Jak zwyciężyć mają?

Oczom uwierzyć nie mogłem. W niedzielę 14 grudnia 2025 roku komercyjna, liberalna, prywatna telewizja TVN na żywo transmitowała zakończenie Kongresu Nowej Lewicy.

Nadawała przemówienia przewodniczącego Nowej Lewicy, wszystkich jej nowych wiceprzewodniczących, najważniejszych zaproszonych gości. Pełne przemówienia, bez redakcyjnych cięć.

Pierwszy raz od czasu wyborów parlamentarnych w 2023 roku liderzy Nowej Lewicy mogli tak długo i nieskrępowanie głosić swe dotychczasowe sukcesy i zapowiedzieć nowe.

Uszom uwierzyć nie mogłem, kiedy odsłuchiwałem w polskich mediach „głównego nurtu” podsumowania tego niedzielnego Kongresu Nowej Lewicy.

Tym razem nie wypominano jej nowemu, staremu przewodniczącemu jego „komunistycznych” korzeni. A młodszym wiceprzewodniczącym dziecinnych, lewackich ciągotek.

Dominował pogląd, że oto ta koalicyjna partia wykazała się teraz wielką odpowiedzialnością polityczną, propaństwową postawą jako aktywny i pracowity koalicjant obozu demokratycznego.

A jej liderzy objawili się jako politycy nie tylko wielce kompetentni w sferach za które odpowiadają, ale nawet już skuteczni w realizowaniu swego programu.

Źle o Nowej Lewicy nie wspominano!

Jest dobrze?

Wielce też komplementowano nowego przewodniczącego NL i marszałka Sejmu RP Włodzimierza Czarzastego. Jako wybitnego „technika władzy”.

Polityka, który choć nie tworzy porywających naród wizji, to jednak potrafi skutecznie rządzić.

Przywódcę, który skutecznie pogodził konkurujące partyjne frakcje. Każdemu z młodszych liderów wydzielił merytoryczne księstwa.

Krzysztof Gawkowski dostał cyfryzację, Agnieszka Dziemidowicz-Bąk sferę socjalną, Tomasz Trela samorządy.

Dodatkowo każdy z nich potrafi mówić pięknie o partyjnych programach i planach działania, świetnie też wypada we wszelkich mediach.

Teraz partia uszyła się pod nową rzeczywistość. Teraz jest wojna.

Wojna NATO z Rosją. Wojna polityczna Dużego Pałacu prezydenckiego z Małym Pałacem premiera.

Ta ostatnia potrwa przynajmniej przez najbliższe dwa lata.

Nieprzerwane wojny skłaniają partie do zmiany ich struktur i systemów ich zarządzania. Do swoistej „militaryzacji” partyjnych struktur też.

Na każdej wojnie, nawet politycznej preferowane są jedność, zwartość i gotowość do działania.

No i waleczność.

Dlatego pokongresowe sygnały, że oto kierownictwo Nowej Lewicy jest jedną drużyną, jedną lewicową pięścią, jak kiedyś załoga czołgu Rudy 102, od razu spodobały się wielu sympatykom lewicy.

Zwłaszcza tym starszym.

Bo wyborcy lewicy lubią jej jedność. Najlepszym tego dowodem były wybory parlamentarne w 2019 roku.

Ta dziś deklarowana jedność Nowej Lewicy połączona z bojowymi deklaracjami jej lidera marszałka Czarzastego została też z ulgą i radością przyjęta przez fanów Koalicji Obywatelskiej.

A także milionowe rzesze przeciwników obecnego prezydenta.

Uznali oni Nową Lewicę za formację przewidywalnych koalicjantów. Swojaków, choć lewaków.

Jest źle?

Jedyne krytyki jakie spadły na Nową Lewicę po jej Kongresie pojawiły się wśród lewicowych komentatorów.

A także polityków Partii Razem i liderów radykalnej lewicy internetowej.

Oni ponownie przypomnieli, że Nowa Lewica nie jest już „prawdziwą” lewicą.

Bo jej liderki i liderzy sprzedali się za parlamentarne i rządowe posady.

Najsprawniej wszystkie te zarzuty zebrał lewicowy politolog Bartosz Rydliński.

