10 lipca 2024

loader

Przekręt na wnuczka

Unsplash

Rząd prospołeczny według nadwiślańskiego liberała.

Oby nie sprawdziło się przysłowie: kto z kim przestaje, takim się staje. Pisowsko endeko-sanację bis trzeba odsunąć od władzy. To cel bliski każdemu, kto nie chce żyć w skansenie narodowo-katolickiej prawicy. Na dodatek, powoli staje się on też amerykańskim fortem Polanda. Taktyczna współpraca z nadwiślańskimi liberałami PO jest do tego potrzebna. Ale co dalej?

Ważnym przyczynkiem do prognozy, jak może przebiegać przebudowa skansenu-fortu Polanda jest wywiad z teoretykiem i praktykiem nadwiślańskiego liberalizmu, zarazem Wielkim Prywatyzatorem narodowego majątku, współtwórcą deindustrializacji polskiej gospodarki i unijnym nadzorcą „konkurencyjności” – Januszem Lewandowskim. Drugi po Leszku. Dociekliwe pytania dziennikarza TVN Piotra Marciniaka pozwoliły odsłonić zarys programu nowego rządu, gdyby opozycja przejęła władzę. Oficjalnie środkowy napastnik opozycji Donald Tusk łasi się do elektoratu lewicy zarówno postulatami pracowniczymi (35 godz. tydzień pracy), jak i kulturowymi (świeckie państwo, dostępność aborcji, ograniczanie dyskryminacji LGTB+). Te ostatnie narażają nadwiślańskiego liberała tylko na konflikt z wpływowym Kościołem katolickim i jego rozlicznymi przybudówkami, głównie z narodową, konserwatywną prawicą. Niestety, też i z ludem bożym, głównie prowincji. Ale najważniejsza jest kasa. A na tym polu zapowiada się orka tradycyjnymi narzędziami polityki Neoliberalnego Lewiatana.

Na dobry początek: gospodarka głupcze

Liberał zacznie od prześwietlenia stanu wspólnej kasy. Prawda finansów publicznych najważniejsza: stan budżetu, długu publicznego, zwłaszcza ukrytego w rozlicznych wydatkach rozmaitych instytutów i specjalnych funduszy „narodowych”. Pojawia się kwestia „darów socjalnych”, na które poszły publiczne środki finansowe. Tu liberał dyskretnie przemilcza 150 mld, które poszły na ratunek polskiego bieda-biznesu. Żeruje on na niskich płacach (duża część wypłacana pod stołem) oraz niskich podatkach. Przecież błogosławieni to ci, co tworzą miejsca pracy. Ale czy zapewniają one dochody, wystarczające do godnego życia?

Opłakany zapewne stan publicznych finansów posłuży do ograniczania deficytu. Liberał wierzy w wolny rynek i jego równowagę. Co prawda nie zidentyfikował jeszcze cudów, które zapewniają tę równowagę. Wie tylko, że oszczędności, długi i emisja pieniądza są kluczem do stabilności rynku. Jak zwykle w centrum uwagi znajdą się wydatki państwa, w cieniu pozostaną banki. A to przecież one kreują pieniądz, udzielając kredytów, na których zarabiają. Przy okazji wywołują kryzysy. Pierwszym posunięciem będzie rewizja polityki socjalnej – rozdętych wydatków państwa. Nie ostaną się „dary socjalne” – przecież nie można wspierać leniwych, niezaradnych, nie pracujących w kreatywnych działach gospodarki, głównie teraz ICT i FinTechu (sektorze teleinformatycznym i finansowym). To bowiem „pieniądz polityczny”, a nie „inwestycyjny”. Dobry pieniądz inwestycyjny to napływ na giełdę kapitału portfelowego z całego świata. Poluje on na dywidendy, procenty od obligacji, od lokat w nieruchomości biurowe, mieszkania pod wynajem, centra logistyki i usług biznesowych. W ten sposób 3 proc. polskiego PKB wypływa za granicę w postaci transferowanych zysków. Dlatego najważniejsze jest zaufanie zagranicznego „inwestora” – zarządzającego jakimś funduszem utworzonym z kapitału pieniężnego gigantów biznesu i skromnych właścicieli oszczędności życia, mister Bezosa i pana Zenka z naprzeciwka. Ich wrogiem największym jest inflacja, bo kurczą się, oszczędności, spada wartość majątku.

