11 listopada 2024

loader

Prezydent in spe

Chyba od zawsze się nad tym zastanawiam; jak to jest, że młodzi ludzie głosują na prawicę. I to nie tę skrajną, spod znaku celtyckich krzyży-to jeszcze potrafię jakoś zrozumieć. Ci skrajni dają skrajne i jaskrawe odpowiedzi oraz takąż wizję świata, która dla młodego człowieka na jego etapie rozwoju psychicznego jest atrakcyjna i wystarczająca. Czarni, biali, dobrzy, źli. Bardziej mi idzie o to, jak to jest, że pokolenie dwudziestoparolatków wybiera w wyborach z własnej woli PiS i Andrzeja Dudę?

Głosowanie na Andrzeja Dudę, to jak kupowanie budyniu w sklepie; można kupić czekoladowy, wiśniowy, z cukrem, wersję light. W zależności od dnia. Nie zmienia to jednak tego, że to ciągle będzie budyń. Mało konkretna, bezkształtna i mdła legumina, która zyskuje, kiedy potraktować ją jako uzupełnienie ciast i innych deserów. Podobnie jest z głosowanie na PiS; to tak, jakby mieć pod domem sklep z garmażerką z całego świata, i spośród udźców prosciutto, plastrów szynki parmeńskiej czy nowojorskiego pastrami, wybierać co dzień kiełbasę zwyczajną i chleb ze smalcem. Oczywiście można, ale szkoda życia na taką dietę.

Wybory prezydenckie za pasem. Kampanii na ulicy nie widać. Nie widać nawet kandydatów. Coraz głośniej po opozycyjnej stronie mówi się o wystawieniu przez Platformę, lub szerzej, przez Koalicję Obywatelską, nowego marszałka Senatu, Tomasza Grodzkiego. Profesora Tomasza Grodzkiego, jak co i rusz podkreślają jego ludzie i ludziska. Gdyby sensownie sprawę rozegrać, a orędzie profesora Grodzkiego jest udanym tegoż rozgrywania początkiem, to ta kandydatura mogłaby być całkiem sensowna i w starciu z Andrzejem Dudą niepozbawiona szans. Nazwisko niezgrane, do tego z przedrostkiem naukowym, a to sporo robi. Kandydat szerokiej, opozycyjnej ławy, dążący do zgody, z koncyliacyjnym przesłaniem i ręką wyciągniętą do zgody. Jeśli nie da się złapać na jakimś wykroku, nie wytkną mu łapownictwa etc. to na tak krótkim dystansie w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, profesor Grodzki, może zafiniszować skuteczniej niż dotychczasowy Pałacu lokator. Pytanie tylko, czy w drugiej turze, o ile do niej dojdzie, a zakładam, że tak, Grodzki przekona do siebie lewicowców, czy po raz kolejny ci pójdą głosować przeciw komuś. a nie za kimś.
Kogo wystawi w wyborach prezydenckich lewica, i dlaczego nie powinien to być ani Biedroń ani Zandberg? Po pierwsze dlatego, że jeden i drugi jest liderem partii politycznej, która stanowi część większej, koncepcyjnej całości. Jakby się nie starały ich sztaby i sami kandydaci, nie odkleją się od swoich macierzystych organizacji. Po drugie, ma to też wymiar praktyczny. Niezależnie który z nich zostałby kandydatem, pracować w kampanii nań będą bardziej jedni a drudzy mniej; tak to już po prostu jest; na swojego się zrzucimy, ale na, było nie było, obcego, to już mniej chętnie. I po trzecie wreszcie, zarówno Biedroń jak i Zandberg to nazwiska, które już zaznaczyły się w wyścigu do prezydentury-tej czy innej. Nazwiska i osobowości z ambicjami. Wybranie jednego a utrącenie drugiego uderza w ich osobiste ambicje i ego. Albo więc należy pozwolić startować jednemu i drugiemu, na zasadzie, macie chłopcy piłkę, tylko się nie pobijcie, albo…pomyśleć o kimś trzecim. Na tym etapie, kiedy koncept lewicy ponad podziałami dopiero zaczyna się w Polsce tworzyć, należałoby raczej skupić się na szukaniu kandydata, który połączyłby trzy lewicowe bloki i utemperował ambicje prezydentów in spe. Kiedy sobie nad tym dumałem, szukając w głowie, czy jest ktoś taki, którego nazwisko byłoby na tyle mocne, a osobowość dość silna, żeby udźwignąć wyzwanie, a w finale mu sprostać, przed oczyma stawała mi postać Karola Modzelewskiego. Niestety, z zaświatów ciężko być prezydentem. Szukałem więc dalej w pamięci. Ktoś z kartą opozycyjną, ale jednocześnie bez styropianu na marynarce albo dżinsowej koszuli. Z otwartą głową, to bezsprzecznie. Z tytułem naukowym? Czemu nie, nie zaszkodziłoby. W rywalizacji z Tomaszem Grodzkim to mogłoby zapunktować.

Raczej nikt twardo stąpający po polskiej, umęczonej ziemi nie ma specjalnych złudzeń, że kandydat lewicy na prezydenta zostanie prezydentem. Mało kto też wierzy, że wejdzie do drugiej tury, o ile ta się ziści. Ale całkiem realne już jest, że dzięki dobrej pracy w kampanii, osiągnie niezły wynik dla całej polskiej lewicy, co będzie niebagatelnym wkładem w jej mozolne odbudowywanie po latach błędów i wypaczeń. Także panowie kandydaci, ambicje do kieszeni, a rękawy do zakasania. Sporo jest jeszcze do zrobienia na gospodarstwie…

Jarek Ważny

Poprzedni

Nr 1 rządu: wojsko, nie zdrowie

Następny

PO ma problem z Lewicą

Zostaw komentarz