„Historia jest zbyt skomplikowana, aby dać prostą lekcję, ale znajomość historii jest kluczem do zrozumienia zawiłych uwarunkowań w teraźniejszości.”
prof. Mark Edcle, Uniwersytet w Melbourne
Dramat Komuny Paryskiej 1871 r. najczęściej jest znany z podręczników historii, które z reguły opisywały go w ogólnikowej formie, nie dając wystarczającego wyobrażenia o losach ludzi uczestniczących w tym dramacie. Tym, między innymi można tłumaczyć, że przypadająca w obecnym 2021 r., 150. rocznica tego bardzo ważnego wydarzenia w dziejach świata minęła niemal niezauważalnie. Niewątpliwie jest to w bardzo dużym stopniu następstwo przemian mentalnych po 1989 r w naszym narodzie, który uległ politycznemu trendowi wyrzucania na śmietnik historii tradycji związanych z ruchem robotniczym i komunistycznym.
Przypominanie i pogłębianie wiedzy o Komunie Paryskiej potrzebne jest nie tylko ze względu na jej wartość samą w sobie, ale jeszcze bardziej z uwagi na znaczenie jakie ona ma dla obecnego czasu i przyszłości. Stanowi bowiem bardzo istotne ogniwo w łańcuchu walk o godność człowieczą i sprawiedliwość społeczną.
„Pomimo krótkiego czasu działania i panujących warunków wojennych – pisze historyk Janusz Pajewski – Komuna przystąpiła do realizacji programu społecznego. Ustaliła obowiązkowe minimum płacy robotnika, w większych przedsiębiorstwach wprowadziła kontrole działalności dyrekcji przez delegatów robotniczych; fabryki i warsztaty porzucone przez właścicieli, którzy zbiegli z Paryża, przekazała robotniczym zrzeszeniom produkcyjnym, zniosła nocną pracę w piekarniach”.
„Mimo trudności – zauważa historyk Jerzy Prokopczuk – wynikających ze świadomego przeciwdziałania burżuazji i mimo braku doświadczenia w organizowaniu produkcji, dzięki olbrzymiemu wysiłkowi robotników do 30 marca udało się uruchomić wszystkie warsztaty i urzędy. (…)
Innym ważnym problemem, który ze społecznego punktu widzenia domagał się szybkiego rozwiązania, było zlikwidowanie biurokracji. Działalność burżuazyjnej machiny urzędniczej była wymierzona przeciwko masom pracującym i ułatwiała ich wyzysk. Urzędnicy, mocno związani z panującym systemem społecznym, należeli do najlepiej opłacanych. Komuna wprowadziła wybieralność urzędników, a jednocześnie obniżyła bardzo znacznie ich pobory, ustalając je na poziomie przeciętnej płacy robotniczej”. „Rzecz znamienna – dodaje Janusz Pajewski – że członkowie Komuny wyznaczyli sobie pensje odpowiadające płacom robotniczym. Pensja przewodniczącego Komisji, czyli ministra, nie mogła przewyższać płacy wykwalifikowanego robotnika.
Podstawę społeczną Komuny – pisze dalej Janusz Pajewski – tworzyli robotnicy, część drobnej burżuazji i rewolucyjnie usposobiona część inteligencji.
Liczny był udział w pracach i walkach Komuny cudzoziemców. Poczesne miejsce zajmowali wśród nich Polacy. Byli to przeważnie uczestnicy powstania styczniowego, mający już doświadczenie wojenne, w tym wielu oficerów. Na pierwszą wieść o wydarzeniach w Paryżu przybył tam Jarosław Dąbrowski, przekonany, że w walkach rewolucyjnych wyłoni się sprawa niepodległości Polski”. 72-letni pułkownik Roman Czarnowski, uczestnik powstania listopadowego, swoje wejście do wojsk Komuny uzasadniał tymi słowy: „Gdzie są dwie strony, zadowolonych i niezadowolonych, Polak zawsze stanąć musi po stronie niezadowolonych”.
Aczkolwiek Komuna Paryska w krótkim czasie uczyniła wiele dla polepszenia doli mas pracujących w Paryżu, to jednak z przyczyn obiektywnych jak i własnych błędów nie udało się jej utrzymać zwycięstwa osiągniętego na początku swego istnienia.
Proklamowanie Komuny 28 marca zostało entuzjastycznie przyjęte przez tłumy Paryżan i 100 tysięcy gwardzistów. Niecałe dwa miesiące później tj. 20 maja z chwilą, gdy wojska wersalskie (80 tysięcy) rozpoczęły szturm generalny na Paryż broniło go zaledwie 8–10 tysięcy Komunardów.
