19 kwietnia 2024

loader

Pani Danusia

Umarła Danuta Gałkowa. Wspaniała kobieta, bohaterka Powstania Warszawskiego.

 

Jeśli zawód dziennikarski ma jakieś blaski, to takie właśnie – że od czasu do czasu można spotkać na swojej drodze ludzi wielkich, pięknych i jednocześnie życzliwych, dobrych, skromnych. A nie tylko politycznych miglanców, wyrachowanych karierowiczów, cwaniaków, którzy gotowi są zarzucić na ramiona każdy płaszcz, a ideały sprzedać po dobrym kursie.

Nie spotykaliśmy się regularnie, ot – od czasu do czasu. Na przykład we wrześniu 2002 roku. Zadzwoniła, bo zabrakło dla niej biletów na premierę „Pianisty”. Premierę zorganizowano w dwóch salach jednocześnie, ale pojawiło się tylu chętnych do ogrzania się w cieple sławy Polańskiego i legendy Powstania, że dla niej miejsca zabrakło. Wydawało się jej, że mam wejściówkę dla prasy. Nie miałem, nigdy nie byłem w „rozdzielniku”. Ale udało się i pani Danusia na „Pianiście” była.

Mam przed sobą skromne pamiątki, które mi podarowała. Związane z 60 rocznicą wybuchu Powstania: Złoty Medal z powstańczą „Kotwicą”, Srebrny z wizerunkiem powstańca w hełmie z orłem, maleńką „Kotwicę” do wpięcia w klapę marynarki i taką samą wspartą na cyfrze „60”, otuloną laurem z liści dębowych.

Pamiętam jej opowieści zwłaszcza o ostatnich dniach Powstania i o gehennie trwania w ruinach, pośród umierających rannych, których wyniosła z płonącego szpitala i ukryła w piwnicach Starego Miasta. O spotkaniu z Ukraińcem, na którego natknęła się na Mostowej, gdy wyszła w poszukiwaniu wody. Do dziś brzmi mi w uszach jak mówiła:

– Dlaczego on mnie wtedy nie zastrzelił, nie wiem… Może dlatego, że było mi już wszystko jedno, patrzyłam mu prosto w oczy… i on się odwrócił.

Żegnam Panią, Pani Danusiu. Może to dzięki uporczywemu trwaniu na Starówce Pani oddziału, moi rodzice złapali tę jedną jedyną chwilę i jakimś cudem uciekli do Śródmieścia? Może dzięki Pani walce przeżyli to Powstanie? Ich już dawno nie ma. Pani też już nie ma. Warszawa znów stała się uboższa…

 

***

Bardzo rzadko chodzę do kościoła. Prawdę mówiąc tylko z okazji pogrzebów. Czas ślubów i chrzcin w moim życiu już minął, zaś na łaskę wiary widocznie nie zasłużyłem…
Katedra Polowa Wojska Polskiego. Po raz pierwszy brałem bezpośredni udział w pogrzebowej ceremonii wojskowo-kościelnej. Po raz pierwszy więc zetknąłem się osobiście z wyrażanym gestem i słowem, przesłaniem nowej Polski płynącym z takiej okazji…

Żołnierze-ministranci – jak z obrazka. Wyprostowani, wyprasowani, wypucowani… Ani drgnęli przez całą uroczystość. Tak samo trzymający wartę przy trumnie. „Prezentuj broń” – perfekcyjnie jednakowo. „Spocznij”. „Do nogi broń” – żadnego kiksu. Lekko, dziarsko, sprężyście…

Trąbka wojskowa podająca sygnały – ani o ćwierć sekundy za wcześnie czy za późno. W sam raz. Czyściutko, ale nie nachalnie – wszak to kościół. Skromnie, ale godnie.

Słyszę i czytam różne alarmistyczne opinie o ćwiczeniach „Anakonda”, czy innych zajęciach poligonowych – to źle, tamto niedobrze. W myśliwcach fotele z błędem materiałowym polskiego pomysłu – już pilot przez to zginął. Jakiś czołg spadł z wagonu kolejowego, jakaś ciężarówka wojskowa wylądowała w rowie… Co za bzdury! Kto nie widział Wojska Polskiego służącego do mszy, ten nie ma pojęcia jaka to fantastycznie wyszkolona armia! W 1920 roku wystarczył jeden ksiądz i daliśmy radę. Dziś, przy tym stopniu nasycenia kapelanami i modlitwą na żołnierza – furda czołgi nowoczesne, transportery dzielne, samoloty śmigłe. Nam to na nic. Któż bowiem naszej wierze pola dotrzyma? No, kto?!…

Następnie przemówił proboszcz. Początkowo, w pierwszym gniewie pomyślałem sobie: „ale dzban”. Modne ostatnio słowo z języka młodzieżowego wydawało mi się adekwatne. Ale nie – prowadzący nabożeństwo żałobne nie był głupkiem. Co to, to nie! To był cwany, dobrze przygotowany do wypełnienia misji politruk.

