
Wybitny polski historyk Jan Baszkiewicz często wzdychał wspominając podczas seminarium magisterskim o bogactwie francuskich domowych archiwów.
Tam w wielu mieszczańskich domach pieczołowicie przechowywane są pamiątkowe, rodzinne zdjęcia, zaproszenia na śluby, jadłospisy uczt weselnych i styp. Bilety na spektakle teatralne i operowe, uprawniające do podróży kolejami żelaznymi, górskim i statkami wszelkich rodzajów.
W kuferkach ukrytych na strychach starych domów znaleźć można pisane kiedyś listy, skrupulatnie prowadzone dzienniki, spisywane przez przodków wspomnienia. Świadectwa ich mozolnego dorobku. Dziś są to raje dla historyków pragnących odtworzyć nie tylko minione dzieje, ale też ówczesne myślenie i style życia.
W Polsce takie domowe skarbczyki rzadko są spotykane. Nie tylko dlatego, że nie mieliśmy tak licznego i zamożnego mieszczaństwa jak w państwach zachodniej Europie. A jeśli już w polskich miastach było, to często nie miało polskiego pochodzenia. Żyło obok politycznego, polskiego szlacheckiego narodu.
Bo rządząca w I Rzeczpospolitej i tworząca „polskość” warstwa szlachecka pogardzała warstwą mieszczańską. Ograniczała jej rozwój, prawa obywatelskie, dostęp do kultywowanej przez szlachtę „polskości”.
Pogardę dla „interesownych kupców” i „bezdusznych dorobkiewiczów” odziedziczyła XIX i XX-wieczna postszlachecka inteligencja polska, też gardząca ideowo „płaskim materializmem”.
W Polsce nie było też powszechnego zwyczaju spisywania wspomnień, przechowywania diariuszy domowych wydatków, rachunków. Listy pozostawiane przez zmarłych skrupulatnie palono.
Tych mniej licznych polskich kuferków pamięci najnowsza historia też nie rozpieszczała. Wiele z istniejących archiwów domowych nie przeżyło grabieży i pożogi w czasie dwóch wojen światowych. Okupanci niemieccy i radzieccy wypędzali mieszkańców Polski do obozów pracy i śmierci. Zwykle mieli prawo do zabrania tylko jednego kuferka.
Traumy wojennych okupacji i powojennych stalinowskich represji sprawiły, że pokolenia naszych dziadków i rodziców nie chciały wspominać swych przeżyć. Pytane szeptem o tamte czasy przestrzegały, że „o tym się nie mówi”. Stąd nasze wyrwy w rodzinnej pamięci, tradycji, historycznych monografiach.
Dziś mamy już liczne syntezy dziejów napisane przez zawodowych historyków. Prezentujące dzieje z punktu widzenia elit politycznych. I jednoczesny niedobór historii opisujących dzieje klas ludowych, polskiej prowincji. Dowodem takiego głodu jest czytelniczy sukces książki „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak.
Na szczęście mamy też coraz więcej literackich zapisów naszych dziejów. Zwłaszcza małych, lokalnych Ojczyzn.
„Fenomen pamięci dla jednych sprowadza się do samego procesu zapamiętania, dla drugich – do przekazywania innym tego, co w pamięci zapisano, aby utrwaliło się w czasie (…). W jakimś momencie także ja uświadomiłem sobie, z pozoru banał, że wraz ze mną wszystkie nieopowiedziane historie tkwiące w mojej głowie odejdą w niepamięć” – napisał we wstępie do zbioru swych opowiadań Sławomir Rogowski.
Przechowujących ocalałe dzieje swej rodziny. W czasach szczególnych, bo przeoranych dwoma światowymi wojnami. W miejscu szczególnym, bo w trójkącie województw kieleckiego, śląskiego i krakowskiego.
W Jędrzejowie i okolicy. Tyglu, gdzie wirówka dziejów wymieszała tamtejszych Łyskowian, Mstyczowian z napływającymi Polakami wypędzonymi przez Niemców z Pomorza, wołyniakami uciekającymi przed rzeziami UPA, powracającymi z Syberii kresowiakami szukającymi swego miejsca w nieznanej im wcześniej „centralnej Polsce”.
Ci wszyscy nagle wymieszani, tak różni Polacy, wpadli dodatkowo w wir dziejów. Upadek II Rzeczpospolitej, dwie różne okupacje, wyzwolenie ich przez „ruskich”, nową „ludową” Polskę, przeoraną reformą rolną wieś, powszechną edukację i elektryfikację. Zmierz panów ziemian i zmierzch Polski wiejskiej i małomiasteczkowej.
Opowiadania Rogowskiego mają niewątpliwy urok literacki. Często, jak „Benek z lasu” i „Eliasz Kubiczek”, są świetnymi pomysłami na filmy.
Niezwykła jest opowieść „Trędowata”. Bohaterka, babka autora, całe życie spędziła na wsi. Zawsze czuła się wolna, zawsze tęskniła za innym światem. W pamięci miejscowych pozostała kobietą mądrą i dumną. I tak piękną, że sam pan dziedzic, wedle plotek, podkochiwał się w niej. Zaimponowała mu, kiedy sama wyprawiła się aż do Krakowa, aby zobaczyć sfilmowaną „Trędowatą”. Miała więcej aspiracji kulturalnych niż on.
Zbiór „Za tamtymi drzwiami” to drugi zbiór opowiadań Rogowskiego. Potwierdzający jego literacki talent. Ale nie tylko za talent je polecam.
Jego opowiadania, podobnie jak wcześniejsza powieść „Widok z dachu”, zawsze są w kontrze do trendów obowiązujących właśnie w ocenach najnowszych wydarzeń i narzucanych przez media kanonów poprawności patriotyczno-politycznej.
Tak było w „Widoku z dachu”, gdzie Rogowski pokazał stan wojenny z perspektywy przymusowo zmobilizowanych podchorążych – wczorajszych anarchizujących studentów.
Tak jest w „Za tamtymi drzwiami”. Gdzie powrócimy w świat polskiej wsi sprzed reformy rolnej. Wielowarstwowej, zhierarchizowanej. Podzielonej na dumnych gospodarzy, choć czasem ekonomicznie gołodupców, i odrębnie trzymającej się sfery „dworusów”. Tych bez skrawka ziemi, pracujących na rzecz dworu. Bogatszych niekiedy materialnie od gospodarzy, ale o niższym statusie społecznym.
Podobnie różnie były postrzegane i pozostały w pamięci ziemiańskie dwory i ich mieszkańcy. Czasem byli to swoi, prawie ludzcy, czasem zupełnie obcy. Odpływający w mroki dziejów bez żalu ich dworusów i gospodarzy.
Przysłowiowy chłopski spryt nakazywał też innych zachowań wobec okupantów i ich wojsk. Niemcy jawili się jako złodzieje metodyczni, skrupulatni, emocjonalnie zimni. Ruscy są jak ludowi rozbójnicy. Kradną, ale potrafią się wzruszyć i biednych nie ruszać. Niemców uda się pohamować jedynie wezwaniem do przestrzegania przypominanego im prawa. Ruskiego, jak diabła z ludowych bajek, można polskim sprytem oszwabić.
Zajrzyjcie koniecznie do ocalonego dla was przez Rogowskiego kuferka. Znajdziecie tam świat wiejskiej i miasteczkowej Polski. Nasze Ojczyzny, bo stamtąd przede wszystkim dzisiejsza Polska pochodzi. Stamtąd przyszliśmy.
Sławomir Rogowski „Za tamtymi drzwiami”
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, 2025
PS. Więcej w Tygodniku NIE









