30 listopada 2024

loader

Policja antykryzysowa

Chaos i agresywne działania mundurowych – to przede wszystkim zobaczyła opinia publiczna podczas sobotniego protestu w Warszawie.

Wydarzenie było opisywane w internecie jako strajk przedsiębiorców, ale pojawili się na nim nie tylko ludzie faktycznie prowadzący biznes. Do protestu organizowanego m.in. przez Pawła Tanajnę dołączyło wielu pracowników czy osób prowadzących jednoosobową działalność, którzy stracili źródło zarobku. Wsparła ich również rolnicza Agrounia. Trudno powiedzieć, ilu z nich faktycznie utożsamiało się z postulatami, jakie rozpowszechnia w internecie Tanajno czy wspierający protest posłowie Konfederacji, ilu było po prostu wściekłych na całokształt polityki rządu w czasie pandemii, a ilu reprezentowało egzotyczne środowiska negujące istnienie koronawirusa. Żadna inna organizacja – lewicowa, związkowa – nie próbowała nawet organizować ulicznych protestów., ściśle respektując wprowadzony na czas epidemii zakaz zgromadzeń.

Rozbite zgromadzenie

Organizatorzy tzw. strajku przedsiębiorców twierdzili, że zgromadzenie jest legalne. Jego uczestników rozstawili w odstępach i – w odróżnieniu od wcześniejszego protestu pod kancelarią premiera – apelowali o zakrywanie twarzy. Demonstranci byli przekonani, że są na miejscu legalnie, jednak ściśle rzecz biorąc warszawski ratusz nie wydał zgody na demonstrację, powołując się na przepisy antykryzysowe. Policja otoczyła zebranych ścisłym kordonem i nie pozwalała im odejść z Placu Zamkowego. Potem przez kilka godzin pojedynczo zabierała demonstrantów do radiowozów. Trafili na komisariaty pod Warszawą (m.in. w Grodzisku czy Pruszkowie), gdzie za złamanie rządowych rozporządzeń epidemiologicznych wystawiano mandaty w różnej wysokości. Niektórym uczestnikom zgromadzenia, gromadzącym się poza Placem Zamkowym, udało się przejść przez centrum miasta ze swoimi transparentami. W relacjach mediów dominowały jednak obrazy z placu i działania policjantów., którzy łącznie zatrzymali 380 osób Wnoszenie do radiowozów ludzi, którzy zarzekali się, że nie robili nic złego czy przepychanka funkcjonariuszy z posłanką Klaudią Jachirą robiły fatalne wrażenie.

Czego chcieli?

Pod jakimi hasłami w ogóle zebrali się protestujący? Wielu mówiło w mediach, że chcieli wyrazić ogólny gniew z powodu działań rządu, bezczynności, tego, że nie dociera do nich żadna pomoc, o której głośno mówi się w publicznych mediach.

Sedno postulatów „strajku” to jednak jeszcze mocniejsze osłony dla biznesu – rząd miałby pokryć poniesione przez prywatnych przedsiębiorców straty w pełnej wysokości, wziąć na siebie wypłaty odpraw w razie zwolnień pracowników, a także „wykreślić przepisy zamiast tworzyć nowe” i „redukować liczbę urzędów i urzędników”. To kroki, których na czas kryzysu nie podjęło żadne państwo. Żadne, nie tylko polskie tanie państwo nie jest w stanie w stu procentach pokryć strat biznesu, zarazem rezygnując z własnych przychodów i zwalniając pracowników własnej administracji, a do tego zostawiając w bardzo trudnej sytuacji pracowników najemnych. Czyli nadal większość społeczeństwa.

Pomóc, ale rozsądnie

– W przypadku firm borykających się z trudnościami w związku z szalejącą pandemią państwo powinno odpowiednio je oceniać i pomagać tym, które są przyszłościowe i będą mogły już zaraz wrócić na prostą. Ta pomoc nie powinna jednak odbywać się za darmo – komentuje postulaty przedsiębiorców lewicowy działacz i filozof Tymoteusz Kochan. – Niedopuszczalne jest też obniżanie składek na zdrowie i ubezpieczenie społeczne. Państwo nie może być przysłowiowym samobójcą i nie może pomagać rezygnując ze swoich własnych wpływów, bo byłoby to równoznaczne z wbiciem noża we własne plecy. Wszyscy borykający się z trudnościami i pozbawieni środków do życia przedsiębiorcy powinni mieć (razem z pracownikami) zagwarantowane kryzysowe świadczenie w wysokości płacy minimalnej lub pensję w wysokości 2379,66 zł brutto, czyli w wysokości najczęściej wypłacanego obecnie pracownikom w Polsce wynagrodzenia – proponuje publicysta.

Pacyfikować, nie rozmawiać

Zakres pomocy dla wszystkich poszkodowanych przez kryzys – pracowników, drobnych i średnich przedsiębiorców, bezrobotnych – mógłby być przedmiotem eksperckiej dyskusji. To wszystko mogłoby być przedmiotem dialogu z udziałem ekonomistów, związków zawodowych, organizacji społecznych. Rząd i opozycja wspólnie mogłyby dojść do tego, jakie rozwiązania antykryzysowe są wykonalne i zapobiegną pogłębianiu się ogólnospołecznego kryzysu. Czy nie pomogłoby to w uspokojeniu nastrojów Polaków, którzy po dwóch miesiącach w ciągłym napięciu są coraz bardziej u kresu wytrzymałości?

PiS wolał jednak załatwić sprawę znanym sobie sposobem. Plan antykryzysowy będzie taki, jak wymyślono na Nowogrodzkiej, pomoc zostanie udzielona w takim zakresie, jak zdecydował rząd i prezes. Żadnej dyskusji. Gdyby protestowali pracownicy, potraktowano by ich tak samo. Może to zresztą jeszcze przed nami.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Gospodarka 48 godzin

Następny

Czy rząd wypowie wojnę kobietom?

Zostaw komentarz