„Pani Danuta Józefa Gałkowa od poczęcia aż do śmierci była wierna Bogu i Ojczyźnie” – mówił…

W językowej tradycji jest przecież „od narodzin aż do śmierci”. Ale on powtórzył kilka razy: „od poczęcia”. Bez wątpienia mamy więc do czynienia z ideologiczną zmianą tradycji językowej, „człowiek” został wsadzony w imadło kościelnej frazeologii i teraz liczy się od „poczęcia”. W ten sposób kościół domyka ideologiczno-językowy ciąg technologiczny: od ołtarza, przez panią Gądek, przez posłów i stypendystów Tadeusza Rydzyka, aż po Episkopat, przekaz jest jednobrzmiący i zgodny z politycznym postulatem umacniania prymatu Ewangelii nad Konstytucją, prawa sutannowego nad prawami człowieka…

To może „od napoczęcia”? Praktyka potwierdza, że tak dzieje się najczęściej – najpierw jest napoczęcie, potem poczęcie, potem ślub, a dopiero na końcu zaczyna się etap „od narodzin”. Księża mogliby w tej sprawie zabrać głos. Mają bogatą praktykę – nie tylko osobistego „napoczynania”, o czym co chwilę głośno w prasie, ale też na co dzień mają do czynienia ze skutkami „napoczynania”. Głośny był niedawno ślub takiej wielokrotnie „napoczętej” panny udzielony przy ołtarzu. Jakoś niebiosa nie rozstąpiły się z oburzenia, a i księdzu ręka nie zadrżała, choć stuła zahaczała o kolejne, widoczne już „napoczęcie”…

Mówił dalej: „To przecież tu, niedaleko, z podpalonego szpitala polowego wyniosła i ukryła w ruinach 21 ciężko rannych…”

To prawda. To był czyn heroiczny. Ale nie mniej heroiczna była walka, jaką pani Danusia stoczyła ze śmiercią, która po kolei zabierała jej towarzyszy. Była sama, nie miała bandaży, lekarstw, nawet wody…

Beznadziejna walka o tych żołnierzy i ich śmierć, to jeszcze jedno oskarżenie politycznych i wojskowych dowódców Powstania, którzy z rozmysłem rzucili tysiące młodych ludzi na pewną śmierć. Ostateczny bilans był taki, że żaden z przywódców Powstania nie zginął, za to na rękach „Blondynki” zmarło z ran dziewiętnastu z tych dwudziestu jeden, których ratowała. Przeżył „Elegant” (jej późniejszy mąż) i „Edek”…

Ale o tym bilansie homiliant nie wspomniał ani słowem. Młodzi żołnierze z pododdziału reprezentacyjnego, którzy go słuchali i nieliczni młodzi uczestnicy nabożeństwa, dowiedzieli się o bezgranicznym bohaterstwie, ale o śmierci z ran, w bandażach przesiąkniętych ropą, w męce i bólu, który został ich rówieśnikom zadany przez polityków w mundurach, już się nie dowiedzieli. Z podręczników też się tego nie dowiedzą, gdyż innych niż z IPN-owskim imprimatur nie ma.

I mówił jeszcze proboszcz w swej mowie pogrzebowej o pani Danusi AK-owskim, powojennym losie: – Trzeba się było godzić z byciem obywatelem gorszej kategorii.

Może mylę jakieś słowo, ale sens na pewno był taki właśnie. (e-KAI w ogóle ten fragment pominęła, a jako nie-bankier, nie-kelner i nie-Michnik sam nikogo nie nagrywałem).

Nie dziwię się Katolickiej Agencji Informacyjnej, że zaciągnęła litościwie zasłonę milczenia nad tym fragmentem przemówienie proboszcza Katedry Polowej WP. Pani Danuta Gałkowa, „Blondynka” wiodła w Polsce Ludowej życie „gorszej kategorii”?

Po wojnie pracowała w Centralnej Radzie Związków Zawodowych, gdzie aż do emerytury w roku 1977 prowadziła referat poradnictwa prawnego. Była działaczką ZBoWiD-u, aktywnie uczestniczyła w życiu kombatantów oraz środowisk AK-owskich. W Związku Inwalidów Wojennych i w Związku Bojowników o Wolność i Demokrację zajmowała się sprawami socjalnymi. Była członkiem Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich oraz członkiem Zespołu Doradczo-Opiniodawczego pomocy finansowej dla ofiar pseudomedycznych eksperymentów w hitlerowskich obozach koncentracyjnych.

W latach 70. Teatr Telewizji przedstawił spektakl oparty na historii „Blondynki” i „Eleganta”.

Swoje wspomnienia z czasów wojny wydała w książce „Byłam warszawskim Robinsonem”.

W 1959 r. została odznaczona Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari. Wniosek o odznaczenie złożył jej dowódca z Powstania kpt. Lucjan Fajer, ps. „Ognisty”.

Odznaczona została również Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1966), Krzyżem Oficerskim OOP (1978), Krzyżem Komandorskim OOP (1989), nie mówiąc już o odznaczeniach i medalach nadanych jej po tej dacie…

Nie dziwię się, iż dziennikarze KAI w relacji z pogrzebu Danuty Gałkowej w ogóle pominęli fragment mowy pogrzebowej, kiedy proboszcz Katedry Polowej WP mówił, że „Blondynka” musiała po wojnie godzić się z życiem obywatela gorszej kategorii. Niech on się wstydzi na własne konto.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Armia suwerenności czy nowego konfliktu?

Następny

Wojciech Jaruzelski – CZŁOWIEK

Zostaw komentarz