Kolumbijski protest społeczny rozpoczął się, gdy skrajnie prawicowy prezydent Ivan Duque ogłosił szalenie niepopularną reformę podatkową nakładającą nowe, prawdziwie miażdżące podatki na klasę średnią i biednych Kolumbijczyków. Propozycja Duque miała na celu spłacenie długu, aby pokazać stabilność i zadowolić międzynarodowych inwestorów. Ale ta stabilność dla międzynarodowego kapitału oznacza ogromną niestabilność dla dziesiątek milionów Kolumbijczyków walczących po prostu o przeżycie.
Kraj już teraz znajduje się w tragicznym położeniu gospodarczym – 43 proc. Kolumbijczyków żyje w ubóstwie, a 15 proc. w skrajnym ubóstwie – wszystko to zostało spotęgowane podczas pandemii COVID-19. Propozycja reformy podatkowej wywołała głębokie niezadowolenie.
Jednak powodów do buntu jest znacznie więcej: afera False Positives, w ramach której okazało się, że wojsko i oddziały paramilitarne zamordowały 6 406 cywilów, a następnie zatuszowała tę zbrodnię; ataki rządu Duque na porozumienie pokojowe z 2016 roku, które zakończyło wojnę domową z lewicową partyzantką FARC; faktyczna i postępująca eksterminacja działaczy społecznych, liderów organizacji rdzennej ludności, obrońców praw człowieka i byłych bojowników FARC, jak i nieumiejętne radzenie sobie z pandemią COVID 19. W dwóch słowach: korupcja i bezkarność.
Neonazistowski doradca
Cała ta frustracja bulgotała pod powierzchnią, a propozycja oszczędności Duque doprowadziła społeczeństwo do wrzenia. W obliczu tych niepokojów, kolumbijski rząd – rzekoma demokracja –zachowuje się bardziej jak skrajnie prawicowa, a nawet faszystowska dyktatura. To nie jest hiperbola.
Postać, która stworzyła intelektualne ramy dla rozumienia protestów przez kolumbijską policję, to Alexis Lopez Tapia. Jest on byłym przywódcą rozwiązanej obecnie chilijskiej partii neofaszystowskiej o nazwie Stowarzyszenie Nowa Ojczyzna.
W lutym został zaproszony przez kolumbijskie wojsko do wygłoszenia prezentacji na temat tego, jak pokonać ludowe powstanie. Pseudointelektualnie nazwał je „rozproszoną molekularną rewolucją”. Pod tym terminem rozumie on międzykontynentalny spisek komunistyczny, który rzekomo miał miejsce w ciągu ostatnich trzech dekad. Stawką spisku miało być przejęcie władzy nad Ameryką Łacińską w ramach globalnego postmodernizmu. Tym samym wrzuca on do jednego worka protestujących, rozproszone ruchy społeczne i tubylcze, grupy zbrojne, organizacje pozarządowe zajmujące się prawami człowieka, społeczeństwo obywatelskie – każdego, kto sprzeciwia się polityce państwa – uważając ich za część wywrotowego spisku, na który wojsko jest zupełnie nieprzygotowane.
Dla przeciętnego widza może to brzmieć jak teoria spiskowa, ale cała koncepcja odbiła się ona szerokim echem wśród najpotężniejszych postaci w Kolumbii, w tym byłego prezydenta Alvaro Uribe. Odniósł się on na Twitterze Uribe do teorii rozproszonej rewolucji molekularnej.
Uribe jest mózgiem stojącym za rozlewem krwi w Kolumbii. Powszechnie wiadomo, że to on zza kulis kontroluje obecnego prezydenta, Ivána Duque, który wydaje rozkazy bicia i zabijania protestujących.