Rząd prospołeczny inaczej

Liberał będzie się teraz troszczył o dzieci i wnuków, żeby nie musieli ponosić kosztów zadłużenia, które zostawi z dobrodziejstwem inwentarza pisowska trupa. Czas, by lewica rozbrajała neoliberalny straszak długu publicznego. Wbrew narzucającej się oczywistości zdrowego rozsądku, państwo (jako instytucja) zaciąga dług w imieniu społeczeństwa, a nie przyszłych pokoleń. Ważne są dwie okoliczności: jaki użytek zrobiono z pożyczek, i czy państwo pożycza u swoich obywateli, czy w banku narodowym, a jeszcze gorzej w obcych walutach. Jak pisze ceniony australijski ekonomista Steve Keen, „dla wszystkich lepszy jest dług zaciągnięty przez państwo u obywateli niż pompujące inflację i napędzające kryzys długi obywateli zaciągane w bankach”. Jest zatem sprawiedliwe, by kolejne pokolenia, dziedzicząc różne ulepszenia w postaci infrastruktury, sprawnych instytucji, bardziej innowacyjnej gospodarki czy bardziej harmonijnego społeczeństwa – dziedziczyło też część zobowiązań zaciągniętych dla ich sfinansowania. Oczywiście, tu kwestią ważną jest użyteczność ogólnospołeczna różnych przekopów, wynagrodzeń w publicznych spółkach księgowej z Pcimia czy imć Kowalskiego z ziemi opolskiej. Pilnuje on ci teraz spokojnego snu polskiego chłopa, żeby mu trawa szybciej rosła. Odsłonięcie nierządu państwa PiSu zaboli wszystkich, którzy pokładają nadzieje w tej instytucji jako organizatorze sprawnego systemu dóbr wspólnych w postaci opieki zdrowotnej, edukacji, zbiorowej komunikacji. Ale nie można wylewać dziecka z kąpielą. Dług publiczny redukuje się poprzez inflację, rzadko przez zawieszenie spłat, a najczęściej roluje. Amerykańskie państwo roluje swój dług od 30. lat XIX w.! Dlatego straszenie długiem przez wierzącego w rynkową równowagę, którą zakłóca państwo – nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś. Niewielu ma ogromne oszczędności, które może podgryzać inflacja. Gdyby jak w Niemczech, Skandynawii, Wielkiej Brytanii była dostępna dla młodych duża pula mieszkań na wynajem – nie byłoby potrzeby zaciągania długu hipotecznego na dekady. To chomąto, które banki i korporacje nakładają współczesnemu chłopu pańszczyźnianemu. Musi on orać całe życie, by spłacać raty, wykonywać gówniane prace przy kompie. Staje się powoli depresyjnym konformistą – w warszawskim Mordorze już 40 proc. odczuwa dolegliwości psychiczne i fizyczne z powodu przepracowania. Kaska na siłkę niewiele zmienia. Warto w tym kontekście dodać, że tym, co wiąże wszystkie pokolenia tworzące daną wspólnotę życia i pracy jest repartycyjny system zabezpieczenia starości. Właśnie nadwiślańscy liberałowie usiłowali go zdemontować, prywatyzując emerytury. PiS robi, co może, żeby nie zarzucić projektu. Próbuje zmusić pracownika do udziału w zakładowych programach emerytalnych. Szczegóły w znakomitych książkach profesor SGH Leokadii Oręziak.

