26 kwietnia 2024

loader

Kryzys grudniowy 1970: przyczyny i konsekwencje

Gdynia, 17.12.1970. Wydarzenia grudniowe na Wybrzezu – robotnicy Stoczni Gdynskiej niosa na drzwiach cialo Zbigniewa Godlewskiego, zastrzelonego podczas zamieszek w rejonie stacji kolejki podmiejskiej Gdynia Stocznia. Zdjecie wykonano na ulicy Swietojanskiej w Gdyni, z okna mieszkania prywatnego. Fot. Edmund Peplinski / FORUM UWAGA!!! Cena minimalna dla publikacji w prasie i ksiazkach – 200 PLN xxxx

Wydarzenia sprzed pięćdziesięciu lat są dla większości ludzi żyjących dziś odległą i coraz mniej zrozumiałą przeszłością a ich znaczenie dla powojennych losów Polski przesłoniły następne wydarzenia, w szczególności o jedenaście lat późniejszy stan wojenny. Warto jednak zastanowić się nad ówczesnym kryzysem politycznym, także dlatego, że płyną z niego wnioski dla władzy sprawowanej w innych, znacznie korzystniejszych warunkach, ale także narażonej na to, że swymi błędami może stworzyć zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa a samej sobie wykopać polityczny grób.

Historia pełna jest wielkich paradoksów. To, co stało się w Polsce w grudniu 1970 roku, należy do największych. Na początku tego miesiąca Polska odnotowała ogromny, o historycznej skali, sukces polityczny, jakim była wizyta w Warszawie kanclerza Willy Brandta i podpisanie 7 grudnia porozumienia normalizującego stosunki między PRL i RFN na gruncie uznania nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie. Było to uwieńczeniem wieloletniej, konsekwentnej polityki Władysława Gomułki – jego drugi wielki sukces polityczny (po pamiętnym październiku 1956 roku, gdy triumfalnie wrócił do władzy wbrew oporom radzieckiego kierownictwa i gdy swą odważną a zarazem mądrą polityka uchronił Polskę przed losem Węgier). Siódmego grudnia 1970 roku Gomułka był u szczytu powodzenia, z poczuciem dobrze spełnionego wobec Polski obowiązku. Dwa tygodnie później odchodził w poczuciu klęski, opuszczony przez najbliższych i skompromitowany w oczach rodaków.

Zrozumienie dramatu Gomułki wymaga uwzględnienia nie tylko okoliczności, w jakich przyszło mu sprawować władzę, ale także – a raczej przede wszystkim – cech jego osobowości. Był człowiekiem nieprzeciętnym, o wielkiej sile charakteru i ideowości. Jak żaden inny z polskich przywódców komunistycznych potrafił przeciwstawić się Stalinowi wiedząc, że ryzykuje nie tylko stanowiskiem ale także życiem. W odróżnieniu od wielu innych przedwojennych komunistów bardzo wyraźnie stawiał interes narodowy Polski nad racjami „internacjonalistycznej solidarności”. To te cechy uczyniły go naszym wymarzonym, może nawet idealizowanym, przywódcą w roku 1956.
Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat i byłem w pełni zaangażowany w działania wspierające reformatorską większość ówczesnego Komitetu Centralnego. Zostało mi z tego okresu przekonanie o zbawiennym wpływie, jaki na bieg polskich spraw miało to, iż PZPR miała w Gomułce przywódcę historycznego formatu. Pozostawałem temu przekonaniu wierny przez wiele lat, także wtedy, gdy przeciw polityce Gomułki burzyli się moi bardziej radykalni koledzy, najczęściej zresztą wywodzący się z kręgu rozczarowanych byłych fanatyków komunistycznych. Jeszcze dziś, myśląc o fatalnym końcu tego polityka, nie zapominam o jego wcześniejszej roli, która zapewniła mu godne miejsce w historii Polski. Po przełomie październikowym Polska stała się najbardziej otwartym na świat państwem ówczesnego bloku socjalistycznego. Nauka i kultura rozkwitły w warunkach znacznej wolności twórczej. Kościół katolicki cieszył się swobodą, jakiej nie znały kościoły w innych państwach socjalistycznych. Nigdy nie wrócono do kolektywizacji rolnictwa ani do bezprawia aparatu bezpieczeństwa. W stosunkach z ZSRR Gomułka konsekwentnie i skutecznie dbał o suwerenność wewnętrzną i o interesy naszego państwa.