Ultraprzemoc kolumbijskiej policji
Po dniu pierwszych protestów Uribe opublikował tweeta, w którym wezwał policję i żołnierzy do użycia broni, aby „bronić integralności państwa”. Kilka godzin później, po masowej kampanii w internecie, Twitter usunął jego tweeta, ponieważ był on wyraźnym podżeganiem do przemocy. Ale było już za późno. Kolumbijskie siły wyraźnie zrozumiały tweet Uribe jako zielone światło, swego rodzaju licencję na zabijanie. Odczytały go dosłownie. Policja zabiła tego samego dnia 7 osób w mieście Cali, gorącym ognisku protestów.
Duque, Uribe i narko-państwo
Stany Zjednoczone przekazały Kolumbii helikoptery, widoczne na opublikowanych filmach, za darmo jako część tzw. Planu Kolumbia – ogromnego pakietu pomocy wojskowej, który pozornie miał na celu walkę z handlarzami narkotyków. Tak naprawdę chodziło o pokonanie lewicowej kontrofensywy FARC i rozbicie ich bazy poparcia wśród chłopów na obszarach wiejskich.
W 2016 r. FARC i rząd zawarły układ pokojowy, więc poza kilkoma grupkami zbrojnymi FARC nie istnieje. Tymczasem w Kolumbii hoduje się coraz więcej kokainy, a międzynarodowe kartele narkotykowe stają się potężniejsze niż kiedykolwiek. Kartele kontrolują prawie każdy aspekt państwa, policji i wojska. Skąd o tym wiemy? Potężny handlarz narkotyków Jose Hernandez Aponte znany też jako „El Ñeñe” koordynował kampanię kupowania głosów na prezydenta Duque za pomocą kradzionych pieniędzy. Zostało to zlecone przez Alvaro Uribe. Prokuratura nigdy nie wniósł oskarżenia przeciwko Duque za to, ponieważ jest ona pod kontrolą rządu i szarej eminencji, czyli samego Uribe.
Ñeñe był blisko z czołowymi postaciami z wojska i policji: siłami państwowymi, które mają walczyć z kartelami narkotykowymi. Jest to informacja publicznie dostępna, więc rząd USA o tym wie, nawet jeśli media będące własnością korporacji to ignorują. Kolumbia jest państwem narkotykowym udającym demokrację. Ale wraz z ultra-brutalnym stłumieniem protestów, ta demokratyczna fasada została zrzucona.
Po czterech dniach masowych mobilizacji w całym kraju, Duque ogłosił wycofanie swej propozycji dotyczącej podatków, ale zapowiedział, że kolejna zostanie ogłoszona w najbliższych dniach, co było wyraźną próbą uspokojenia protestujących, która zakończyła się niepowodzeniem.
Godzinę po ogłoszeniu wycofania pierwotnej propozycji prezydent oświadczył, że wysyła wojsko na ulice kolumbijskich miast. „Nasze siły wojskowe, wyszkolone do działania w środowisku miejskim, wspierają pracę policji narodowej” – oświadczył. U boku Duque stanął dowódca armii Enrique Zapateiro, twardogłowy wojskowy zamieszany w morderstwa niewinnych cywilów, znany z tego, że należy do najbardziej skrajnie prawicowych elementów wojska. On również jest narzędziem w rękach Uribe.
„Mój przyjaciel, który jest psychiatrą i musiał kiedyś przeprowadzić wywiad z Zapateiro, powiedział mi, że ten człowiek jest psychotyczny, ma problemy psychiczne” – skomentował dziennikarz Abeldaro Gomez Molina. „I prawdę mówiąc widać pewne zaburzenia równowagi w jego sposobie myślenia, co jest niepokojące, a ponieważ jest on instrumentem Uribe, więc możemy się po nim spodziewać tylko najgorszego”.
Wkrótce potem policja i wojsko zabiły kolejnych dwóch protestujących.
