7 listopada 2024

loader

Biedni, ale dumni!

Jarek Ważny

Od kwietnia 2019 roku czekam na wyznaczenie przez sąd w Warszawie terminu rozprawy apelacyjnej w sprawie mojej przeciwko bankowi. Pierwszą instancję wygrałem, bank się oczywiście odwołał. Idzie o kredyt hipoteczny w CHF, który zaciągnąłem przeszło 10 lat temu, żeby móc gdzieś mieszkać. Bo uwierzyłem, że się da. Bo nie chciałem się tułać po kwaterach na początku drogi w dorosłość.

Z uwagą śledzę polemikę nurtu prorynkowego z nurtem śpiewakowsko-zanbergowskim w twitterowym sporze o stan mieszkalnictwa w Polsce. Asumpt do dyskusji dał Janek Śpiewak pisząc, że ludzie, którzy dostali od państwa mieszkania za komuny, mieli nieporównywalnie łatwiej niż ci, którzy muszą na nie zaprzęgnąć się w chomąto kredytu i żyć z nim przez 30 lat. Zgodził się z nim Adrian Zandberg, i ja też się z nim zgadzam, bo żaden przytomnie myślący Polak i Polka nie zgodzić się z tą prawdą nie może. Zwłaszcza taki Polak i Polka, którzy uwierzyli, że dzięki swojej uczciwości i ciężkiej pracy, zarobią na mieszkanie i będzie się w nim im żyło dostatnio. Nie wzięli jednak pod uwagę, że nasza uczciwość nie musi iść w parze z uczciwością tych, którzy pieniądze na własny kąt pożyczą.

Rację ma Zandberg mówiąc, że polityka mieszkaniowa III RP, to jeden z najbardziej wstydliwych grzechów nowej Polski; jej ramy programowe nakreślił ongiś z rozbrajającą szczerością prezydent Bronisław Komorowski, radząc młodej, wykształconej osobie, której bank odmówił zdolności, aby zmieniła pracę, wzięła kredyt i kupiła sobie wreszcie mieszkanie. Przecież to takie proste. Jeśli jednak człowiek nie chce brać kredytu na 30 czy 40 lat, a ma to szczęście, że może dostać lokal w spadku, może wszak sobie przeczekać czas do zgonu właściciela kątem u znajomych albo w wynajmowanej kawalerce, o ile go stać. Może również mieszkać u mamusi sam, sam z partnerem/partnerką lub z progeniturą i psem, jak to często się u nas zdarza. 3 metry kwadratowe na obywatela, ale za to jakie niskie opłaty.

Lewica ma pomysł na mieszkalnictwo. Tak przynajmniej twierdzi. Chce, aby to państwo przejęło na siebie trudy budowania mieszkań dla rodaków. Popieram w całej rozciągłości. To, w jaki sposób banksterka wraz z deweloperką hasa sobie po polskich miastach bez żadnej kontroli, woła o pomstę do nieba. Kto nie wierzy, niechaj przypomni sobie akcję z burmistrzem warszawskich Włoch i pieniędzmi przerzucanymi z auta do auta. Jak koleś dostał od dewelopera 200 tysięcy łapówki za „ułatwienie” zdobycia pozwolenia na budowę, to wyobraźcie sobie Państwo, jakie pieniądze są „w puli”. Przecież burmistrz, to tylko jeden z elementów tej układanki. W recepcie lewicy tkwi jednak pewne niebezpieczeństwo.

Pomysły lewicy mają się tyczyć przyszłości. To zrozumiałe. Raczej nikt nie wyobraża sobie, żeby znacjonalizować to, co się już zbudowało lub buduje. Co jednak zrobić z tymi wszystkimi naiwnymi, takimi jak choćby ja, którzy zaciągnęli kredyty na wolnym rynku, albo wyżyłowali się z ostatniego grosza, i nabyli mieszkania za swoje albo bankowe? Uwierzyli w państwo, że nie ich samym sobie, uwierzyli w obietnice prezydenta Dudy, który obiecywał, że rozliczy frankowy geszeft, a ostatecznie okazało się, że żaden polityk nie zamierza w ich sprawie kiwnąć palcem, żeby nie narazić się bankom. Chcemy pomagać nowym i młodym, ale co z całą rzeszą średnio-młodego pokolenia? Mieliście pecha, że urodziliście się w czasie przeciągu, między komuną a kapitalizmem? To trochę za mało, jak na mój gust.

Nie wiem jak wybrnąć z tej matni. Wiem jednak na pewno, że nie można podzielić ludzi na tych, którzy „sfrajerzyli” i na szczęśliwców, urodzonych pod szczęśliwą, nomen omen, gwiazdą. Bo to najprostsza droga do jeszcze większej polaryzacji i atomizacji Polaków i Polski en masse. Coś jednak zrobić trzeba, bo kto jak kto, ale nowoczesna lewica, jeśli już chce chwytać za łopaty i nimi pracować, powinna zasypywać rowy rozwarstwienia, które przez ostatnie 30 lat w Polsce wykopano między biednymi a bogatymi, między wsią a miastem, frankowiczem i złotówkowiczem. Żniwo bowiem wielkie, ale robotników mało.

Jarek Ważny

Poprzedni

Państwowa firma idzie na dno

Następny

„Promocja” za grube miliony

Zostaw komentarz