7 listopada 2024

loader

Czy TIR-Y trafią na barki?

Rozwój transportowej żeglugi śródlądowej to kosztowna i mało realna iluzja, rozdmuchiwana przez rząd PiS w celu podwyższenia słupków poparcia.
Co można w Polsce zrobić dla rozwoju naszych dróg wodnych oraz żeglugi śródlądowej? Pytanie jest ważne, bo zapowiedzi rządu Prawa i Sprawiedliwości w tej kwestii były wyłącznie propagandowe, a w rzeczywistości przez pięć lat nie osiągnięto właściwie żadnych efektów. Problem polega na kiepskiej organizacji prac, ogólnej niemożności rządu, wysokich nakładach jakie trzebaby ponieść, problematycznych efektach, a także – jest to ostatnie, choć nie najmniej ważne – na trudnej sztuce znalezienia kompromisu między dwoma opozycyjnymi stanowiskami.
Otóż ekolodzy postulują, aby jak najmniej w rzeki i cieki wodne ingerować. Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej optuje z kolei za tym, by z największych polskich rzek uczynić wodne autostrady, co pozwoliłoby puścić tam duże barki i rozwinąć transport wodny. Są to oczywiście tradycyjne bajania rządu PiS z których nic nie wyniknie, ale rządowe udawanie, że się zamierza rozwijać żeglugę śródlądową, utrudnia jednak działania ekologiczne, mające chronić rzeki.
Ponadto, nie jest prawdą, by Komisja Europejska oczekiwała od nas rozwoju śródlądowej żeglugi, jak często przekonuje nieprawdziwie strona rządowa. W rozwiniętej Europie zauważa się bowiem wysokie koszty, jakie spowodowało zmienianie rzek w uregulowane koryta dla celów rozwoju transportu wodnego. Doktor Przemysław Nawrocki, ekspert WWF podkreśla, że możemy przerzucić dużą część transportu kołowego na tory, co pozwoli nam osiągnąć znaczący efekt ekologiczny: – Polskie rzeki są kilkukrotnie mniejsze niż Ren czy Dunaj. Nie widzę więc żadnego racjonalnego argumentu ekonomicznego, by inwestować miliardy złotych w poprawę akurat tej gałęzi transportu, która już teraz odgrywa w Polsce marginalną rolę – uważa ekspert.
Anna Moskwa, wiceminister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej utrzymuje jednak, że inwestycje w żeglugą śródlądową nie przekreślają całego szeregu innych inwestycji, które mają rozwinąć tzw. małą retencję i pomóc mieszkańcom, rolnikom oraz samorządom dopasować się do stopniowych zmian klimatu.
„Patrzymy na gospodarkę wodną kompleksowo, czyli zarządzamy nią tak, by przeciwdziałać suszom i powodziom. Budowle hydrotechniczne, które niedawno służyły nam do nawadniania, teraz pozwalają zmniejszyć skalę podtopień” – oświadczyła A. Moskwa na krajowym szczycie klimatycznym TOGETAIR. Według wiceszefowej resortu, ryzyka powodzi nie da się wyeliminować całkowicie, ale da się je maksymalnie zmniejszyć. Zapowiedziała ona, że ministerstwo na bieżąco aktualizuje swoje plany na wypadek powodzi i wraz z państwowym przedsiębiorstwem Wody Polskie przygotowuje je na kolejne lata. No cóż, lepiej późno niż wcale. Zdaniem wiceminister: „jesteśmy coraz lepiej przygotowani pod kątem organizacyjnym oraz inwestycyjnym”.
Wojciech Skowyrski, dyrektor departamentu przygotowania i realizacji inwestycji w PGW „Wody Polskie uważa, że o gospodarce wodnej musimy myśleć całościowo, bo zarówno retencja, jak i rola rzek, oraz dużych zbiorników tworzą system naczyń połączonych. Przede wszystkim zaś, jego zdaniem, pierwszym zadaniem, z którym musimy się dziś mierzyć jest dostarczanie wody mieszkańcom w odpowiedniej jakości i ilości.
„Konieczne jest też, by poprawić retencję i doprowadzić ją do stanu, w którym możemy gospodarować ok. 20 proc. wody, a nie 6,5 proc. jak dziś. W Hiszpanii ten wskaźnik sięga 40 proc. Dlatego też w Polsce musimy za każdym razem mieć to na uwadze, gdy planujemy strategie i finansujemy inwestycje” – mówi W. Skowyrski.
Generalnie zaś, musimy widzieć wspólne interesy różnych grup i całościowo patrzeć na wody. Oba te elementy można próbować połączyć, by uwzględnić kwestie społeczne, środowiskowe i gospodarcze. Jak na razie jednak, to się nie udaje.

Andrzej Leszyk

Poprzedni

Zamczysko

Następny

Koronawirus spustoszy kontynent

Zostaw komentarz