„Są dwie tury, ale właściwie jednych wyborów. Musimy wygrać teraz, aby wygrać później, na jesieni”. Tak pan prezes Jarosław Kaczyński celnie i syntetycznie zaprezentował najważniejsze zadania swej Partii. Oni muszą wygrać wybory. Za wszelką cenę. Bez politycznego mazgajstwa. Bez politycznych solówek rozwalających kampanijną jedność.
Po drugiej stronie mamy Koalicję Europejską. Zbudowaną też wedle dyrektywy pana prezesa Kaczyńskiego. Musimy wygrać teraz, aby wygrać na jesieni. Bo z PiS żartów nie ma. Bo po wygranych wyborach rozpoczną drugi etap kontrrewolucji narodowo – katolickiej. I wtedy już jeńców brać nie będą.
Nie straszcie, nie będzie tak źle, pan prezes Kaczyński potrafi być ludzkim paniskiem, tak zaraz usłyszymy od lewicy internetowej. Nie raz już „Flaczki” słyszały, że z PiS przecież da się jakoś żyć. Nawet byłym „komunistom”. Nawet żyć pełna gębą, co udowodniła doktor Magdalena Ogórek, czy Aleksandra Jakubowska. Kiedyś „lwice i lwiątka lewicy”, dziś już tylko torebki.
Dawno temu, w początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Wiesław Górnicki pisał, pod pseudonimem „Krewa”, w tygodniku „Nie” kronikę zatytułowaną „Z księgo kurestwa polskiego”. Zapisywał tam częste wtedy przypadki aktywistów PZPR, którzy chwalili PZPR wszystkimi swymi organami. Ale kiedy partyjne koryto zaświeciło pustkami, to gładko przeszli do chóru piejącego pochwały ku czci nowej, solidarnościowej władzy. Pchając się do kolejnego koryta, wabiącego świeżymi dostawami.
Niestety redaktor Górnicki wziął i umarł, a wraz z nim kronika polskiego kurestwa politycznego. Szkoda go, szkoda też księgi czekającej na nowe wpisy.
Pan prezes Kaczyński nakazał swej Partii wygrać teraz i na jesieni. I Partia ławą ruszyła do zwycięstwa. Jak zawodowe, zaciężne wojsko.
Przeciwko sobie ma Koalicję Europejską zachowującą się w mediach jak szlacheckie pospolite ruszenie. Oto panie i panowie, którzy nie są w pełni zadowoleni z zaproponowanego im miejsca w szyku i swoje fochy demonstrują w mediach. Bo te pośledniejsze miejsca to wielki uszczerbek na ich honorze. Tak to ludzie formalnie wykształceni, nienowi w polityce, zachowujący się jak rozkapryszone dzieciaki. Dodatkowo dają się wpuszczać w narzucone im przez cwaniaków z PiS trzeciorzędnej ważności debaty o adopcji dzieci przez pary homoseksualne, albo w narodową dyskusję o masturbacji przedszkolaków.
„Flaczki” przypominają, że aktualny redaktor naczelny „Trybuny” Piotr Gadzinowski trzy razy był wybrany do Sejmu RP z ostatniego miejsca na liście wyborczej. Można być wybrany z innego miejsca niż „jedynka” ?
Oczywiście można być spoza „jedynki” wybranym, kiedy lista wyborcza ma większe poparcie niż siedem – dziesięć procent. Kiedy wszyscy kandydaci na liście więcej pracują na listę, niż na siebie. Kiedy twoim przeciwnikiem w wyborach jest konkurent z przeciwnej listy, a nie koleżanka/ kolega z tej samej listy wyborczej.
W przyszłym miesiącu będzie dwudziesta rocznica powstania SLD. Partii, która przyciągała wiele talentów politycznych i która nie potrafiła ich potem zatrzymać przy sobie. Partii, która przeżyła wiele rozłamów i wielu znakomicie zapowiadających się przywódców. Są w najnowszej historii Polski dwie partie polityczne, których aktywistów można znaleźć obecnie we wszystkich formacjach politycznych. Od prawa do lewa.
Pierwsza to Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Nadal jest matką polityków i działaczy ciągle wszędzie obecnych. Ale tych, już starszej generacji.
Drugą taką formacją jest Sojusz Lewicy Demokratycznej. Jej byłych członków, zwłaszcza młodej generacji, znajdziemy w Platformie Obywatelskiej, rzadziej w PSL. Teraz roi się od nich w „Wiośnie” Roberta Biedronia, który też kiedyś należał do grona ojców współzałożycieli SLD.Nawet w PiS najdziemy byłych członków SLD. Nie wszystkich na pierwszej linii jak doktor Ogórek, ale na zapleczu biznesowym i medialnym tacy bywają.
Kiedy SLD powstawało, „Flaczki” były umiarkowanymi przeciwnikami przekształcenia poprzedniego Sojuszu kilku partii politycznych i licznych organizacji społecznych w jedną partię pod taką samą nazwą. W jedną polityczną armię. Wtedy zwolennikami unifikacji byli Marek Borowski, Robert Biedroń, Wojciech Olejniczak, Grzegorz Napieralski, Ryszard Kalisz i wielu innych, dziś pozostających poza Sojuszem.
A „Flaczki” w Sojuszu zostały. Bo zawsze uważały, że w demokracji parlamentarnej solidne, zakorzenione, przewidywalne partie polityczne są większą wartością niż te, żyjące jedną parlamentarną kadencję byty. Były świadkami czasów, kiedy SLD stało przy władzy. Kiedy na noworocznych imprezach SLD roiło się od biznesmenów i ambitnej młodzieży. I widziały lata chude, kiedy SLD znalazł się w opozycji, a potem poza parlamentem. I wtedy biznes oraz aktywiści marzący o szybkiej karierze omijali SLD szerokim łukiem. Lokowali swe torebki przy świeżych żłobach.
Teraz wśród internetowej lewicy modne jest demonstracyjne oddawanie legitymacji partyjnej SLD.
W Chinach cierpliwość, zdolność do przeczekiwania dekoniunktury to podstawowe cechy cenionych działaczy politycznych i społecznych. W Polsce lekarstwem na polityczną porażkę są zakładane nowe szaty.