczuć na mniejszości czy uchodźców. Zasada kozła ofiarnego jest obecna we wszystkich ideologiach, doktrynach i religiach. Słynna dysputa w Valladolid między Sepulvedą i de las Casasem nad posiadaniem (lub nie) przez Indian duszy winna uświadomić, że w sferze kazuistyki prawnej i ideologicznego patosu nie ma rzeczy niemożliwych.
Przy upadającym poziomie życia, kurczeniu się klasy średniej będącej oparciem i podstawą liberalnej demokracji na Zachodzie hasła o białych Europejczykach, Aryjczykach, fortecy Europa z mizerną, ale jednak jakąś tam jakością życia, będą nabierać znaczenia. Im będzie on głębszy i bardziej wielowymiarowy, tym te slogany staną się bardziej chwytliwe. NSDAP w Niemczech poparli przede wszystkim nie robotnicy, co drobni posiadacze, rzemieślnicy, spauperyzowani inteligenci, nauczyciele.
Nacjo-liberalizm, ów nowy kostium znanego brunatnego zagrożenia (o czym pisze doskonale Umberto Eco w eseju „Wieczny faszyzm”), może realizować nadal liberalną koncepcję jednoczenia Europy. Bojaźń liberalnych elit Europy przed nadchodzącym nieubłaganie kryzysem może przerzucić ich myślenie w kierunku ostatniej idei, mogącej stanowić zaporę przed recydywą socjalizmu. Austerity zbankrutowało, ale czy to znaczy, że należy przestać traktować ludzi pracy w sposób bezwzględny? Nie. Oni, władcy świata, by na tym stracili.
Ale może odkurzony flirt elit liberalnych z nową wersją faszyzmu pozwoli im władać dalej?

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Na epidemię złoty łańcuch

Następny

Gospodarka 48 godzin

Zostaw komentarz