Mija miesiąc odkąd Donald Trump sprawuje urząd prezydenta USA, a dziennikarze telewizji CNN zastanawiali się, czy już prowadzi kampanię przed wyborami prezydenckim w roku 2020, skoro w dniu objęcia prezydentury zapowiedział, iż będzie rządzić 8 lat.
Asumpt do dworowania z siebie dostarczył sam Trump, który wystąpił na dwóch spotkaniach – w Karolinie Południowej i na Florydzie, które jako żywo przypominały jego występy z kampanii wyborczej, gdzie z ogromną mocą obiecywał uczynić Amerykę na powrót wielką, a na wrogów lał kubły pomyj.
Tym razem wrogiem były środki przekazu, które ujawniły, jak jego doradca do spraw bezpieczeństwa, gen. Michael Flynn prowadził rozmowy z ambasadorem Rosji jeszcze grudniu, a potem kłamał w tej sprawie i musiał odejść po niespełna miesiącu. Więc prasa to „część systemu korupcji”, która „rozpowszechnia kłamstwa” na temat Trumpa.
Dowodził że jego rząd „działa gładko”, choć wciąż szuka kandydata na następcę Flynna, bowiem odmówił mu gen. Robert Harward, b. zastępca szefa Dowództwa Centralnego.
Znów głosił, że zlikwiduje rozbuchaną biurokrację, a bagno waszyngtońskie osuszy oddając władzę ludowi. I nic nie przeszkadzało mu, że jego kandydat na ministra pracy, Andrew Puzder, gruby milioner, szef sieci CKE Restaurants, poległ, gdy wyszło, że przez lata zatrudniał nielegalną imigrantkę i nie płacił podatków z tego tytułu.
W znanym stylu zapowiadał, że uczyni Amerykę bezpieczną i przywróci mocne granice, że totalnie zniszczy Państwo Islamskie, odbuduje potęgę zrujnowanej armii, zatrzyma kapitał w kraju, stworzy wielką liczbę miejsc pracy i „wielki plan ochrony zdrowia” w miejsce nieudolnej reformy prezydenta Obamy.