„Siły zbrojne Komuny – pisze historyk Jerzy Skowronek – faktycznie nie były wielkie, a ich organizacja i wykorzystanie pozostawiały wiele do życzenia. W gwardii narodowej służyło w czasie Komuny prawie 200 tysięcy mężczyzn, ale połowa z nich to słabo zorganizowana i uzbrojona masa używana do służb garnizonowych i porządkowych. Zaledwie 30–40 tysięcy gwardzistów stanowiło faktyczne siły zbrojne (wojska polowe) używane w boju, ale nawet one nie zostały w pełni uzbrojone. W Paryżu było prawie 300 tysięcy karabinów nowego typu, zwanych szaspotami, lecz nie wszyscy gwardziści je otrzymali. Komuna dysponowała 1200 działami, ale wykorzystała w bojach zaledwie 340. Do obsługi ich miała zaledwie około 500 artylerzystów (w tym – dwu oficerów!). Artyleria ciężkiego i najcięższego kalibru pozostała zdemontowana w toku całej walki. W walkach obronnych wykorzystywano pięć pociągów pancernych na liniach kolejowych wokół miasta. Niejaką pomoc okazywała też niewielka flotylla rzeczna złożona z pływającej baterii opancerzonej oraz kilku uzbrojonych kanonierek, kutrów i in. Na potrzeby gwardii pracowało w mieście kilkanaście fabryk pocisków i uzbrojenia, ale wszystko to nie mogło równoważyć zasadniczych niedostatków pracy Komuny w tej dziedzinie. Jednym z głównych był brak generalnego planu działań, a nawet racjonalnych planów umocnień obronnych poza pierwszą linią.
Zważyć też należy, że Komuna zniosła starą armię z przymusowego zaciągu. Jej miejsce zajęła Gwardia Narodowa, złożona głównie z uzbrojonych robotników, którzy nie zawsze respektowali zasady dyscypliny wojskowej. Policję zaś zastąpiono obwodowymi batalionami Gwardii Narodowej.
Kilkakrotnie usiłowano gruntownie zreorganizować gwardię narodową, wprowadzić większą dyscyplinę i scentralizowane dowodzenie, ale rozbijało się to o upór niektórych członków Komuny, a zwłaszcza Komitetu Centralnego Gwardii Narodowej, wreszcie o wzajemne zawiści wśród kadry dowódczej. W końcu kwietnia stworzono z wojsk polowych dwie, a następnie trzy armie liczące nominalnie po 15 tysięcy gwardzistów (faktycznie ich stany liczebne były znacznie niższe!), ale nie zdołano zaradzić katastrofalnemu brakowi kadry dowódczej – zwłaszcza oficerów sztabowych. (…)
Ostatnie dni Komuny Paryskiej zwane „krwawym tygodniem”, utrwalił w swych wspomnieniach jej uczestnik i jej historyk zarazem Prosper Lissagaray (cytuje ze skrótami, przerywając od czasu do czasu jego narrację swoimi i innych autorów komentarzami):
Sobota 20 maja 1871r.
„O pierwszej po południu w sobotę dnia 20 maja baterie Wersalu rozpoczynają decydujące bombardowanie. Trzysta dział morskich i oblężniczych łączy się w jeden grzmot, zapowiadając początek ostatecznego dramatu”. (…)
O godzinie pół do trzeciej odbywał się w cienistym parku Tuilerii wielki koncert na rzecz wdów i sierot po bojownikach Komuny. Kobiety w wiosennych toaletach stanowiły barwne plamy na tle zielonych alei. W odległości dwustu metrów, na placu Zgody, granaty wersalskie mieszały swe potężne głosy z radosnymi instrumentów dętych i pieszczotliwymi podmuchami preriala (czas od 20 maja do 18 czerwca – przyp. L.F)
Pod koniec koncertu oficer sztabu głównego wszedł na podium kapelmistrza i zwrócił się do obecnych: Obywatele! Według zapowiedzi pana Thiersa, powinien on był jeszcze wczoraj wejść do Paryża. Pan Thiers nie wszedł jednak i nie wejdzie! Zapraszam państwa na nasz drugi koncert na rzecz wdów i sierot, który odbędzie się w przyszłą niedzielę w tym samym miejscu.
