Czy Biblię należy czytać dosłownie?
Jeszcze kilka słów o sprawie IKEI. Tymoteusz Kochan na Facebooku:
Z tą całą Biblią to jest tak, że gdyby traktować ją poważnie to faktycznie należałoby wymordować mnóstwo ludzi, w tym na pewno przedstawicieli mniejszości seksualnych i nie tylko…
Uczenie dzieci o moralności przy pomocy takiej książki może być więc z tej perspektywy równie mądre i słuszne, co cytowanie Mein Kampf w przedszkolu. Nic dziwnego, że dziś, kiedy postęp, kolejne rewolucje obyczajowe i postępujące oświecenie odciągnęły nas od wiary w te dogmaty, to dosłowna wiara w Biblię wydaje się czymś, co mogłoby skusić tylko osobę głęboko problemową lub cierpiącą na poważne zaburzenia psychiczne.
Realne społeczeństwo z tych bajek wyrosło.
Ten antagonizm pomiędzy książką (jedynym źródłem) pozostawioną nam w spadku przez Boga, która nie ma już żadnej rzeczywistej-praktycznej wartości, a tym, że dużo ludzi nadal pragnie w coś wierzyć ujawnia tylko wielką oczywistość, że wszelacy bogowie to konstrukty społeczne. Dziś każdy lepszy podręcznik do etyki ma już dużo większą wartość społeczną, czy normatywną niż stare wynalazki z wieków ludzkiej głupoty.
Wierzący! Biblię zawsze możecie sobie po prostu przepisać.
A nawet – szczerze mówiąc – wypadałoby to w końcu zrobić, bo dziś jest to już źródło, które jest tak odpychające i przedpotopowe, że mogą was za nie zwolnić (słusznie) z pracy. I zawsze jest też to ryzyko, że ktoś te rzeczy („wymagające oczywiście miliarda interpretacji!”) potraktuje naprawdę na serio i chociaż na małą skalę spróbuje wprowadzić w życie.
A to trochę mocno dziwnie mieć święty tekst, co do którego każdy się boi, żeby tylko ktoś nie potraktował go na poważnie.
Przegrał, bo odrzucił Nowacką?
Dlaczego Wiosna poniosła klęskę? Prof. Magdalena Środa ma taką wizję:
Grzechem pierworodnym Biedronia było zerwanie (polityczne) z Barbarą Nowacką: projekt parytetowego przywództwa był bardzo dobry. Wiosna byłaby mniej gwiazdorska bardziej obywatelska i merytoryczna. Ale Anaszewicz był przeciw. Nie mógł przecież promować i Nowackiej i bliskiej mu Spurek. Drugim grzechem było totalne wyalienowanie szefa, który perorował w świetle błysków fleszy i spadającego confetti, a jego ludzie stali w cieniu bez głosu. Gdy media chciały zaprosić kogoś z Wiosny, a Robert właśnie podróżował, nie zapraszano nikogo, bo nikt nie wiedział kto jeszcze jest w tej partii. Był moment gdy Anaszewicz (a za nim Biedroń, bo taka była kolejność) był przeciw priorytetowi praw kobiet, bo to „marginalizowało Roberta”. Lepsze było rozsiewanie plotek o jego twardych rozmowach z Balcerowiczem. Gdy sondaże pokazywały inaczej, miejsce dla praw kobiet się znalazło. To Anaszewicz podjął decyzję, by partia stała się wylęgarnią jednej gwiazdy: Biedronia i, doprawdy trudno było wśród spektakli go promujących zobaczyć kogokolwiek innego. Prócz Biedronia Anaszewicz promował Spurek, która nigdy nie była aktywna ani w Kongresie Kobiet ani w działaniach bezpośrednio promujących prawa kobiet, jednak w ciągu kilku miesięcy kampanii stała się gwiazdą „od przemocy”. Zapytajcie jednak komu pomogła, a nie co napisała czy wygłosiła na wiecach. Przez lata proszona o wsparcie prawnicze, udział w aktywnościach organizacji pozarządowych twierdziła, że jest pracownikiem administracji publicznej i nic nie może, potem porzuciła biuro RPO, co jak sądzę było moralnym i politycznym skandalem, by zrobić karierę w partii jakby dla niej wymyślonej. To wspaniale, że kobiety stać na taki rodzaj agresywnej polityki nastawionej na własną karierę. Biedroń był za mało samodzielny i wbrew wielu ostrzeżeniom poddańczo wpatrzony w swego doradcę. Straciliśmy na tym wszyscy.