Atmosfera wokół brytyjskiego wyjścia – albo pozostania – w Unii Europejskiej gęstnieje.
Wyniki nieustannie ogłaszanych sondaży, dowodzą na pewno jednego: że brytyjskiej opinii publicznej daleko do jasności, co ma wybrać. Co sondaż, to albo w jedną, albo w druga stronę bardziej. I tak zapewne będzie aż do głosowania, zapowiedzianego na 23 czerwca. Te wahania biorą się z tego, że co chwila do urabiania poglądu Brytyjczyka włączają się nowe autorytety, albo instytucje.
Zacząć trzeba od tego, że premier David Cameron chce pozostania kraju w Unii, a wyrastający na drugą postać w jego Partii Konserwatywnej burmistrz Londynu, Boris Johnson głośno domaga się wyjścia. Niedawno w Londynie z odsieczą dla oblężonego Camerona pojawił się prezydent USA, Barack Obama, który nic sobie robiąc z zasad dobrego wychowania politycznego, wtrącił się otwarcie do brytyjskiego życia publicznego i zażądał od Brytyjczyków, by w Unii pozostali.
Nie tylko zachwalał rozliczne korzyści gospodarcze i wskazywał na szykujące się w przeciwnym razie straty, ale wręcz groził, że w przypadku wyjścia, kiedy będzie trzeba na nowo uregulować traktatowo stosunki gospodarcze, USA nie podpiszą nowego porozumienia z Londynem „w najbliższej przyszłości”, lecz z całą UE, a „W. Brytania będzie na końcu kolejki”.
Czy interwencja Obamy pomoże Cameronowi? Sondaż pokazał, że 53 proc. Brytyjczyków źle ją odebrało. I gdyby tak zagłosowali?…
Na stanowisku Obamy stanęła też Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), grupująca najbogatsze państwa świata. Brexit doprowadziłby do tego, iż przeciętny Brytyjczyk do 2020 roku straciłby równowartość miesięcznej płacy, ostrzegła. Sekretarz generalny OECD, Angel Gurria powiedział BBC, że W. Brytania nie będąc członkiem UE, nie wypracuje lepszych umów, niż będąc we Wspólnocie. Gurria uznał, że zwolennicy wyjścia uprawiają myślenie życzeniowe.
Także Międzynarodowy Fundusz Walutowy podkreślił ostatnio, że Brexit zadałby wielki cios gospodarce światowej, a w rezultacie straciliby też Brytyjczycy.
Również prezes Europejskiego Banku Centralnego, Mario Draghi uważa, że Brexit byłby zagrożeniem dla kruchego ożywienia gospodarczego w strefie euro i dowodził, że przynależność W. Brytanii do Unii jest źródłem obopólnych korzyści. Już same rozmowy o Brexicie doprowadziły do takich skutków, jak znaczący spadek kursu funta szterlinga, podkreślił.
A brytyjskie ministerstwo finansów wyliczyło, że wskutek wyjścia, gospodarstwa domowe do roku 2030 miałyby rocznie do dyspozycji o 4300 funtów mniej, niż gdyby kraj pozostał w UE.
Politycy, którzy prowadzą kampanię na rzecz Brexitu, w tym burmistrz Londynu, przekonują, że wyjście z UE, zapewni rozkwit gospodarki kraju, gdyż nie będzie już trzeba wpłacać rocznych składek do UE, co wyzwoliłoby ją z biurokracji i pozwoliło zawrzeć własne umowy handlowe.
Z pomocą burmistrzowi Johnsonowi przybyło właśnie ponad stu wysoko postawionych przedstawicieli świata finansjery z londyńskiego City. W liście opublikowanym w ramach kampanii „Vote Leave” (Głosuj za wyjściem) napisali, że Brexit wzmocni pozycję City jako jedynej stolicy finansów konkurencyjnej wobec Nowego Jorku.
Ich zdaniem członkostwo w UE straciło sens, gdyż „tkwi ona w okowach euro, pomysłu szkodliwego dla społecznej i gospodarczej struktury krajów członkowskich, prowadząc do wysokiego bezrobocia wśród młodzieży; wielu z nas obawia się, że problemy strefy euro okażą się nie do przezwyciężenia”. „Niewiele jest dowodów na to, że UE będzie wspierać ten rodzaj innowacji, który jest Europejczykom niezbędny do konkurowania z resztą świata” – piszą dalej. „Martwi nas, że unijne podejście do regulacji stanowi obecnie rzeczywiste zagrożenie dla naszego przemysłu usług finansowych, a także konkurencyjności City”, podsumowują.
Przeciw Brexitowi jest aż 73 proc. Brytyjczyków mieszkających w świecie, których liczbę szacuje się na ok. 5 milionów. Mogą głosować z pomocą poczty lub miejscowej placówki dyplomatycznej. Ale głosować chce spośród nich tylko 20 proc.