29 marca 2024

loader

O czym milczy Donald Tusk?

Pozorne bezprogramie nadwiślańskich liberałów

Władzę się zdobywa, by realizować jakiś program. Na pewno powinien on pomóc zwalczać zło. Ale co dalej? Już od kilku lat widać, że bezprogramie Platformy Obywatelskiej polega na tym, że swój koncept na urządzenie społeczeństwa już zrealizowała. Zbudowała neoliberalny ład w gospodarce, stworzyła sferę publiczną wedle kanonów liberalnej demokracji, ożywiła lokalne społeczności, wyposażając je w instytucje samorządności. Jej pieśń o nowej Polsce dobrze brzmiała w UE, która sama jest regionalnym parkiem neoliberalizmu. Miało być pięknie jak nigdy. I oto w 2015 roku klops.

Wygląda na to, że płyta z liberalnym disco polo zacięła się na przełomie lat 2007/8. Naiwna wiara w neoliberalizm osłabła. Porzucili ją amerykańscy Demokraci. Teraz prezydent Joe Biden powraca do praktyk Nowego Ładu. Porusza kwestie bezpieczeństwa socjalnego, tworzenia miejsc pracy, godziwej płacy, globalnego podatku od korporacji, zniesienia patentów do szczepionek przeciwko COVID-19. Czy nadwiślańscy liberałowie, których teraz bierze w troki stary-nowy przywódca, są w stanie wyobrazić sobie tak skorygowany kapitalizm – kapitalizm bez władzy wielkich korporacji, bez wielkich nierówności, z rosnącą rolą państw, bez kryzysu planetarnego?
Wszyscyśmy od Leszka. PO przemilcza miejsce polskiej gospodarki w światowym podziale pracy. Wiekopomne dzieło L. Balcerowicza pozwoliło powrócić krajowi do „normalności”, czyli na historycznie wyznaczone miejsce. W globalnym podziale pracy znów staliśmy się gospodarką poddostawców, podwykonawców, centrum logistycznym, do którego i z którego ruszają tiry wypełnione towarami zagranicznych gości. Tania praca i niskie podatki dla biznesu to teraz narodowa specjalność. Polski neoliberalny Lewiatan stworzył przedsiębiorcom zagranicznym i rodzimym duże możliwości obniżania kosztów pracy i transferu zysków. Jednocześnie powstały warunki awansu zawodowego i materialnego dla specjalistów z wysokimi kwalifikacjami w korporacjach, w bankach, w zarządach firm publicznych. A co z zatrudnionymi w budżetówce, w strefach specjalnych, w coraz większym sektorze usług dla korporacyjnego biznesu?

Dostrzeganie tylko danin, którymi zostanie dodatkowo obciążona tzw. klasa średnia, to doprawdy szczyt hipokryzji. W Polsce najwyższe podatki od dochodów osobistych są o 20% niższe niż w wielu krajach UE, np. Belgii. W tych krajach też podatki od dochodów wraz ze składkami na ubezpieczenia są głównym źródłem dochodów budżetu państwa. W Polsce, co dużo mówi, największym źródłem dochodu są wpływy z VATu. W 2020 r. było to 185 mld ZLP (dla porównania wpływy z PIT, bez składek, to tylko 119 mld). To mowa przez lufcik do zamożnego miejskiego ludu: przedsiębiorców, pracowników administracji na kierowniczych stanowiskach, klasy menedżerskiej, freelancerów zajmujących się programowaniem, grafiką komputerową, copywritingiem, marketingiem internetowym. PO był i jest awangardą tzw. „klasy średniej”, partią klasową, silnie zideologizowaną, hegemoniczną, wspieraną przez dziennikarski komentariat Gazety Wyborczej, Polityki, Newsweeka, internetowych portali. Tradycyjna inteligencja – dawni intelektualiści, naukowcy, profesjonaliści (lekarze, architekci, inżynierowie) – ustępują miejsca menedżerom, ekonomistom bankowym, pośrednikom finansowym, brokerom, zarządzającym bankami i funduszami inwestycyjnymi. Ogółem to working rich, pracujący bogacze. 10 proc. najlepiej sytuowanych przejmuje w Polsce 40 proc. dochodu narodowego (Th. Blanchet, L. Chancel, A. Gethin, „How unequal is Europe? Evidence from Distributional National Accounts, 1980-2017”). To krezusi na swojską miarę, gdzie 2/3 zatrudnionych otrzymuje na rękę te „dwa tysiące” z ogonkiem. Beneficjenci transformacji to ok. 15-17 proc. społeczeństwa i to oni są naturalnym elektoratem liberalnej formacji. Nie chcą, by urzędy skarbowe poświęcały uwagę ich dochodom, usługi kupują na „wolnym rynku”, sami wiedzą najlepiej, jak pomnażać majątki i aktywa. Im potrzebna wolność, a nie bezpieczeństwo socjalne.

