9 grudnia 2024

loader

Pacta conventa pani von der Leyen

(190215) — MUNICH, Feb. 15, 2019 (Xinhua) — German Defense Minister Ursula von der Leyen addresses the 55th Munich Security Conference (MSC) in Munich, Germany, on Feb. 15, 2019. The 55th Munich Security Conference (MSC) kicked off here Friday, focusing on global order reshuffle. (Xinhua/Lu Yang)

W I Rzeczypospolitej elekcyjni królowie, aby zapewnić sobie wybór na polski tron, poczynając od Henryka Walezego podpisywali listy zobowiązań przedstawiane im przez szlachtę. Królowie po elekcji mogli dotrzymywać słowa lub nie, ale zasada podpisywania paktów stanowiła i skuteczne ograniczenie zapędów absolutystycznych i prowadziła do ustanowienia fundamentów szlacheckiej demokracji. Dziś sytuacja z wyborem Ursuli von der Leyen na szefową Komisji Europejskiej zastanawiająco przypomina tę praktykę. I może doprowadzić do podobnych konsekwencji – większej demokratyzacji unijnych struktur.

Kandydatura pani von der Leyen uzgodniona przez Radę Europejską musi jeszcze zostać zaaprobowana przez Parlament Europejski – organ unijny, który pomimo wysokiej rangi nie ma wielkiej mocy panowania nad brukselską administracją. W sytuacjach takich jak obecna jednak od jego decyzji zależy bardzo wiele, bo kandydatura niemieckiej minister obrony, wydawałoby się, że zaaprobowana przez państwa członkowskie UE i niespecjalnie kontrowersyjna, budzi wiele obiekcji i europarlamentarzyści poczuli, że mają w tym momencie nie tylko okazję do strojenia fochów, ale i możliwość wywierania realnej presji. Bo jeśli pani von der Leyen nie zdobędzie absolutnej większości, powstanie pat. A raczej Rada Europejska będzie postawiona w sytuacji, która w grach planszowych nazywa się „back to square one” – czyli powrót na początek trasy: w ciągu 30 dni będzie musiała zostać zaprezentowana nowa kandydatura, co – jak pokazał to przebieg ostatniego szczytu – może wcale nie być łatwe.
Europarlamentarzyści poczuli się zignorowani, bo wskutek braku porozumienia państwa członkowskie nie zaakceptowały żadnego z ich „spitzenkandidaten” – rekomendowanych przez frakcje polityczne propozycji do objęcia funkcji przewodniczącego KE. A formułowanie tych propozycji europosłowie uważają za zwyczajową wprawdzie, ale swoją ważną prerogatywę. I zaczęły się pojawiać obiekcje – cały ich koncert – wyrażane nie tylko z pozycji konkretnych frakcji politycznych, ale i grup narodowościowych w europarlamencie. A to że Pani von der Leyen jest Niemką, a jak wiadomo pozycja Niemiec i ich wpływ na funkcjonowanie europejskich struktur budzi wśród wielu państw obawy. Dodatkowo – gdyby zostałaby wybrana, to Niemcom przypadłoby zdecydowanie dużo w brukselskiej administracji, bo choć żaden przedstawiciel tego kraju nie szefował Komisji od ponad pół wieku, czyli od czasów, gdy Unia Europejska jeszcze nie była Unią Europejską, ale swoją zalążkową formą. Bo też i Niemcy, choć będąc najsilniejszym członkiem Unii lubiły wywierać zawsze na nią wpływ, zawsze jednak starały się nie robić tego w sposób zbyt natarczywie demonstrowany. W gruncie rzeczy nawet objęcie przez Niemkę najważniejszego stanowiska w brukselskiej administracji może te działania utrudnić, bo właśnie pod tym kontem wszelkie jej działania byłyby obserwowane.
Ale to nie dość. Europarlamentarzyści podnoszą, że choć pani von der Leyen jest doświadczoną polityczką, akurat w odniesieniu do UE wielkiego doświadczenia ani kompetencji nie ma, a jej wypowiedzi na istotne tematy są dość ogólnikowe. Co wszakże nie jest argumentem niepodważalnym, bo powiedzmy sobie – jeszcze nie dawno pewnie nie zakładała, że stanie przed takim wyzwaniem. Domysły, że pozwolenie na utrącenie kandydatury Manfreda Webera i forsowanie potem kandydatury Fransa Timmermansa, o którym było wiadomo, że dla wielu państw Unii będzie nie do przełknięcia, było diabolicznym planem kanclerz Angeli Merkel, aby doprowadzić do takiej sytuacji, w której wyciągnie „niespodzianie” niemiecką kandydaturę, na którą wszyscy się zgodzą, można raczej zaliczyć do kategorii teorii spiskowych. Jak się chce w nie wierzyć, można, ale nic nie wskazuje, aby przynajmniej pani von der Leyen miała świadomość, że planowana byłą dla niej taka rola. A funkcjonowania w świecie brukselskiej administracji można się nauczyć, zwłaszcza jak się jest zawodową polityczką.