Walka z populizmem antypodatkowym

Każda wzmianka o przebudowie polskiego, regresywnego systemu podatkowego wzbudza furię sprzężonego z liberałami komentariatu. To głosy wolne wolność podatkową ubezpieczające, wierni i wymowni obrońcy wspólnego interesu: TVN, Gazety Wyborczej, Polityki, Newsweeka itd. Oni, kłaniający się faktom, nie dopuszczają do świadomości rzetelnych danych o polskim systemie podatkowym. Co ciekawe, to rząd Lesza Millera wprowadził liniowy 19 proc. podatek od dochodów „samozatrudnionych” menedżerów, PiS zaś zniósł trzeci próg podatkowy i podatek spadkowy. Nie ma w Polsce też podatku majątkowego. Nie powiedzą ci, że w roku 2021 wartość aktywów kapitałowych 100 największych polskich przedsiębiorców przekroczyła 260 mld zł, o 83 mld więcej niż przed wybuchem COVID-19 (Forbes). Drugi próg podatkowy przekroczyło w 2020 r. 1, 76 mln uciśnionych podatkami. Crême de la crême to ponad 23 tys. osób z dochodem powyżej 1 mln zł brutto co miesiąc (raport KPMG). 10 proc. najlepiej sytuowanych przejmuje w Polsce 40 proc. dochodu narodowego. To krezusi na swojską miarę, gdzie 2/3 zatrudnionych otrzymuje na rękę te „dwa tysiące z coraz dłuższym ogonkiem”.

To samo jak świat szeroki. W l. 185-2018 stawka CIT spadła z 49 do 24 proc.; 40 proc. zysków ląduje w rajach podatkowych, np. na Bermudach stawka podatku CIT wynosi 0 proc. Pisał o tej patologii na łamach Dziennika Trybuna Nikodem Szewczyk (155/2022).

35 plus sprawiedliwe podatki

Wysokie dochody, według szacunku amerykańskiego laureata tzw. ekonomicznego nobla Herberta Simona, tylko w 10 proc. pochodzą z jednostkowej przedsiębiorczości. Reszta to wykorzystanie istniejących instytucji (giełdy, taniej pracy i tanich surowców, infrastruktury i wynalazków minionych pokoleń, nieopłaconej pracy reprodukcyjnej itd., itd.). Jakież to gadżety by stworzył Steve Jobs na Haiti – gdzie nie ma wynalazków poczętych w sektorze publicznym, giełdy, rzesz potencjalnych konsumentów, klastrów itd. Kapitalista chciałby zapłacić tylko za te kilka prostych czynności wykonywanych monotonnie przez kilka godzin. Co więcej, skoro państwo asekuruje sektor finansowy w czasie kryzysu jak prezydent Obama w 2007/8 r., skoro chroni za pomocą tarcz – kto tu mówi o ryzyku biznesowym. Co charakterystyczne, największą rentowność osiągają właściciele platform cyfrowych. Nie muszą niczego sami wymyślać (wykupują start-upy), z publicznych środków pochodzi infrastruktura w powietrzu i na ziemi, „interesariusz” sam się zaopatruje w migające cacko, na dodatek pyszniąc się przed innymi fejsbucami bądź poszukując potrzebnych informacji – pracuje dla swoich panów. Ci zaś, dzięki odpowiednim programom jak Ad Words handlują ich konsumenckimi profilami.

Dlatego podatki powinny być sprawiedliwe. Posiadacze wysokich dochodów z pracy czy kapitału mogą zaoszczędzić tysiące, nawet miliony, kiedy szarak zaledwie dziesiątki. Jeden kupi kolejną nieruchomość jak prezes Obajtek, drugi – dodatkowy los na loterii. Sprawiedliwe podatki służą bezpośrednio najmłodszym pokoleniom: wszystkie dzieci mogą mieć właściwą opiekę medyczną, na wysokim poziomie edukację, z dobrze wynagradzaną jak w Niemczech czy Skandynawii kadrą nauczającą.

Może rozwijać w formie wczesnej edukacji przedszkolnej umiejętność współpracy w grupie. Nie tylko nauka przedsiębiorczości, lecz także współpracy przy realizacji wspólnych zadań. Przeciwieństwem jest zdegenerowany system amerykański: świetna edukacja dla dzieci z bogatych rodzin i upadłe placówki publiczne. W rezultacie tylko kilka procent dzieci z ubogich rodzin, trafia do górnych decyli dochodowych. Czyżby tylko oni nie byli leniwi?

Liberałowie nie idźcie tą drogą, drogą przez atlantyckie mgły. Lewica ma lepszą propozycję. Głównym hasłem nadchodzącej kampanii wyborczej powinno być: 35 plus sprawiedliwe podatki. Chodzi oczywiście o 35-godzinowy tydzień pracy.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Licz (na siebie) od małego

Następny

Już pół miliarda długu na bułkach