Słabnąca magia wolnego rynku. Kryzys finansowy 2007/8 r. sprawił, że straciły moc liberalne zaklęcia o efektywnym rynku. Tylko neoklasyczna ortodoksja zamyka swój horyzont badawczy w okowach tradycyjnego modelu konkurencyjnego rynku, który miałaby dyscyplinować jego niewidzialna ręka. Coraz większe zastosowania mają modele oparte na asymetrii informacji, na modelu monopolu, na badaniach instytucjonalnych podstaw gospodarki czy na modelu koordynacji działań wielu podmiotów: setek firm, kilkunastu agencji rządowych, milionów konsumentów. A półświatkowi ekonomistów te wszystkie różne teorie są potrzebne, by nie pomijał „niedoskonałości i napięć na rynkach pracy, kapitału i towarów”, pisze Dani Rodrik w książce „Rządy ekonomii”. Współczesny kapitalizm wyhodował potwora w postaci stada „inwestorów” – właścicieli kapitału pieniężnego, głosujących swoimi portfelami inwestycyjnymi. W gospodarce dominuje akcjonariusz i spekulant, a nie producent. Stąd rozdęty sektor finansowy i rynek kapitałowy. Obsługuje on spekulację nie tylko papierami wartościowymi, ale również ropą, żywnością, nieruchomościami, przedsiębiorstwami przemysłowymi, które można kupić, sprzedać, zlikwidować – stosownie do kursów akcji i strategii biznesowej. Władcy aplikacji i obligacji kontrolują coraz więcej gałęzi gospodarki, tym samym przyszłość cywilizacji.

W próżnię teoretyczną trafia teraz straszak długu publicznego. Wbrew narzucającej się oczywistości zdrowego rozsądku, państwo (jako instytucja) zaciąga dług w imieniu społeczeństwa, a nie przyszłych pokoleń. Jest sprawiedliwe, by kolejne pokolenie, dziedzicząc różne ulepszenia w postaci infrastruktury, sprawnych instytucji, bardziej innowacyjnej gospodarki czy bardziej harmonijnego społeczeństwa – dziedziczyło też część zobowiązań zaciągniętych dla ich sfinansowania. Dług publiczny redukuje się poprzez inflację, rzadko przez zawieszenie spłat, a najczęściej roluje. Amerykańskie państwo roluje swój dług od 30. lat XIX w! Dlatego straszenie długiem nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś. Niewielu ma ogromne oszczędności, które może podgryzać inflacja.

Zysk ci wszystko wybaczy, ale nie wybaczy przyroda. „Zielona” maska transformacji energetycznej i marketingowe pompowanie bajkowych mocy sztucznej inteligencji to stanowczo za mało. Nie może trwać bez końca ogołacanie planety z tego, co powstało w ciągu milionów lat. Tylko w ciągu osiemnastu lat XXI w. gospodarka nastawiona na namiętną konsumpcję dóbr materialnych zużyła 31 proc. węgla jaki kiedykolwiek został wydobyty, 37 proc. ropy naftowej i 48 proc. gazu ziemnego (według obliczeń Marcina Popkiewicza). Rozrasta się Wielka Pacyficzna Plama Śmieci – codziennie trafia do mórz i oceanów 6 mln ton plastikowych odpadów. Co roku przybywa ok. 2 mld ton elektrośmieci, z czego utylizuje się tylko ok. 50 mln ton. Skoro nie można już łudzić publiki, że rynek wszystko załatwi, to robi się wszystko, by temat de-wzrostu przemilczeć.

