13 listopada 2024

loader

Powstanie w śmietanie

Aufstand in Warschau In den Strassen von Warschau nach Zerschlagen des Aufstandes. Wie ausgelöscht ist jedes Leben, jeder Verkehr. Unsagbares Unglück brachten diese von London und Moskau aufgehetzten Aufständischen über die bis dahin friedlich ihrer Beschäftigung nachgehenden Bevölkerung. Schutt und Asche bleiben als Zeugen des Verrats Moskaus an den Polen in einer entscheidenden Stunde. Foto: SS-PK-Schremmer/Transocean-Europapress 11.9.1944

„W” jak Warszawa i walka, „w” jak wypaczanie pamięci, „w” jak wynocha zdrowy rozsądku, wreszcie „w” jak wydymani na własne życzenie.

Sporo tego, a przecież historia zawsze ta sama, natomiast zmianom ulega narodowa mitologia, karykaturalnie zniekształcając dziejową optykę. W ujęciu patriotycznym tamto powstanie prawie wgniotło okupacyjne siły niemieckie w ziemię, o czym obecnie zaświadczają rozliczne defilady prawie zwycięstwa i wspomnienia co rok młodniejących prawie kombatantów, których kabaretowe portrety na potrzeby obowiązującego kursu polityki historycznej dziatwa może przyswajać np. dzięki serialowi „Czas honoru”.
Zaiste, honor to wielki, siłami niespełna 40 tys. młodziaków, z których jedynie około 5 tys. miało w rękach coś, co mogło pretendować do miana broni, wywołać u okupanta stan białej gorączki, dając okazję do wymordowania 150-200 tys. cywilów, wywózki 50 tys. do obozów zagłady i kolejnych 100-150 tys. na roboty przymusowe, a wszystko kosztem zaledwie 16-18 tys. zabitych i mniej więcej 20 tys. rannych powstańców. Oni walczyli nie o zwycięstwo, lecz o wolność.
Tylko czyją i jaką?
Restauracja II RP w połowie roku 1944, jako wynik „negocjacji” przywódców akowskiej ruchawki ze Stalinem była taką samą mrzonką, jak mityczna wolność w krótkim okresie jej chwiejnego trwania. Obraz międzywojennej Polski to prawdziwa sielanka. O tak, było do czego tęsknić.
Granice II RP tworzono w krwawym znoju do roku 1921. W skrócie wyglądało to tak: wojna polsko-ukraińska trwająca od listopada 1918 do września 1919 (to właśnie ten konflikt oraz późniejsze polskie represje wobec ludności ukraińskiej odbiły się bolesną czkawką na Wołyniu w latach 1943-1944), powstanie wielkopolskie na przełomie 1918 i 1919, zatarg o Śląsk Cieszyński z Czechami (styczeń-luty 1919), wojna polsko-bolszewicka (1919-1920), trzy powstania śląskie (sierpień 1919, sierpień 1920, maj-lipiec 1921), spór z Litwą o Wilno (w październiku 1920 na polecenie Piłsudskiego gen. Żeligowski urządza prowokację, będącą pretekstem do zajęcia przez armię polską należącego do Litwy miasta), niekorzystne dla Polski wyniki plebiscytów na Warmii i Mazurach. W październiku 1938, wykorzystując fatalną sytuację polityczną zagarnianej przez Hitlera Czechosłowacji, polskie wojsko zajęło Zaolzie, czym rząd polski chciał sobie powetować straty po starciu z roku 1919.
Konstytucja marcowa (17 marca 1921) tworzyła sytuację, w której sejm dominował nad władzą wykonawczą. Towarzysząca temu ordynacja proporcjonalna i polityczne swary doprowadziły do permanentnego braku sejmowej większości mogącej podtrzymać rząd. Efekt – od listopada 1918 do maja 1926 Polacy cieszyli się aż czternastoma gabinetami.
Kołomyjce stanowisk kres położył chwilowo zamach majowy Piłsudskiego, który jednakowoż odmówił wcześniej kandydowania na prezydenta. Wybrany prezydentem 9 grudnia 1922 Narutowicz został zamordowany kilka dni później w trakcie trwającej przeciw niemu kampanii Narodowej Demokracji (sic!). Do przełomu 1924 i 1925 przez kraj przetacza się fala strajków robotniczych. Szaleje hiperinflacja. W starciach z policją i wojskiem w Krakowie (listopad 1923) ginie 18 cywilów i 14 żołnierzy. W związku z coraz gorszą sytuacją ekonomiczną kraju w 1925 upada gabinet Grabskiego, a niedługo po nim Skrzyńskiego. Potem prawicowy rząd Witosa zostaje obalony przez Piłsudskiego. Bilans walk na ulicach Warszawy, trwających od 12 do 15 maja, to niemal 400 zabitych i około 1000 rannych.
1 maja 1926 Zgromadzenie Narodowe wybiera Piłsudskiego prezydentem. Jednak ten odmawia, woląc pociągać za sznurki zza kulis. Prezydentem zostaje wskazany przez niego Mościcki, będący w istocie jedynie marionetką. Po trwających cztery lata przepychankach, PPS, PSL Wyzwolenie, PSL Piast, Stronnictwo Chłopskie, NPR i Chrześcijańska Demokracja tworzą partyjny blok nazwany Centrolewem, którego głównym celem jest zwalczanie dyktatorskich ambicji sanacji. Piłsudski podejmuje decyzję o przedterminowym rozwiązaniu sejmu, a w nocy z 9 na 10 września 1930 przywódcy Centrolewu zostają aresztowani i osadzeni w twierdzy brzeskiej.