O tej samej godzinie przednia straż wersalczyków zbliżyła się do Paryża na odległość dwóch strzałów karabinowych.”
Brak natychmiastowej reakcji znacznej części paryżan na atak wersalczyków tłumaczę tym, że od ponad pół roku byli przyzwyczajeni do życia w stanie oblężenia. Od 18 września 1870 r. stolica Francji była atakowana i ostrzeliwana z armat przez wojska pruskie. 28 stycznia 1871 kierowany przez Thiersa rząd Republiki uzyskał od Bismarcka zawieszenie broni, a nieco później zwolnienie z niewoli 100 tys. żołnierzy francuskich, których na początku kwietnia użył do walki z Komuną Paryską. Pisałem o tym w poprzednich odcinkach niniejszego cyklu. Powtarzam, aby czytelnik choć trochę się wczuł w sytuację paryżan sprzed 150 lat. Ich miasto liczyło wówczas 1,8 mln mieszkańców, czyli było tylko nieco większym od dzisiejszej Warszawy. Gdyby naszą stolicę w obecnym stanie przenieść w czas i miejsce Paryża roku 1871, to warszawiacy najprawdopodobniej zachowywali się tak jak paryżanie roku 1871. Przypuszczam, że np. mieszkańcy Starówki, Woli, Ochoty nie przerwali by swoich codziennych zajęć i nie pobiegli na pomoc mieszkańcom Pragi, gdyby ci ostatni padali ofiarą obcych wojsk, skoro od miesięcy z krótszymi bądź dłuższymi przerwami dochodziły stamtąd odgłosy walk, a poszczególne dzielnice miasta były zasypywane gradem pocisków artyleryjskich.
Obronę Paryża osłabiały i dezorganizowały też spory ideowe w Radzie Komuny, Komitecie Centralny Gwardii i dopiero co powołanym do funkcjonowania Komitecie Ocalenia Publicznego „Delegaci cywilni do spraw wojny (tj. ministrowie obrony) – pisze Jan Baszkiewicz – to kolejno mierny Cluseret; patriota daleki od społecznych idei Komuny Rossel; szlachetny dziennikarz Delascluze, mało znający się na sprawach wojny. Najzdolniejszemu z generałów, Dąbrowskiemu, nie ułatwiano zadania”.
Niedziela 21maja 1871r.
Wersalczycy wdarli się do Paryża w okolicach bramy Saint-Cloud, gdzie nie było w tym czasie prawie żadnych się sił obronnych. Gdy tylko informacja ta dotarła do Dąbrowskiego (był na innym odcinku walki) podjął natychmiast wszelkie dostępne mu działania, aby tej już beznadziejnej sytuacji zaradzić. Wysłał też alarmujące meldunki do Komitetu Ocalenia Publicznego oraz do Komisji Wojny.
„O godzinie piątej – relacjonuje Lissagaray – gwardziści narodowi bez czapek i broni wznoszą alarmujące okrzyki na ulicach Passy. Oficerowie dobywają szabel i usiłują ich powstrzymać. Sfederowani (komunardzi – przyp. L.F.) wychodzą z domów; jedni nabijają broń, inni utrzymują, że to fałszywy alarm. Dowódca ochotników zbiera i prowadzi za sobą, kogo mu się tylko uda ściągnąć.
Garstka ochotników składa się z ludzi zahartowanych w ogniu. W pobliżu toru kolejowego dostrzegają czerwone spodnie żołnierzy liniowych, których przyjmują salwą. Jeden z oficerów wersalskich próbuje poderwać swych ludzi i pada przeszyty kulami. Jego żołnierze cofają się. Sfederowani zajmują wiadukt i wylot bulwaru Murat. Równocześnie barykadują nabrzeże na wysokości mostu Jeny.
Meldunek Dąbrowskiego dotarł do Komitetu Ocalenia Publicznego o godzinie siódmej wieczorem. Billioray, jedyny członek Komitetu obecny na dyżurze, udaje się natychmiast na posiedzenie Rady. [Przerywa jej zebranie i] czyta z kartki, która drży mu z lekka w ręku: Dąbrowski do Komisji Wojny i Komitetu Ocalenia Publicznego. Wersalczycy weszli przez bramę Saint-Cloud. Podejmuję kroki, aby ich odeprzeć. Jeżeli możecie, przyślijcie mi posiłki, a wtedy ręczę za wszystko.