Nie ma wolności, bez równości. Według liberałów demokracja to przestrzeń wolnych wyborów dokonywanych przez upodmiotowione jednostki. Kierują się one podobno tylko własnymi interesami, a zwłaszcza potrzebą samorealizacji. W społeczeństwie obywatelskim państwo to strażnik wolności jednostki, ta zaś musi mieć możliwość obrony, jeśli państwo próbuje ingerować w sferę jej praw i swobód. Tak jak to robi obecnie pisowska sanacja bis. Tu lewica kroczy w tym samym szeregu z liberałami. Demokracja bowiem to narzędzie, jakie ma wspólnota życia i pracy, by decydować o hierarchii potrzeb i sposobów ich realizacji. Taką wspólnotę wiąże silnie repartycyjny system zaopatrzenia na starość. Niestety, liberałowie, także ci z PiSu, stopniowo go demontują. Demokracja liberalna, której broni PO, nie wymaga wiele od obywatela: głosuj raz na cztery lata, w tym czasie dobrze sprzedaj swoje kwalifikacje, bądź przedsiębiorczy i kreatywny, a sukces materialny sam przyjdzie. Walcz w rynkowej dżungli o mieszkanie, oszczędzaj na emeryturę z giełdy, kształć dzieci w prywatnej szkole. Resztę zrobi za ciebie polityk. Dzięki niemu zarejestrujesz firmę w jednym okienku, on skonstruuje dla ciebie „daninę”, pracowników też ci zdyscyplinuje, ułatwi bankowy kredyt na parę dekad. Ale pozostają miliony prekariuszy, pozostaje lęk przed utratą pracy dla mniej wykwalifikowanych pracowników wskutek robotyzacji. Słowem, co PO ofiaruje klasom pracowniczym, skoro „naturalny” elektorat to za mało, by pokonać PiS? Ile razy można wyzwalać „energię” społeczeństwa obywatelskiego, teraz młodego pokolenia? Może chociaż repeta z liberalizmu zabarwionego socjalnie, powrót do J. S. Milla, L. Hobhouse`a, I. Berlina, W. Beveridge`a czy w Polsce A. Walickiego, A. Szahaja? Dla liberałów wrażliwych społecznie jest oczywiste, że wolność bez równości, bez praw socjalnych, jest tylko „pustym słowem”, jak się wyraził John Stuart Mill.

Demokraci chrześcijańscy, a głównie katoliccy. Na dodatek PO kultywuje trochę subtelniej niż konkurencja kulturowe dziedzictwo polskiego sienkiewiczowskiego skansenu, czasem pod maską chrześcijańskiej demokracji. Zemściło się oddanie edukacji szkolnej rezonerom retrocmentarnego patriotyzmu i narodowego katolicyzmu (np. brak edukacji seksualnej, etyki, lekcje religii zamiast religioznawstwa, uroczystości szkolne w kościołach). To przecież nadwiślańscy liberałowie wpuścili Kościół katolicki do szkoły. Głosowali też za powołaniem IPNu, wciąż się legitymizują mniemanym pokonaniem komuny. W obawie przed propagandowymi ciosami konkurenta Platforma kultywuje szczególnie złośliwą odmianę liberalnego konserwatyzmu. Hołubi wolność w sferze gospodarczej, a zarazem jest tradycjonalna światopoglądowo i obyczajowo. Władza warta mszy? Dziwny to liberalizm, który wypiera się dziedzictwa oświecenia, autonomii orzeczeń nauki o biologii człowieka, o antropoewolucji, o kosmosie. Nie przyjmuje do wiadomości, że „żyjemy na średniej wielkości planecie, okrążającej przeciętną gwiazdę, na skraju zwyczajnej galaktyki spiralnej, jednej z miliona galaktyk w obserwowalnej części wszechświata” – wedle słów fizyka Stephena Hawkinga. Dlatego młodzież pokłada teraz większe nadzieje w lewicy, licząc na jej konsekwentne zaangażowanie, by doprowadzić do końca oświeceniowy projekt nowoczesności. Długa kolejka oczekuje na jego dokończenie. Gdzie świeckie państwo, związki partnerskie, prawa reprodukcyjne kobiet?
Wygląda na to, że dopiero odważna programowo lewica może posprzątać stajnię III i IV RP Augiasza Balcerowicza.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Kim jest nowy prezes IPN?

Następny

PiS w opuszczonych okopach PZPR