Od tej chwili (po wyborach wygranych w listopadzie 1930 przez wspierany przez rząd Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem) aż do śmierci marszałka w 1935, trwają tzw. rządy pułkowników. Rządzili twardą ręką — ciała ofiar tamtego okresu odnaleźli później przypadkowo hitlerowcy, którzy tak jak polscy pułkownicy uznali Las Kabacki za dogodne miejsce egzekucji i grzebania martwych opozycjonistów.
Od 1934 do 1939 w Berezie Kartuskiej działał obóz koncentracyjny przeznaczony wyłącznie dla przeciwników rządów sanacyjnych. Choć nie tak rozległy i działający na mniejszą skalę niż późniejsze obozy hitlerowskie, to jednak i jego więźniowie nie mogli narzekać na brak atrakcji. Bicie i poniżanie były tam normą. Opornych politycznie tłuczono drewnianymi pałkami m.in. w stopy, rozciągając torturowanych na tzw. koziołku; wylewano na nich pomyje w nieogrzewanych celach, zrzucano ze schodów ze związanymi z tyłu rękami itp. Na terenie obozu funkcjonował „karcer”, w istocie głęboki dół wypełniony fekaliami, w którym niektórzy więźniowie spędzali niekiedy nawet trzy dni. Z relacji świadków wynika, iż pewnej listopadowej nocy zamarzło tam co najmniej dwóch skazańców.
Oficjalna liczba zabitych w Berezie to jedynie 17 osób. Ilu ich było naprawdę? Zapewne nigdy się nie dowiemy. Przez obóz przeszło wedle szacunków polskich historyków od 3 do 4 tys. ludzi. Wielu z nich wyszło stamtąd jako złamane psychicznie kaleki, którym opozycyjna działalność polityczna na dobre z głów wywietrzała.
Choć II RP podpisała w Wersalu tzw. traktat mniejszościowy (18 czerwca 1918), gwarantujący mniejszościom narodowym w Polsce prawo do zakładania szkół uczących w językach narodowych, oraz dofinansowanie rządowe dla tego typu placówek publicznych, to faktycznie zapisy te pozostały martwe. Konstytucja marcowa w szumnie brzmiących słowach zrównywała wobec prawa wszystkich obywateli Polski, mimo to sejm nigdy nie uchwalił przepisów wykonawczych umożliwiających praktyczną realizację górnolotnych deklaracji dotyczących praw mniejszości do tworzenia organów samorządowych.
Nie powstały też szkoły dla mniejszości, finansowane ze środków państwowych. Działające oficjalnie bojówki endeckie dopuszczały się aktów przemocy wobec Żydów, Białorusinów i Ukraińców. Na uczelniach funkcjonowało tzw. getto ławkowe – studentom pochodzenia żydowskiego nie wolno było usiąść na zajęciach, a złamanie zakazu groziło pobiciem. Przekonał się o tym m.in. prof. Tadeusz Kotarbiński, zaatakowany przez endeków za to, iż zaoferował swoje krzesło zmuszonej do słuchania wykładu na stojąco żydowskiej studentce. Potem przez wiele lat musiał korzystać z ochrony.
Wspierana przez armię polską brutalna akcja kolonizacyjna na Kresach Wschodnich doprowadziła do tego, iż Polacy byli przez tubylców znienawidzeni, tych w istocie sprowadzono bowiem do roli obywateli drugiej kategorii. Osiedlaniu Polaków towarzyszyły pacyfikacje wsi, zabójstwa i gwałty, wysadzanie cerkwi dynamitem.
Dla przedstawicieli mniejszości awans społeczny w Polsce okresu międzywojnia był zablokowany. Nie mieli dostępu do posad państwowych. Byli marginalizowani, traktowani jak problem, z którym zajęty sobą rząd polski po prostu nie miał czasu się ostatecznie uporać. Z tego kłopotu wybawiła go dopiero niemiecka okupacja.
Skłócona niemal ze wszystkimi sąsiadami, Polska osuwała się w otchłań niepodległościowego delirium, opierając swą politykę zagraniczną na iluzorycznych sojuszach z Francją i Wielką Brytanią.
Dzisiejsza propaganda roztacza przed młodymi Polakami wizję II RP jako legendarnej krainy miodem i mlekiem płynącej, gdzie ludziom żyło się szczęśliwie i dostatnio, królowały zaś społeczna równość, pluralizm polityczny i tolerancja. Ów raj odebrali nam podstępni agresorzy, w których roli Polacy rzekomo nigdy wcześniej nie występowali.
Opowieści o warszawskim zrywie to już jeno szemranie wyschłego strumyka. Czy w zbolałej głowie kilkunastolatka, zmuszonego patrzeć, jak rozgrzani wódką Ukraińcy w mundurach SS robią z cnoty jego dzielnej koleżanki-łączniczki jesień średniowiecza, zaświtała myśl: „Po co nam to było?” Czy gdy mu już tę głowę użynali dla zabawy bagnetem, myślał o wolnej Polsce? Czy animatorzy tego szaleństwa zastanawiali się, ilu takich żółtodziobów nie wróci już do swych zrozpaczonych matek? Dziś nikogo to już nie obchodzi.
Dopóki siedzieli okrakiem na barykadzie, świeciło słonko, a nad głową powiewał biało-czerwony sztandar, mogli przenosić góry.
Potem przyszło się zmierzyć z rzeczywistością, a ta zawsze boleśnie weryfikuje nacjonalistyczną megalomanię. Nie było pięknej i dobrej Rzeczpospolitej, nie było wyśnionego zwycięstwa. Zakłamywanie historii poprzez gloryfikację niegdysiejszych klęsk czyni nas narodem wyjątkowym, ale na pewno nie godnym szacunku i naśladowania.
Zważywszy rozmiary tragedii, syreny powinny wyć nie przez minutę, ale bez przerwy przez 63 dni.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Ostatni

Następny

48 godzin świat

Zostaw komentarz