Cukier krzepi. I zabija. Podobnie jak podatki i karabiny i kokaina. Dowiesz się tego wszystkiego w szkole. Sprawdzisz sam na sobie w najbliższym spożywczym. I choć w sprawie cukrowego podatku po drodze mi z rządem, to nie wierzę im jak psom, bo intencje nasze z różnych parafii. Choć premier twierdzi co innego, prosty lud wie swoje.
Nigdy specjalnie nie ceniłem szkoły i tego, co z niej wyniosłem. Dziś, kiedy patrzę na dzieciaki pozamykane w domach i wyalienowane z życia i rodzin, dziękuję opatrzności i ministrowi edukacji, że przyszło mi żyć wśród żywych rówieśników, a nie tylko ich białkowych interfejsów. Lepsze cokolwiek, niż udawanie; niż zryta od maleńkości psychika. I to do tego przez Państwo, a nie przez starych.
W szkole nie cierpiałem przedmiotów ścisłych. Do dziś mi tak zostało. Na matematyce liczyłem sekundy do dzwonka. Może dlatego potrafię jeszcze zliczyć do tysiąca. Oczywiście pod kreską albo za pomocą kalkulatora. Wszystko ponad dziesiętne liczby, to nie na moją głowę. Zaciekawiły mnie ostatnio dane na temat wyszczepienia na covid. I to te oficjalne. Plus minus osiemnaście. Wziąłem kartkę i zacząłem rachować, najlepiej jak umiem. Zaszczepiono do dziś 140 tysięcy ludzi. Zaczęto szczepić 27 grudnia. Daje to, do dziś, 12 tysięcy na dobę. Przyjmując, że mamy do zaszczepienia 30 milionów obywateli, wyszczepienie w tym tempie, i to tylko jedną dawką, zajmie 2500 dni, czyli jakieś 6 lat. Biorąc pod uwagę mutacje wirusa, albo musimy dość ostro przyspieszyć ze szczepieniami, albo dać sobie spokój, bo w tym tempie, cały proces nie ma najmniejszego sensu. Zrazu zwolennicy rządu zapieją, że to dopiero początek, że żniwo wielkie, że robotników mało, ale już pobieżny rachunek matematycznego abnegata, takiego jak ja, pokazuje, że coś tu nie sztymuje w rachunkach i w procedurach, bo nawet ostrzejsze zabranie się do roboty rozwlecze ten proces niemożebnie. W obliczu takich danych, bałagan z celebrytami wydaje się jak najbardziej uzasadniony. Nikt na dobrą sprawę nad tym nie panuje, nie ma najmniejszej koordynacji i cały proces przypomina rzucanie salcesonu do mięsnego za późnego Jaruzelskiego. Łap się kto może.
Poszedłem wczoraj do sklepu, w moim domu, piętro niżej, żeby sprawdzić, czy faktycznie jest tak, jak mówią ludzie. Że słodzone napoje podrożały o sto procent. Ku mojemu zdziwieniu, niczego podobnego nie stwierdziłem. Mało jednak jestem w tych sprawach biegły, bo napojów słodzonych nie kupuję od dawna. Nawet soków staram się unikać, bo one też są dosładzane. Jeśli już, to kupuję te słodzone słodzikami i aspartanem, że niby zdrowsze, choć to w sumie taki sam syf jak cukier, albo niewiele zdrowszy. Cukru używam sporadycznie, kawy i herbaty nie słodzę, za łakociami nie przepadam. Nowy podatek nie będzie więc aż tak bardzo bił mnie po kieszeni. Więcej napiszę: uważam, że to krok we właściwym kierunku. Źle obmyślony i rachitycznie postawiony. Jak zwykle, chciałoby się powiedzieć. Ale w dzisiejszym społeczeństwie, konieczny.
Serce mi się krajem otwartym w kieszeni nożem, kiedy widzę, jak w sklepach ludzie, zwłaszcza młodzi, kupują naręcza słodzonych, gazowanych napojów a do tego paki czipsów i zapychają się tą paszą po kątach. Że szkolne sklepiki sprzedają oranżady z cukrem, zamiast zwykłej wody. Widzę po znajomych, co się dzieje z dzieciakami, które mają nieograniczony dostęp do cukierków i ciasteczek, z których korzystają jak ze stałych posiłków. Zapijają toto najtańszą, marketową kolą albo sokiem z dwiema czubatymi łyżkami sacharozy. Później patrzę na te same dzieciaki, roztyte i zgnuśniałe, które nie chcą ćwiczyć na wuefie, wychodzić na podwórze, które po przejściu paruset metrów łapią zadyszkę, albo które trzeba przekupywać słodyczami, żeby dały się namówić na pieszą wycieczkę do lasu. I to jest, mili Państwo, cukrowy dramat, który ufundowaliśmy przyszłym pokoleniom. Opiliśmy się cukrowanych napojów na początku popiwku i do dziś odbija nam się czkawką, bo nikt nie powiedział, że choć to dobre słodziuśkie, to pite bez umiaru, szkodzi nie gorzej niż wódka. Na wódkę mamy wysoką akcyzę. Może już najwyższa pora, żeby powiedzieć ludziom, że czasy się zmieniły i mamy nowe zagrożenia, a cukier wcale tak bardzo nie krzepi. Aby jednak to miało sens, podwyżkę podatku należałoby poprzedzić kampanią społeczną, w której rząd wyjaśniłby powody swoich decyzji. Naturalnie, nikt tego nie zrobił, bo rządowi nie tyle idzie o zdrowie obywateli, co o dodatkową kasę w dziurawym jak rzeszoto budżecie. Gdyby jednak spróbować choćby wytłumaczyć ludziom, nie mówię już o długofalowej akcji edukującej społeczeństwo, przekonującej do porzucenia złych nawyków żywieniowych, jeno o kilku spotach reklamowych, bilbordach w największych miastach, gdzie władza apeluje do Polaków, żeby żarli mniej cukru i pili wodę zamiast słodzonych napojów z gazem, dałoby to władzy jakiś moralny asumpt do podwyżek podatków na cukier. A tak, wychodzi na nasze, że rząd łże i wyciąga nam pieniądze z portfeli na swoje i na swoich. Nie moje to jednak zmartwienie, tylko rządu. Podobnie jak nie cukier, co krzepi. Mnie krzepi mała stopka i śledź. Czasem też, jak nasi wygrywają w gałę z Niemcami. Ale to zdarza się rzadko.