Frakcje uzależniają swoje poparcie od spełnienia konkretnych warunków i przyjęcia zobowiązań, od których uzależniają poparcie. A kandydatka musi się do nich odnieść. Potrzebuje bowiem minimum 376 głosów, a nie będzie to zadanie łatwe. Przy założeniu, że jej własna frakcja – chadecka Europejska Partia Ludowa (EPP), największa reprezentacja w PE – zagłosuje za jej kandydaturą, da jej to 182 głosy, to jeszcze nie będzie nawet połowa tego, co będzie pani von der Leyen potrzebne.
Socjaldemokraci (S&D) zgłosili swoją listę oczekiwań – wśród nich najmocniej wypunktowano kwestie sankcji za nieprzestrzeganie praworządności „Wśród pierwszych kroków musi znaleźć się propozycja nowego kompleksowego mechanizmu na rzecz praworządności z sankcjami powiązanymi z funduszami Unii Europejskiej, strategia równości i różnorodności, przyjęcie regulacji o przeciwdziałaniu dyskryminacji i realizowanie Konwencji Stambulskiej w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” – tak zaczyna się ich przedłożona na piśmie lista postulatów. Socjaldemokraci domagają również parytetu 50 proc. dla kobiet w obsadzie stanowisk w UE, osobnego budżetu dla strefy euro, neutralnej klimatycznie gospodarki, zmian zasad głosowania w Radzie Europejskiej, oraz „zakończenia reformy wspólnego europejskiego systemu azylowego opartego na solidarności, wzmocnienia i zwiększenia finansowania na rzecz poszukiwań i ratownictwa, zaproponowania nowych przepisów dotyczących wiz humanitarnych oraz wydania wytycznych w sprawie pomocy humanitarnej”. Po spotkaniu pani von der Leyen z frakcją S&D entorzjamu dla poparcia niemieckiej kandydatki nie było widać. Frakcja liczy 154 deputowanych, więc nawet gdyby zagłosowała na panię von der Leyen, nadal nie zapewni to wystarczającego poparcia. Co więcej – bardzo niechętnie do niej nastawieni są należący do tj frakcji europarlamentarzyści z niemieckiej SDP, którzy zapowiedzieli, że jej za nic nie poprą. Przypomnijmy, że brak zgody koalicyjnego rządu niemieckiego na tę kandydaturę spowodował, że w Radzie Europejskiej kanclerz Merkel musiała wstrzymać się od głosu.
Liberałowie (RE) – trzecia co do wielkości frakcja – licząca 108 deputowanych także postawili warunki, w części podobne do sformułowanych przez socjaldemokratów, w szczególności w odniesieniu do kwestii praworządności, ale także i warunek personalny – zrównanie rangi ich kandydatki na zastępcę szefa KE, Margrethe Vestager, z zajmowaną przez Fransa Timmermansa. Komisja miałaby wtedy dwoje „pierwszych wiceprzewodniczących”, a czegoś takiego jej struktura nie przewiduje. Byłby to zatem warunek trudny do spełnienia, bo wymagający dokonania zmian formalnych.
Stanowisko konserwatystów jest tym bardziej niepewne, bo ich oczekiwania są odmienne. Zwłaszcza polscy i węgierscy europosłowie z tej frakcji naciskaniem na sprawę praworządności zainteresowani nie są, a wręcz przeciwnie.
Spotkania z innymi frakcjami odbywały się bez udziału obserwatorów, ale Zieloni – którzy zresztą oznajmili, że kandydatury nie poprą – zorganizowali je formule otwartej, co faktycznie pozwoliło na lepszy wgląd w proces konsultacji niż tylko poprzez komunikaty frakcji i wypowiedzi ich członków. Faktycznie bowiem wiele wypowiedzi pani von der Leyen brzmiało dość ogólnikowo, ale też pojawiły się deklaracje interesujące. Najbardziej może ta, iż pani von der Leyen wystąpiła z propozycją, iż KE pod jej kierownictwem pozwoli Parlamentowi Europejskiemu na pewien zakres inicjatywy ustawodawczej deklarując, że jeśli będzie wybrana, to zajmie się każdym pomysłem wychodzącym z PE, który uzyska większość absolutną. Brak prawa do inicjatywy ustawodawczej jest tymczasem największą ułomnością określającą pozycję Europarlamentu, sprawiającą iż w praktyce punkt ciężkości przesunięty jest zdecydowanie na korzyść brukselskiej biurokracji. Zrobienie choćby zwyczajowego wyłomu w odniesieniu do tej sprawy pozwoliłoby na dokonanie zmiany naprawdę znaczącej.
Gdyby tak się stało, słabość kandydatury pani von der Leyen i konieczność paktowania z Parlamentem Europejskim mogłaby doprowadzić do znaczącej jakościowej zmiany i zdemokratyzowania działania całego systemu europejskiego, w którym jego przedstawicielski organ, na którego skład mają bezpośrednio wpływ obywatele państw członkowskich, zyskałby większą rolę. A to by była zmiana ze wszech miar pożądana. Nawet jeśli niemiecka kandydatka nie robi wrażenia gotowej do wstrząśnięcia europejskimi strukturami.
Głosowanie odbędzie się we wtorek wieczorem.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

„Nie mamy pańskiego płaszcza…”

Następny

System do uproszczenia

Zostaw komentarz