Przyznał, że Włodzimierz Czarzasty ma opinie sprawnego technologa władzy. Ale nie lidera, który potrafi przyciągać nowych wyborców.

Przypomniał, że przedwyborcze notowania nowel Lewicy oscylują teraz wokół 6 procent.

Zapytał dramatycznie jej liderów:

„Czy nadal chcą balansować na progu wyborczym, czy wierzą, że Nową Lewicę stać na co najmniej 12–15 proc. poparcia?”

Czy mają świadomość, że „wybierając obecny styl kierowania Nową Lewicą i nieprzynoszącą sukcesów strategię wyborczą, biorą na siebie ryzyko, że ich formacja za kilka lat po prostu zniknie”.

Jak będzie?

Na dziś mamy w Polsce dwie obecne w parlamencie partie lewicowe. Politycznie konkurujące.

Nowa Lewica i jej sojusznicy stają się partią lewicowej klasy średniej.

Pokolenia trzydziesto–pięćdziesięciolatków.

Zamieszkałych w dużych miastach. Niebiednych. Proeuropejskich. Prodemokratycznych.

Anty kaczystowskich, przerażonych wizją koalicyjnych rządów prawicy i faszyzującej partii Grzegorza Brauna.

Dlatego nie brzydzą się oni sojuszu Nowej Lewicy z libkami Donalda Tuska.

Doceniają też sprawność rządzenia liderów Nowej Lewicy, bo często sami zajmują się rządzeniem i współrządzeniem w swoich lub cudzych firmach.

Serce mają dalej po lewej stronie, choć portfele często już po prawej.

Daleko im od mentalności rewolucjonistów.

Liderzy Partii Razem cieszą się w mediach, że po udanej prezydenckiej kampanii wyborczej, to „szeregi partii wzrosły im trzykrotnie”.

To miło brzmi, ale nie przekłada się na trzykrotny wzrost poparcia wyborczego Razem w sondażach.

Oscyluje ono wokół 4 procent poparcia.

Za mało by wejść do Sejmu RP, ale wystarczająco by dostawać coroczne subwencje z budżetu państwa.

Na pewno dziś młodym dwudziestoletnim lewicowcom bliżej jest do maksymalistów z Razem niż ugodowców z Nowej Lewicy.

Jednak taka ortodoksyjna niezłomność parlamentarzystów Razem prowadzi czasem do przekombinowanych podczas sejmowych głosowań.

Niespodziewane wsparci Ziobry przez koło parlamentarne Razem zniesmaczyło wielu oddanych fanów tej partii.

Podobnie jak głośny romans polityczny posłanki Pauliny Matysiak z pachnącymi korupcją lokalnymi liderami PiS.

Przez dwa najbliższe lata nie będziemy mieli w Polsce wyborów.

Koalicja rządząca zrobi wszystko by zyskać maksymalne poparcie wyborcze.

Nowa Lewica ma dwa lata na przekonanie swych i potencjalnych wyborców, że udało się jej liderom pozyskać nie tylko posady.

Że zrealizowali przynajmniej część swego, naprawdę lewicowego programu.

Będzie musiała pozyskać też lewicowych wyborców z mniejszych miast.

Takich jak Włocławek, Świdnica, Częstochowa, gdzie rządzą związani z nią prezydenci.

A także starą lewicę z byłego SLD.

Partia Razem zachowa swą osobność.

Przed wyborami w 2027 roku stanie przed hazardową decyzją.

Czy zawrzeć sojusz wyborczy z Nową Lewicą i mieć gwarancje powrotu do Sejmu?

Czy zawalczyć o miejsce startując osobno.

A w razie przegranej dostać na pocieszenie wyborczą subwencję.

Tak czy siak, skazani jesteśmy na dwie lewicowe partie.

Wartość ich poznamy za dwa lata.

Więcej w Tygodnik NIE


Więcej komentarzy i felietonów znajdą Państwo w dziale Opinie.

Piotr Gadzinowski

Poprzedni

Prawica rośnie przez podział

Następny

„Z temperaturą topnienia lodu nie da się negocjować”. Naukowcy ostrzegają po COP30