Jako przywódca PZPR – hegemonicznej partii ówczesnego systemu władzy – Gomułka stał się piastunem władzy autorytarnej. To było od niego niezależne, ale sposób sprawowania tej władzy już od niego zależał. Biograf Gomułki Andrzej Werblan zwraca uwagę na to, że w jego stosunku do współpracowników od początku wyraźny był rys autokratyczny. Kierownictwo PZPR przestało funkcjonować jako rządząca oligarchia, a stało się drużyną wodza, który „miał nad swoim otoczeniem, z jednej strony, znaczną przewagę polityczną, z drugiej – miał poparcie społeczne” (Modzelewski-Werblan Polska Ludowa, s. 165). Miało to fatalne konsekwencje –zwłaszcza wtedy, gdy w polityce Gomułki pojawiały się groźne w skutkach błędy.

Błędy te dotyczyły przede wszystkim polityki gospodarczej. Gomułka się na gospodarce nie znał i mimo ogromnej pracowitości, z jaką studiował materiały ekonomiczne nie był w stanie zastąpić tym luk w wiedzy ekonomicznej. Polska miała wówczas światowej sławy ekonomistów, wśród których szczególnie ważna była wielka trójka: Oskar Lange (1904-1965), Michał Kalecki (1899-1970) i Czesław Bobrowski (1904-1996). Po przełomie październikowym powstała Rada Ekonomiczna (z Oskarem Lange jako przewodniczącym i Czesław Bobrowskim jako wiceprzewodniczącym). Snuła ona ambitne plany zreformowania nadmiernie scentralizowanej gospodarki, ale napotkała na opór polityczny i na początku lat sześćdziesiątych przestała działać. Wybitni ekonomiści zostali pozbawieni realnego wpływu na politykę gospodarczą, której ster Gomułka przekazał technokratom. Od V Zjazdu PZPR (1968) kierownictwo polityki gospodarczej znajdowało się w ręku Bolesława Jaszczuka (1913-1990) – zasłużonego działacza KPP i PPR i więźnia hitlerowskich obozów koncentracyjnych, ale człowieka o wykształceniu technicznym, bez naukowego przygotowania do kierowania gospodarką narodową. To właśnie odrzucenie autorytetów naukowych w połączeniu z przywiązaniem Gomułki do strategii gospodarczej opartej na systemie nakazowym i na inwestowaniu w ciężki przemysł zrodziło kryzys gospodarczy końca 1970 roku.

Decyzja o podwyżce cen artykułów codziennego użytku, zwłaszcza żywności, była w intencji Gomułki i Jaszczuka środkiem służącym podniesieniu wydajności pracy i zdyscyplinowania załóg robotniczych. Był to krok desperacki – wynik pogłębiających się trudności gospodarki, która coraz gorzej radziła sobie z narzuconym, przesadnie wysokim, tempem inwestowania w przemysł ciężki. Problem był realny, ale lekarstwo okazało się gorsze od choroby.

Trzeba w tym kontekście odnieść się do często głoszonej tezy, że taki kierunek polityki gospodarczej wynikał nieuchronnie z wad systemu i z nacisku ZSRR. To teza wygodna dla ówczesnej elity władzy – ale nieprawdziwa. Od 1 stycznia 1968 roku Węgry realizowały Nowy Mechanizm Ekonomiczny, w pewnej mierze oparty na wykorzystaniu praw rynku. Nie był on panaceum na wady gospodarki socjalistycznej, ale zapewnił Węgrom znacznie lepszą i bardziej stabilną sytuację gospodarczą. A przecież Węgry po interwencji 1956 roku były znacznie bardziej zależne od ZSRR niż Polska! Trzeba więc wyraźnie powiedzieć: za stan polskiej gospodarki po koniec lat sześćdziesiątych odpowiada błędna polityka gospodarcza, której źródło tkwiło w stanie ośrodka kierowniczego.
Ośrodek ten – a mówiąc wprost tandem Gomułka-Jaszczuk – ponosił też pełną odpowiedzialność za źle pomyślaną i w fatalnym momencie ogłoszoną podwyżkę cen. Nic nie zmuszało do tej decyzji, a jej podjęcie świadczyło o oderwaniu się Gomułki od realiów społecznych.
Pierwotny błąd, jakim była podwyżka cen, pociągnął za sobą następne. Gdy w poniedziałek 14 grudnia rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej (wtedy imienia Lenina) reakcją władz były chaotyczne próby stłumienia protestu siłą, bez jakiejkolwiek próby porozumienia ze strajkującymi. Było to gaszenie pożaru benzyną.

