
W piątek, 15 sierpnia, w Anchorage na Alasce spotkają się Donald Trump i Władimir Putin. Oficjalny cel? „Zbadanie sytuacji” w Ukrainie. Ale nikt nie ma złudzeń — nie będzie to żadna poważna rozmowa o pokoju. To będzie spektakl. Trump i Putin odegrają swoje role. Jeden jako rzekomy rozjemca i kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla, drugi jako twardy gracz, który przy stole niczego nie odda, a może jeszcze coś ugrać.
O tym, w jakim nastroju Putin przyjedzie do USA, najlepiej świadczą nie jego słowa, ale ostatnie sukcesy rosyjskiej ofensywy. Rosyjskie wojska w ciągu ostatnich dni przebiły ukraiński front pod Dobropillią, posuwając się miejscami nawet o 10–17 kilometrów. Zwiększa się presja na Kostyantyniwkę i Pokrowsk, które znajdują się na kierunkach rosyjskiego natarcia. Wszystko to tuż przed szczytem.
Kreml jedzie więc do Alaski pewny siebie i bez presji. Od dawna nie chodzi mu o żadne negocjacje — tylko o to, by znów pokazać się na arenie międzynarodowej jako równorzędny partner. I wszystko wskazuje na to, że ten cel już osiągnął. Putin, który od 2022 roku odpowiada za wojnę i masakrę, która kosztowała życie lub zdrowie ponad 1,4 miliona żołnierzy, znów zasiada przy stole z prezydentem USA. I to z honorami. Choć formalnie wciąż ciąży na nim międzynarodowy nakaz aresztowania — wystawiony, na szczęście Putina, przez Trybunał w Hadze, którego Ameryka nie uznaje i uznawać nie zamierza.
Trump przed spotkaniem twierdzi, że chce „sprawdzić grunt” i że jeśli rozmowa z Putinem pójdzie dobrze, możliwe będzie szybkie spotkanie z Zełenskim i zakończenie wojny. Jeśli się nie uda — zapowiedział — drugiej próby nie będzie. Dodał też, że jeśli Rosja nie pójdzie na ustępstwa, spotkają ją „poważne konsekwencje”. Ale nie sprecyzował jakie.
Putin z kolei zachwala „szczere i energiczne” wysiłki Waszyngtonu na rzecz zakończenia wojny. Nie ma się co łudzić — to nie wyraz wdzięczności, tylko zawoalowana kpina. Kreml dobrze wie, że Trumpowi zależy na szybkim sukcesie, więc nie musi niczego oddawać. Wystarczy, że się pojawi i odegra rolę konstruktywnego partnera. Dla Putina to korzystna sytuacja: może zbierać polityczne punkty bez składania żadnych zobowiązań i bez ryzyka realnych ustępstw.
A gdzie w tym wszystkim Europa? Na widowni. Obserwujemy. Komentujemy, ale nie uczestniczymy. Europa co najwyżej podpowiada Trumpowi zza kulis. Choć to właśnie Unia ponosi największe koszty wojny: finansowe, militarne, społeczne. Ale przy stole póki co jej nie ma. W końcu jesteśmy tylko wasalem.
Eksperci ostrzegają, że ten szczyt może przynieść scenariusz najgorszy. Trump uzna wszelkie rosyjskie warunki za „kompromis” i spróbuje je sprzedać jako plan pokoju. Chwilowe zawieszenie broni. Bez gwarancji, bez rozwiązania, za to z politycznym efektem. Pomarańczowy lokator Białego Domu ogłosi swój wielki sukces. Putin dostanie w praktyce czas na przegrupowanie. Wojna nie wygaśnie — tylko zostanie zamrożona. Na warunkach Kremla.
Nie przygotowano żadnych dokumentów, nie było długich negocjacji. Nie zaproszono sojuszników, nie ustalono żadnych ram. To dyplomacja na szybko. Spotkanie dwóch ludzi, którzy mają swoje interesy.
Rosja wciąż ponosi koszty wojny, ale nie jest na skraju upadku. Putin może czekać. Może grać na przeczekanie. I to właśnie robi. USA się spieszy, bo chce mieć jakiś efekt. A Rosja nie musi niczego kończyć. Jeśli coś z tego spotkania wyniknie, to nie pokój.