Pod wpływem strasznej nowiny na sali zapada milczenie. Po chwili sypią się pytania: Bataliony już wyruszyły – odpowiada Billioray – Komitet Ocalenia Publicznego czuwa (…) Tworzą się grupki. Komentują meldunek. Zaufanie do Dąbrowskiego i zapewnienie Billioraya wystarczają romantykom. Wierzą w generała, w solidność wałów i w nieśmiertelność sprawy. Nie wyłania się jednak nic sprecyzowanego. Komitet Ocalenia Publicznego odpowiada za wszystko. Niech każdy postara się o informacje i, jeżeli zajdzie potrzeba, uda się do swego okręgu.
Czas upływa na rozmowach. Nie ma ani wniosków, ani dyskusji. Bije godzina ósma. Przewodniczący Jules Vallés zamyka posiedzenie. Ostatnie posiedzenie Rady Komuny! Nikt nie żąda ciągłości obrad, nikt nie wzywa kolegów, aby na miejscu oczekiwali wiadomości, aby domagali się prowadzenia członków Komitetu Ocalenia Publicznego. I nikt się też nie znalazł, kto by zdobył się na oświadczenie, że w tej tak krytycznej chwili, kiedy z godziny na godzinę trzeba będzie improwizować plan obrony czy też powziąć wielką decyzje w razie klęski, miejsce tych co czuwaj nad losami Paryża, jest w centrum miasta, w Domu Komuny, nie zaś w poszczególnych okręgach.
W taki to sposób Rada Komuny z 1871 r. opuściła paryski Ratusz i zakończyła swą misję historyczną w chwili największego niebezpieczeństwa, gdy wersalczycy wdarli się już do stolicy. (…)
W ciągu nocy komisja zaczęła już sobie jak gdyby zdawać sprawę z sytuacji. Oficerowie zgłaszają się po rozkazy. Pod pretekstem, że nie należy niepokoić ludności, sztab główny wzbrania się bić w dzwony na trwogę lub ogłosić powszechny alarm. Członkowie Komuny pochyleni nad planem Paryża zapoznają się wreszcie z owymi punktami strategicznymi, o których istnieniu nie pamiętali przez całe sześć tygodni; delegat zamyka się, aby ułożyć odezwę.
Podczas gdy w śródmieściu tak ufającego Paryża garstka ludzi, pozbawiona pomocy żołnierzy, nie rozporządzająca niezbędnymi informacjami, organizuje pierwszy opór, wersalczycy przesączają się nadal przez wyrwę w wałach. Fala po fali, cichy ten potok rośnie pod osłoną nocy (…)
Na Ratuszu zebrali się wreszcie członkowie Komitetu Ocalenia Publicznego.(…) Nikt nie zna liczby i dyslokacji oddziałów, wiadomo tylko tyle, że w Passy odbywają się po ciemku jakieś masowe ruchy. Wysłani do la Muette oficerowie sztabu głównego wracają przynosząc uspakajające nowiny. O jedenastej Assi zapuszcza się w ulicę Beethovena, na której zgaszono latarnie. Koń jego się ślizga tam w wielkich kałużach krwi i nie chce iść dalej. Gwardziści narodowi leżą wzdłuż murów i zdaja się spać. Jacyś ludzie rzucają się naraz na Assiego i uprowadzają go. To wersalczycy, którzy przyczaili się w zasadzce. Owi ludzie leżący wzdłuż murów – to trupy sfederowanych.
Wersalczycy mordują w samym Paryżu, a Paryż nic o tym nie wie! Noc jest błękitna, gwiaździsta, ciepła, dysząca aromatem wiosny. Teatry są przepełnione. Bulwary tętnią życiem. Armaty umilkły. Panuje nieznana od trzech tygodni cisza. Gdyby najlepsza armia, jaką kiedykolwiek miała Francja, maszerowała dalej nabrzeżami i bulwarami, na których nie było ani jednej barykady – mogłaby z naskoku, bez wystrzału, zgnieść Komunę Paryską.
Ochotnicy trzymają się aż do północy na linii toru klejowego. Nie otrzymując wszakże żadnych posiłków, wycofują się. Generał Clinchant ściga ich, zajmuje bramę Auteuil, przechodzi przez bramę Passy i maszeruje na kwaterę Dąbrowskiego. Pięćdziesięciu ochotników ostrzeliwuje się jeszcze przez jakiś czas na zamku; zwróceni ku wschodowi, zagrożeni odcięciem od strony Trocadéro, przechodzą o godzinie pół do drugiej do odwrotu na Pola Elizejskie.