Przebieg kryzysu grudniowego jest dobrze opisany w literaturze historycznej. Wystarczy więc przypomnieć jego kalendarium.
11 grudnia odbyło się posiedzenie Biura Politycznego, na którym bez jakiegokolwiek sprzeciwu przyjęto propozycję podwyżki cen. Weszła ona w życie w niedzielę 13 grudnia, a już w poniedziałek rozpoczął się protest stoczniowców gdańskich. Tego samego dnia obradowało plenum Komitetu Centralnego, ale członków tego grona nawet nie poinformowano o powstałej w Gdańsku sytuacji. We wtorek 15 grudnia na naradzie w KC Gomułka wydał (niekonstytucyjny) rozkaz użycia wojska przeciw demonstrantom – w tym czasie już atakującym budynek komitetu wojewódzkiego w Gdańsku. W środę rozruchy rozszerzyły się na Elbląg, a w czwartek na Szczecin. Rosła liczba ofiar, w tym w wyniku ostrzelania w Gdyni (w czwartek) robotników udających się do pracy, do czego wezwał ich wicepremier Stanisław Kociołek. Mnożyły się sygnały o narastających napięciach w innych miastach, w tym w Łodzi i w Warszawie.

W środę 16 grudnia kierownictwo radzieckie podjęło inicjatywę polityczną zachęcając przebywającego w Moskwie wicepremiera Piotra Jaroszewicza do szybkiego powrotu do kraju i przekazania radzieckiego „zaniepokojenia” powstałą sytuacją. 18 grudnia ambasador Awierkij Aristow przekazał list Komitetu Centralnego KPZR adresowany do KC PZPR i wzywający do znalezienia politycznego rozwiązania powstałej sytuacji, Za tym enigmatycznym sformułowaniem kryła się sugestia zmiany kierownictwa. Władze radzieckie jednoznacznie postawiły wtedy na Edwarda Gierka. Nagłe i ostre pogorszenie się stanu zdrowia Gomułki przyśpieszyło rozwiązanie. W sobotę 19 grudnia na posiedzeniu Biura Politycznego (bez Gomułki) zapadły decyzje personalne, zatwierdzone w niedzielę przez plenum KC PZPR. Wraz z Gomułką z kierownictwa PZPR odwołani zostali Bolesław Jaszczuk, Zenon Kliszko, Marian Spychalski i Ryszard Strzelecki – a więc najwierniejsi współtowarzysze upadającego przywódcy. Nowy szef partii wygłosił koncyliacyjne przemówienie do narodu. Zaczęło się wychodzenie z kryzysu władzy.

Wokół tych wydarzeń narosły liczne mity. Autorem jednego z nich był sam Gomułka, który (w wywiadzie udzielonym Antoniemu Przygońskiemu w marcu 1981 roku) dowodził, że jego upadek był spowodowany ingerencją radziecką i że 17-18 grudnia „sytuacja w Polsce była w zasadzie opanowana”. Moim zdaniem w ocenie tej zawarte są dwa podstawowe błędy. Po pierwsze: kierownictwo radzieckie nawet jeśli Gomułka grał mu na nerwach swą apodyktycznością nie miało możliwości zachwiania jego pozycją tak długo, jak długo sytuacja w Polsce by la stabilna. To dopiero bezsensowna podwyżka cen i brutalna odpowiedź na protest robotniczy stworzyły sytuację krytyczną, w której radziecka ingerencja stała się możliwa. Po drugie: wbrew opinii Gomułki sytuacja w połowie krytycznego tygodnia nie uspakajała się lecz zaostrzała tworząc całkowicie realną groźbę ogólnokrajowego wybuchu. Wybuch taki niósł z sobą groźbę wojskowej interwencji ZSRR – słusznie uważanej przez obie strony za katastrofalną. Tym, jak sądzę, przede wszystkim należy tłumaczyć inicjatywę kierownictwa KPZR.