W mieście Cali – gdzie protesty były największe – policja strzeliła w głowę młodemu demonstrantowi, Nicolasowi Guerrero. Popularny kolumbijski DJ prowadził transmisję na żywo z protestu, więc około 70 000 osób obserwowało, jak Guerrero wykrwawia się na śmierć. Po tym wszystkim DJ powiedział, że jego telefon, Instagram i konta na Facebooku zostały zhakowane, a jego przyjaciele i rodzina otrzymują dziwne telefony z prośbą o podanie jego lokalizacji, co zmusiło go do ucieczki z Cali.
Paramilitarni bojówkarze atakują protestujących
Gdy protestujący byli masakrowani w mieście Pereira, kolejnym centrum protestów, burmistrz Carlos Maya wezwał prywatną ochronę do współpracy z wojskiem i policją. „Wezwiemy wszystkie grupy biznesowe i prywatne siły bezpieczeństwa do stworzenia zjednoczonego frontu z policją i wojskiem w celu przywrócenia porządku i bezpieczeństwa obywateli” – zapowiedział Maya.
Lina Maria Montilla Diaz, urzędniczka Centralnego Związku Pracowników, wyjaśnia, że jest to wyraźne wezwanie dla prawicowych bojówkarzy do wyjścia na ulice. – Tego typu deklaracjami zaprasza się bojówkarz do wyjścia na ulice do i wzmocnienia swoich szeregów” – powiedziała w rozmowie z MintPress. Po tym wezwaniu na ulicach miast zaczęły pojawiać się pojazdy z ukrytymi tablicami rejestracyjnymi i mężczyźni w wysokich gumowych butach – charakterystyczne oznaki aktywności grup paramilitarnych. Przed siedzibą lewicowej partii Alternatywny Biegun Demokratyczny pozostawiono zdechłe kurczaki, co stanowiło jednoznaczną groźbę śmierci. Zaledwie kilka dni po tym, jak burmistrz Periery wezwał „prywatne agencje ochrony” do przejęcia kontroli nad miastem, ubrani na czarno bojówkarze podjechali samochodem i otworzyli ogień do Lucasa Villi, studenta uniwersytetu i nauczyciela jogi. Był on bardzo widoczną postacią w protestach i najwyraźniej stał się celem ataku z powodu swojego aktywizmu. Tłumaczył ludziom sens protestów: „Teraz będziemy musieli płacić więcej za wodę, internet, kawę i usługi telefoniczne, ponieważ byliśmy naiwni”.
Według kolumbijskiej dziennikarki Laury Sofii Mejia, rząd ukrywa prawdziwą liczbę zabitych. – Gdy skontaktowaliśmy się z jedną z instytucji, próbując uzyskać informacje na temat tego, ilu zostało zabitych w pewną noc, powiedziano nam off the record, że rozkazem jest nie ujawnianie żadnych informacji prasie – powiedziała.
Przez cały czas trwania strajku, rząd Duque upierał się, że zezwala na pokojowe protesty i że militaryzacja jest konieczna do walki z wandalami i terrorystami. Generowanie strachu wydaje się być jedyną szansą rządu na stłumienie ludowego strajku. Narracja o „wandalach i terrorystach” była kłamstwem od samego początku. Obalił je zresztą atak prawdziwych terrorystów, który miał miejsce w czwartek, kiedy to grupa mężczyzn w cywilnych ubraniach wysiadła z pojazdu w Cali i otworzyła ogień do demonstrantów. Inni demonstranci w pobliżu zdołali przeszukać pojazd i znaleźli w nim sprzęt policyjny. Przyłapani na gorącym uczynku policjanci byli zmuszeni przyznać, że pojazd należał do nich.
Skoro ich taktyka zastraszenia zawiodła, a mordercza żelazna pięść Duque i Uribe nie zdołała złamać strajku, nie wiadomo, dokąd to wszystko zmierza. Tak naprawdę w Kolumbii może jeszcze zdarzyć się wszystko.
Tekst oryginalny ukazał się na portalu MintPressNews. Tłumaczenie: Wojciech Łobodziński (strajk.eu).