Karol Modzelewski, uznawany za skutecznego ongiś bojownika o prawa pracownicze i inne zjawiska z gruntu miłe lewicy, awansował dość szybko na jednego z jej bohaterów w III RP. Czy z braku lepszego dżemu, czy dlatego, że nie wpisał się dostatecznie miękko w transformacyjne narracje? Chyba jednak głównie z powodu naiwności odbiorców jego komunikatów. Szkoda, że ujawnia się to po raz kolejny; tym bardziej, że nie zanosi się, by i przy tym ostrym zakręcie ktoś zechciał pokusić się o wnioski i zmiany.
Wspomniany działacz i komentator był uprzejmy niedawno zabrać głos w sprawie polskiej polityki zagranicznej i obronnej. Stwierdził, iż instalacja niezwykle drogiej bazy wojsk amerykańskich w Polsce o kuriozalnej nazwie roboczej Fort Trump to pomysł znakomity, ale ze względu na mroczne chmury PiS-owszczyzny, które zawisły nad Polską, nierealny. A dokładniej, powiedział, że byłby to projekt zbieżny z polską racją stanu, ale Duda i Kaczyński na pewno to spieprzą.
Cokolwiek zdumiewa podobna opinia z ust człowieka szczycącego się krytycznym myśleniem. Każdy bowiem, komu udało się zachować elementarną przytomność umysłu w tych dziwacznych postczasach III i IV RP zdaje sobie sprawę, że inwestycja 2 mld dolarów w jankeskie zabawy z bronią jest po prostu szkodliwym idiotyzmem. Jeszcze bardziej zaskakuje jednak konstatacja, iż prominenci PiS-u mieliby się do tego nie przyłożyć. Modzelewski myli się więc wielokrotnie i daje dowodny wyraz temu, iż cała ta jego niemal trzydziestoletnia kawalkada przeciw ułomnościom polskiej transformacji jest pustą pozą, wentylem bezpieczeństwa wkręconym w niszę.
Nikt inny przecież nie zrobi tego lepiej niż właśnie obecny rząd. Jedyną treścią „polityki”, którą prezes i prezydent proponują społeczeństwu, jest wszak emocjonalna huśtawka i żonglowanie symbolami. A jednym z najważniejszych z tychże jest fantazmat groźnej Rosji, fałszywie zreinkarnowego ZSRR, które wraz z cyrkową kopią Reagana okupującą obecnie Biały Dom, trzeba pilnie ponownie obalić. Niczego innego duet ten nie rozegra lepiej, niż właśnie kolejnego festiwalu brzdękania szabelką na Moskwę. A jeśli da się przy tym zademonstrować hiperserwilizm utrzymując komediowo-lokajską nazwę, to będzie to sukces wielkiej miary i materiał do PR-owej eksploatacji na dekady wprzód.
Natomiast twierdzenia o rzekomej zgodności rusofobicznych ekscesów za obłędne pieniądze, to dowód na myślenie magiczne, że się tak wyrażę – najgorszego sortu. W polityce jeszcze bardziej groźne od lekkodusznej, infantylnej naiwności. Jeżeli ktoś uważa, że jedna baza jankeskich wojsk w Polsce stanowi jakiś realny czynnik awersyjny dla wyimaginowanej przez chore umysły rosyjskiej nawały, to polecić można takiej osobie jedynie wycieczkę do kuchni, wyszukanie najcięższej dostępnej tam patelni i wymierzenie sobie nią ciosu prosto w czoło.
A jednak okazuje się, że Modzelewski tak właśnie sądzi. Osobiście jest mi to zupełnie obojętne, albowiem dla mnie Modzelewski nie był, nie jest i nie będzie żadnym punktem odniesienia. Reprezentuję nurt lewicy w Polsce praktycznie nieobecny – czyli lewicę nieantykomunistyczną. Ale wyobrażam sobie zgrzyty zębów i obfite bóle wiadomego fragmentu anatomii, tych, którzy żyją nadętymi ponad wszelką przyzwoitość legendami Kuronia i Modzelewskiego właśnie. Oraz, ma się rozumieć, innych eksponentów frymuśnej lewicy, która wprawdzie nie lubi PO, PiS-u, czy Balcerowicza, ale jeszcze bardziej nienawidzi PRL-u i Rosji. Ja od początku swojego świadomego życia w Polsce z radością popluwałem okazjonalnie na zachwyty i westchnienia polskiej lewicy wobec takich ośrodków jak Nowy Obywatel, Tygodnik Powszechny czy Gazeta Wyborcza oraz na jej perwersyjne do granic obrzydliwości z nimi romanse. Ich wspólnym mianownikiem jest oczywiście antykomunizm i nieodłącznie podążająca z nim w parze antyrosyjska ksenofobia. Do dziś zachodzę w głowę, czy w polskiej kulturze politycznej to pierwsze jest funkcją drugiego, czy odwrotnie.
W zbiór ten wpisują się wszyscy apologeci (nawet umiarkowani) transformacji, którzy dogmatycznie odrzucają prostą tezę, iż PRL można było reformować, zamiast wysadzać w powietrze i że III RP ze swoimi Wałęsami, Mazowieckimi, Glempami, Balcerowiczami, Niesiołowskimi, Moczulskimi oraz właśnie Modzelewskimi, Kuroniami, Bonieckimi, Michnikami, Lisami i Żakowskimi nie była żadną dziejową koniecznością, tylko politycznym wyborem. Czasy bieżące poświadczają jego głupotę i ujawniają miałkość przesłanek, tudzież krótkowzroczność planistów. Polska droga do przemian prowadzi wyłącznie do PiSlandu i nigdzie indziej. Jeśli nie zaprowadziłby go Kaczyński, zrobiłby to Modzelewski, zresztą – jak sam twierdzi – lepiej.