Gomułka (w cytowanym wywiadzie) wyraził gorzką i niesprawiedliwą ocenę, że „komuniści polscy widzieli w KPZR czynnik nadrzędny” i traktowali Breżniewa jako „gospodarza”. A przecież czternaście lat wcześniej Komitet Centralny PZPR w zdecydowanej większości sprzeciwił się radzieckiej presji! Czyżby przez czternaście lat dokonał się – i to pod rządami Gomułki – nawrót do prosowieckiego serwilizmu? Prawda, której Gomułka nigdy nie zaakceptował, była taka: to nie serwilizm wobec Moskwy, lecz poważne błędy polskiego przywódcy obróciły przeciw niemu ludzi, którzy tkwili przy nim niemal do ostatniej chwili.

Andrzej Skrzypek, który na podstawie dokumentów radzieckich prześledził uważnie działania władz ZSRR w czasie polskiego kryzysu (Mechanizmy klientelizmu: stosunki polsko-radzieckie 1965-1989, Pułtusk-Warszawa 2008), twierdzi, że niekorzystna dla Gomułki decyzja kierownictwa KPZR zapadła już w środę 16 grudnia pod wpływem napływających informacji o ofiarach w Gdańsku (s. 114). Nic natomiast nie przemawia za tezą, że kierownictwo radzieckie już wcześniej podejmowało próby odsunięcia kłopotliwego polskiego przywódcy. Inną natomiast sprawą jest to, że w wyniku kryzysu grudniowego i zmiany polskiego kierownictwa nastąpiło wyraźne wzmocnienie zależności Polski od ZSRR. Ekipa Gierka ani nie chciała, ani nie potrafiła tak skutecznie bronić polskiej suwerenności, jak czynił to Gomułka. Jego upadek był więc z punktu widzenia pozycji Polski w „bloku socjalistycznym” wyraźnie niekorzystny.

Wokół przebiegu kryzysu grudniowego powstało wiele mniej lub bardziej sensacyjnych koncepcji spiskowych, które miałyby tłumaczyć ówczesną walkę o władzę. Rzecz znamienna: koncepcji tych nie podzielają kompetentni autorzy zachodni, w tym pierwszy autor poświęconej tej sprawie pracy Zbigniew Pełczyński – powstaniec warszawski i politolog brytyjski („The Downfall of Gomulka” w: A. Bromke i J.W. Strong, Gierek’s Poland, New York 1973). Prawda jest taka, że nawet jeśli w kierowniczym aktywie PZPR dostrzegano niebezpieczeństwa związane z polityką „zaciskania pasa”, to aż do krytycznego tygodnia nikt na działania wobec przywódcy opozycyjne nie miał odwagi się zdecydować.

Beneficjentami kryzysu grudniowego był Edward Gierek i skupiona wokół niego grupa technokratów, a także – szerzej na rzecz patrząc – młodsze pokolenie działaczy partyjnych, już bez korzeni w przedwojennej KPP. Pod tym względem kryzys ten bardzo głęboko przeorał polską politykę. Pokolenie przedwojennych działaczy KPP schodziło ze sceny otwierając drogę do władzy ludziom młodszym – wchodzącym w życie polityczne w latach wojny, lub już po jej zakończeniu. Był to proces polityczny – a nie biologiczny. Gomułka tracąc władzę miał 65 lat, odchodzący z nim współpracownicy byli od niego o kilka lat młodsi. Ich rówieśnicy kierowali innymi państwami socjalistycznymi przez wiele następnych lat. To kryzys polityczny wymusił zmianę pokoleniową na szczytach władzy.

