19.06.2004.Afganistan.Baza Bagram .Wizyta delegacji MON w PolskimKontyngencie Wojskowym w Afganistanie fot.Witold Rozbicki
Takiego ruchu Donalda Trumpa nie spodziewali się ani sojusznicy USA, ani działacze jego własnej partii. Ulubionym sposobem, na Twitterze, amerykański przywódca oznajmił, że jego kraj wygrał wojnę z Państwem Islamskim, a więc nie ma powodu, by dalej utrzymywać kontyngent w Syrii.
– Pobiliśmy ich, zadaliśmy im poważny cios, odebraliśmy im terytorium. Nadszedł czas, by nasze wojsko wróciło do domu – mówi Trump w nieco ponad minutowym filmie na portalu społecznościowych. – Zwyciężyliśmy – powtarza następnie, ogłaszając całkowite i ostateczne pokonanie Państwa Islamskiego. To ocena sytuacji, z którą nie zgadzają się nawet eksperci związani z Republikanami. Terroryzująca cały świat organizacja straciła większość zajmowanych ziem. Żaden jednak poważny analityk zajmujący się Bliskim Wschodem nie zaryzykowałby stwierdzenia, że sunnicki ekstremizm w brutalnej formie nie może się w Syrii i Iraku odradzać. Według „Al-Dżaziry” część doradców Trumpa do ostatniej chwili próbowała go przekonać, by nie wygłaszał swojego twitterowego oświadczenia. Jak widać, bez efektu.
US Army była zaangażowana w walkę z IS od 2014 r. Wtedy Amerykanie rozpoczęli naloty na Państwo Islamskie, w roku następnym skierowali do Syrii wojska lądowe. Równocześnie USA wspierało i szkoliło syryjską opozycję walczącą z Baszszarem al-Asadem. Oświadczenie Trumpa o wycofaniu się zostało przyjęte z niedowierzaniem. Część republikańskich deputowanych do Kongresu wezwała prezydenta, by swoją decyzję uzasadnił w bardziej formalny sposób, zwołując oficjalną konferencję prasową. Wszak zaledwie w ubiegłym tygodniu wysłannik USA przy koalicji walczącej z IS, Brett McGurk, zapewniał: „myślę, że uczciwym będzie powiedzenie, że Amerykanie pozostaną nawet po fizycznym pokonaniu kalifatu, do momentu, gdy będziemy pewni, że ich klęska jest nieodwracalna”. Tymczasem z najnowszych doniesień agencji informacyjnych wynika, że USA i wycofają z Syrii wojska lądowe, i zakończą operacje w powietrzu.
Z planowanego wycofania się Amerykanów najbardziej cieszy się Turcja. Recep Tayyip Erdogan już kilka dni temu zapowiadał, że „w każdej chwili” może rozpocząć operację przeciwko kurdyjskim Powszechnym Jednostkom Obrony na wschodnim brzegu Eufratu. Sugerował, że odbył na ten temat rozmowę z Trumpem i usłyszał zapewnienia, że Amerykanie nie wystąpią w obronie swoich kurdyjskich partnerów w walce z IS. Prezydent USA twierdzi teraz, że podjął w sprawie zaangażowania w Syrii samodzielną decyzję i sugestie Erdogana nie miały wpływu na jego postawę. Faktem jednak pozostaje, że jeśli Amerykanie odejdą, sytuacja Kurdów stanie się tragiczna. – Co to oznacza? Zielone światło dla tureckiej inwazji, nieuchronna czystka etniczna i koniec projektu demokratycznego konfederalizmu. Wszystko to w przeddzień ostatecznego pokonania ISIS rękami sił kurdyjskich – komentują na Facebooku redaktorzy profilu Kurdystan.info, specjalizującego się w najnowszych informacjach i analizach sytuacji Kurdów.
Zadowolenie z odejścia Amerykanów wyraża również Moskwa. Dla wspieranego przez Rosję prezydenta Syrii Baszszara al-Asada, wycofanie się USA ze wschodniego brzegu Eufratu to szansa na odzyskanie kontroli nad tymi terytoriami, o znaczeniu zarówno strategicznym, jak i gospodarczym. Skorzysta również drugi protektor Syrii i wielki regionalny konkurent Izraela – Iran. Kreml skomentował dziś, że odejście Amerykanów znad Eufratu to szansa na „polityczne zakończenie konfliktu w Syrii”.
Część amerykańskich sojuszników już zdystansowała się od ruchu Trumpa – Wielka Brytania oznajmiła, że nie zgadza się ze stwierdzeniem, że Państwo Islamskie zostało pokonane. Izrael ustami premiera Netanjahu zapowiedział uważne przyjrzenie się decyzji USA i podjęcie własnych kroków w celu zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Francja zapowiedziała natomiast, że z Syrii się nie wycofa.