
W lipcu zakończyła się polska prezydencja w Radzie UE. Końcowy raport ze spotkań ministrów finansów 27 krajów członkowskich określiłbym chłodnym prysznicem. Mimo półrocznych wysiłków nie udało się osiągnąć zgody w sprawie żadnego nowego podatku unijnego. Jedyną zauważalną inicjatywą okazała się propozycja rozszerzenia mechanizmu CBAM (czyli granicznego podatku od emisji CO2) na dodatkowe sektory. Innymi słowy – to kolejna próba przerzucenia kosztów polityki klimatycznej na kraje Globalnego Południa oraz najuboższych mieszkańców Unii.
Zabrakło odwagi, by ruszyć z najbardziej logicznym i sprawiedliwym ruchem, czyli opodatkowaniem ekstremalnego bogactwa. W debacie publicznej dominuje wciąż argument o zagrożeniu dla suwerenności państw narodowych. Problem w tym, że suwerenność, która toleruje unikanie podatków przez miliarderów, jest tylko pozorem. Prawdziwa suwerenność oznacza zdolność do działania i ochrony interesu społecznego, nie interesu 0,01% najbogatszych.
Dziś mamy twarde dane: osoby mające ponad 100 mln dolarów majątku płacą procentowo mniej podatków niż przeciętni obywatele. Ich inwestycje i styl życia mają przy tym ponadprzeciętny wkład w kryzys klimatyczny. Zamiast uciekać od odpowiedzialności, Unia mogłaby przyjąć wspólne zasady opodatkowania najbogatszych, pozostawiając państwom swobodę w doborze narzędzi. Tak jak zrobiono to wcześniej przy tzw. „składce solidarnościowej” od zysków koncernów paliwowych.
Techniczne przeszkody? To wygodny mit. Wystarczy chcieć. Należy zharmonizować tzw. exit tax, stworzyć europejski rejestr nieruchomości i gruntów, usprawnić wymianę danych podatkowych między państwami, publikować coroczne statystyki rozkładu majątku według metodologii WID (World Inequality Database), obciążyć superbogatych obowiązkiem samo-raportowania majątku.
Zamiast więc po raz kolejny tłumaczyć się „technicznymi trudnościami”, warto zapytać wprost: czy ktoś w Brukseli naprawdę w końcu uderzy miliarderów po kieszeni?
To nie jest kwestia reformy fiskusa, lecz decyzji politycznej. I czasu. Nierówności rosną, systemy opieki są niedofinansowane, transformacja klimatyczna nie ma źródeł finansowania, a poparcie dla skrajnej prawicy karmi się poczuciem bezsilności zwykłych ludzi.
Na szczęście rośnie presja społeczna. Europejska Konfederacja Związków Zawodowych oraz międzynarodowe sieci organizacji obywatelskich dwukrotnie apelowały w ostatnich miesiącach do rządów UE o wprowadzenie podatku od najbogatszych jako źródła finansowania transformacji społecznej i klimatycznej. I nie są osamotnione: według sondażu przeprowadzonego w 13 krajach Unii, aż 77% obywateli poparłoby polityków, którzy zaproponują takie rozwiązanie. Co więcej, nawet wśród milionerów z krajów G20 większość jest gotowa płacić więcej, a połowa uważa nadmierne bogactwo za realne zagrożenie dla demokracji.
Czy Dania, która właśnie objęła unijną prezydencję, wykorzysta tę szansę? Jej program obejmuje wzmacnianie współpracy administracyjnej, co może otworzyć drzwi do rewizji dyrektywy DAC (w sprawie wymiany informacji podatkowej). Dziś potrzeba nie tyle nowych idei, co działań. Hiszpania i Brazylia pokazały w Seville, że da się mówić jednym głosem w sprawie opodatkowania najbogatszych. Czas przestać chować się za procedurami i unikami. Piłka jest po stronie Danii. Albo ją kopnie w stronę sprawiedliwości, albo znowu przeleci nad głowami zwykłych ludzi.