Zmiana ta miała istotne konsekwencje. Nowe pokolenie przywódców było znacznie bardziej pragmatyczne, choć zarazem w swej większości tkwiło w okowach myślenia technokratycznego i dalekie było od śmielszych koncepcji reformatorskich. Początkowo nowe kierownictwo zdecydowało się na poluzowanie polityki gospodarczej w kierunku poprawy warunków życia, co owocowało popularnością „ekipy Gierka” – przynajmniej w pierwszych latach. Już po paru latach wrócono jednak do bardziej tradycyjnej polityki inwestowania w ciężki przemysł (i górnictwo węglowe, będące „oczkiem w głowie” nowego szefa partii). W połączeniu z niekorzystną koniunkturą światową (po gwałtownej zwyżce cen ropy naftowej spowodowanej bojkotem arabskim po wojnie Jom Kipur 1973 roku) spowodowało to powrót poważnych trudności polskiej gospodarki. W tym znaczeniu kryzys grudniowy okazał się zmarnowaną szansą na istotną zmianę polityki gospodarczej.

Nie przyniósł on także trwałego uspokojenia sytuacji w kierownictwie PZPR. Rosnącemu kultowi Edwarda Gierka towarzyszyły kolejne zawirowania walk frakcyjnych, których ofiarami padali kolejno Mieczysław Moczar (1971), Franciszek Szlachcic (1974) i Stefan Olszowski (1980). W konfliktach tych trudno dopatrzyć się głębszego sensu programowego: była to w czystej postaci walka o władzę.

Jeden jednak aspekt zmiany grudniowej okazał się trwały i brzemienny w skutkach: rola wojska. Z przyczyn politycznych i ideologicznych sprawa ta nie była przedmiotem publicznej dyskusji w Polsce, ale znalazła wyraz w publikacjach poważnych uczonych zagranicznych. Pierwszym, który zwrócił uwagę na kluczową rolę wojska w rozwiązaniu kryzysu grudniowego i w polityce pogrudniowej był amerykański politolog z Los Angeles Andrzej Korboński (1927-2013) – powstaniec warszawski a prywatnie bratanek ostatniego Delegata Rządu na Kraj Stefana Korbońskiego. W kilku poświęconych temu zagadnieniu publikacjach wysunął on tezę, że o upadku Gomułki ostatecznie zdecydowało stanowisko ministra obrony narodowej generała Wojciecha Jaruzelskiego, który najpierw zakazał wojsku używania broni wobec demonstrantów a następnie oparł zmianę na stanowisku pierwszego sekretarza. Co więcej, dowodził Andrzej Korboński, decyzjami tymi stworzono swego rodzaju „prawa veta” wojska w stosunku do decyzji wymagających użycia siły, co miało kluczowe znaczenie w czerwcu 1976 roku a zwłaszcza latem 1980 roku. Jak w żadnym innym państwie ówczesnego „bloku państw socjalistycznych”, polskie siły zbrojne stały się bardzo ważnym i względnie samodzielnym czynnikiem politycznym. Warto o tym stanowisku kompetentnego amerykańskiego uczonego pamiętać – zwłaszcza w kontekście jednostronnych i powierzchownych naświetleń tych zagadnień w niechętnej Wojciechowi Jaruzelskiemu literaturze prawicowej (Np. Paweł Kowal i Mariusz Cieślik, autorzy tendencyjnej książki „Jaruzelski – życie paradoksalne”, Kraków 2015) prac Korbońskiego w ogólne nie zauważyli – czyżby tylko z niedouczenia?).

Kryzys grudniowy miał także poważne reperkusje dla przyszłości protestu robotniczego w PRL. Był to ostatni protest zdominowany przez starcia uliczne. Tragiczne doświadczenie grudnia 1970 roku zrodziło nowe przywództwo robotnicze i nową taktykę walki – opartą na strajku okupacyjnym. W tym sensie sukces strajków letnich 1980 roku był w dużej mierze dzieckiem tragedii grudnia 1970 roku. To odrębny ważny problem – wymagający zapewne innego autora.

Jerzy J. Wiatr

Poprzedni

Prawicowy szok pourazowy

Następny

Król jest nagi

Zostaw komentarz