Wojna Rosji z Ukrainą zasadniczo zmieniła tematykę informacyjną naszych elektronicznych środków masowego przekazu. Ale poprzednio, w ostatnich miesiącach, nie można było otworzyć telewizora i radia, aby nie natknąć się ma dyskusje o suwerenności i narzekania, że Unia Europejska usiłuje nam ją odbierać.
Dożyliśmy bowiem zadziwiających czasów, w których nie mamy szczerych przyjaciół – no może poza Węgrami – i ze wszystkich stron dybią na naszą suwerenność, a przy okazji także na nasze pieniądze. Nieostrożne wypowiedzi marketingowe prezesa naszego centralnego banku utwierdzają ich bowiem w przekonaniu, że siedzimy na sztabach złota i wachlujemy się plikami euro i dolarów, które w nadmiarze dostarcza nasza gospodarka, genialnie sterowana przez jedyną słuszną Partię i jej rząd.
Może być gorzej
Ten idylliczny obrazek dotyczy głównie członków i wielbicieli wspomnianej partii. Dlatego też budzi moje zdziwienie fakt, że narzekania na powtarzające się zamachy na naszą suwerenność słychać głównie z ust polityków właśnie tej grupy obywateli. Ledwo już bijące serce mi się kraje, jak słyszę ministra sprawiedliwości lub któregoś z jego licznych zastępców, narzekających na własnego premiera. Bo nawet on – niestety – należy do miękiszonów, którzy podejmują ugodowe decyzje umożliwiające potem wtrącanie się w nasze sprawy \komisji UE, złośliwie blokującej dostęp do należnych nam funduszy. Odbierają nam tym samym wrażliwe części naszej suwerenności.
Serce boli, ale muszę zmartwić naszych rządzących polityków i ich wyznawców. Może być jeszcze gorzej. Będziemy mieli suwerenność rozumianą, jako niepodległość, ale wiele decyzji politycznych i gospodarczych będziemy musieli podejmować uwzględniając interesy i poglądy zarówno naszych przyjaciół jak i tych, których nie lubimy i uważamy, że mogą być zagrożeniem także dla naszej niepodległości.
Każdy od kogoś zależy
W miarę rozwoju środków komunikacji ziemia – „średnia planeta okrążającą przeciętną gwiazdę, położoną na skraju zwyczajnej galaktyki spiralnej, jednej z ponad miliona galaktyk w obserwowanej części wszechświata”. (S. Hawking – Krótka historia czasu). – stała się wioską, w której wszyscy się znają i każdy czegoś potrzebuje od innych.
Teoretycznie suwerenny kraj może zamknąć granice i tak zorganizować życie i konsumpcję obywateli, aby wystarczało im to, co na jego terytorium wyrośnie i co mogą wytworzyć wyłącznie z własnych upraw i kopalin. Ale to tylko teoretycznie i wracając niemal do epoki kamienia łupanego, kiedy niewielkie plemiona nie miały pojęcia o istnieniu innych. Dzisiaj każdy rozgląda się po świecie i chce mieć to, co mają inni, w miarę możności więcej i lepszej jakości. To mu zresztą też nie wystarcza, chce czegoś nowego, chce realizacji wynalazków i marzeń, stanowiących ich podłoże.
Wszyscy handlują ze wszystkimi. Powiązania ekonomiczne są tak silne, że państwo, które z przyczyn politycznych lub historycznych decyduje się je zerwać a nawet tylko znaczne ograniczyć, natychmiast budzi niezadowolenie swoich obywateli, którzy przez taką decyzję mogą stracić pracę, dochody a nawet dorobek życia.
Nie namawiam nikogo do zapominania o historii swego kraju, do mniej lub bardziej publicznie prezentowanego patriotyzmu. Wprawdzie moje doświadczenia życiowe nie stawiają zbyt wysoko tzw., patriotyzmu werbalnego z zamiłowaniem uprawianego przez obecnie rządzącą ekipę, ale de gustibus – niech tak robią, jeśli uważają to za politycznie właściwe i skuteczne.
Przeciwny jednak jestem podniecaniu ludu, któremu podobno wszystko można sprzedać w ramach politycznej propagandy, nerwowymi opowiadaniami o ograniczaniu naszej suwerenności niemal przez wszystkich europejskich sąsiadów, a zwłaszcza przez wykonawcze organy Unii Europejskiej. Bez przerwy słyszę, że my, patrioci, nie możemy na to pozwolić.
Widocznie starcza ślepota obiera mi ostrość widzenia, ale zupełnie nie dostrzegam tego zagrożenia. Jest zrozumiałe, że podpisane przez nasze rządy traktaty dają wybieralnemu, administracyjnemu kierownictwu UE – znanemu pod nazwą Komisji – określone uprawnienia, należące poprzednio do rządów krajowych. Jest też zrozumiałe, że jeśli zgodziliśmy się na utworzenie międzynarodowych trybunałów to nie po to, aby powiesiły sobie w Brukselii i Luksemburgu reprezentacyjne tabliczki, tylko po to, aby rozstrzygały w istotnych sprawach, i abyśmy wykonywali ich wyroki.
Wszystko przed nami
Unia jest na początku drogi tworzenia wspólnoty suwerennych państw i nie wiemy, jaki w dalekiej przyszłości będzie jej kształt i zakres kompetencji.
Ci, co najbardziej narzekają na ograniczanie suwerenności są najczęściej wielbicielami Stanów Zjednoczonych. Powinni więc sobie przypomnieć, że „deklarację niepodległości Stanów” przyjęto w 1776 roku, tworząc jednocześnie ich unię. Ale dopiero po 10 latach, w 1786 uchwalono konstytucję, a po 13–tu wybrano pierwszego prezydenta – Jerzego Waszyngtona. I wydawało się, że wszystko jest OK., ale mimo to, po prawie 100 latach, bo w 1860 roku wybuchła wojna secesyjna i jedenaście południowych Stanów utworzyło konkurencyjną konfederację. Wojna trwała ponad 5 lat i dopiero od 1865 roku Stany rozwijały się pokojowo przez wykup dodatkowych terytoriów – m.in. Alaski, do dzisiaj stanowiącej temat rosyjskich anegdot.
Proces powstawania największej w dotychczasowej historii ziemi federacji suwerennych państw, był więc długi i burzliwy. Unia Europejska powstała bardziej spokojnie w 1973 roku, ale procesy integrujące działania gospodarcze niektórych państw zaczęły się zaraz po wojnie, utworzeniem w 1952 roku Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Proces dojrzewania UE był więc też długi i zawiły.
Dzisiaj nikt nie może kompetentnie przewidzieć, jak ten proces będzie dalej przebiegał i czym się skończy np. za 100 lat. W skrajnych przypadkach może skończyć się podziałem lub rozpadem Unii, albo federalizacją tworzącą – podobnie jak w USA – jedno państwo, złożone z wielu państw o znacznie ograniczonej suwerenności. I nikt wtedy nie będzie z tego powodu wylewał krokodylich łez. Bo tak będzie wszystkim wygodniej i pozwoli na szybszy rozwój i skuteczne konkurowanie z azjatyckimi i amerykańskimi potęgami. Nasze wnuki można już do tego powoli przyzwyczajać.